Z Joanną Młudzińską, nową prezes POSK-u rozmawiała Justyna Daniluk
Jest pani związana z POSK-iem od dawna…
– Tak, to bardzo długa historia. Mój ojciec był w radzie, w zarządzie POSK-u, był też jego wiceprezesem. Bardzo aktywnie się udzielał. Moja mam była związana z Biblioteką Polską – najpierw zawodowo, potem jako wolontariuszka, więc mogę powiedzieć, że mój związek z POSK-iem trwa od dziecka. Później, jako studentka byłam częścią młodzieży, która zakładała Klub Młodzieżowy. Zakładała i budowała – dosłownie. Nie murowaliśmy, co prawda, ale sami malowaliśmy i wykańczaliśmy wnętrze, tam gdzie teraz jest JazzCafe. Mój mąż był przez jakiś czas prezesem klubu. Poza tym zawsze byłam związana z POSK-iem przez teatr, tańczyłam w „Tatrach”, występowałam w teatrze Pro Arte, jak również w teatrze Syrena. Kiedy pani Kowalewska przeszła na emeryturę, przekazała mi prowadzenie teatru Syrena. Byłam dyrektorem teatru przez 17 lat. Zatem z POSK-iem jestem związana od samego początku. A nawet jeszcze wcześniej (śmiech)… zanim budynek został zbudowany.
To dość osobisty związek… Czy w związku ze stanowiskiem, jakie pani objęła, stosunek do POSK-u, wizja ośrodka uległa zmianie?
– Hmm… Byłam w radzie POSK-u przez bardzo długi okres. Oczywiście nie byłam tak mocno związana z ośrodkiem, jak przez ostatnie dwa lata, kiedy byłam członkiem zarządu, ale jednak… Ponadto mój ojciec był w Zarządzie w okresie „wielkiego kryzysu POSK-u”, kiedy rzeczywiście trzeba było go ratować. Zatem sprawy finansowe ośrodka są mi też znane od dawna… Więc chyba nie. Obecna sytuacja jest w wielu aspektach inna…
Czy można mówić o kolejnym kryzysie POSK-u?
– Nie, nie. Wtedy rzeczywiście było bardzo poważne zagrożenie… Teraz, powiedziałabym, nie ma kryzysu, ale jest sytuacja, z której trzeba wyjść. I jest wyjście z tej sytuacji. Za czasów mojego ojca to była kwestia apelowania do społeczeństwa, do organizacji: „Ratujmy POSK!”. Teraz nie ma takiej dramatycznej potrzeby. Obecnie dążymy do tego, żeby opracować sposób na samowystarczalność POSK-u. Nie ma potrzeby siania paniki. Mamy plany – bardzo wyraźne, rozpoczęte przez mojego poprzednika, dr Lalko. I te plany, jak nam się je uda doprowadzić do skutku – a nie widzę powodu dlaczego miałoby nam się nie udać – to osiągniemy zamierzony cel. Chcemy obniżyć, a nawet skasować deficyt, by móc prowadzić działalność do jakiej POSK został powołany, czyli prowadzić działalność kulturalną, oświatową. To jest dla mnie osobiście bardzo ważne.
Co chciałaby pani zmienić?
– Chciałabym zmienić obecną sytuację, tak żebyśmy przestali musieć skupiać się na problemach finansowych. Podkreślam, mamy konkretne plany i tych zmieniać nie będziemy. W międzyczasie będziemy robić wszystko, żeby nie zatracić działalności kulturalnej, społecznej i oświatowej, która musi być. Problem polega na tym, żeby nie stracić za dużo, dlatego że ciągle skupiamy się na finansach. A to jest do zrobienia.
Budynek zostanie poddany restrukturyzacji. Gdybyśmy budowali POSK dzisiaj, to budowałoby się go zupełnie inaczej, ale POSK był budowany w okresie zupełnie innym, jeśli chodzi o koniunkturę i budownictwo. Nie jest to najłatwiejszy budynek do prowadzenia… Szukamy możliwości, żeby zmodernizować część budynku w ten sposób, żeby przynosiła dochód, po to by mieć pieniądze na prowadzenie budynku i działalności POSK-u. Konkretnie – są już plany na tzw. wschodnią część budynku. Mamy pozwolenie na przebudowanie tej kondygnacji na mieszkania do wynajęcia. Chciałabym podkreślić – przebudowie ulegnie ta stara część, która w gruncie rzeczy nie jest integralną częścią POSK-u. To jest ten stary budynek, do którego budynek POSK-u został „przyklejony”. Zatem to jest całkowicie osobna część i dodatkowo będzie ona oddzielona – nie będzie przejścia pomiędzy POSK-iem, a zmodernizowaną częścią budynku. W tej dzielnicy wynajem mieszkań jest bardzo opłacalny. Mamy konkretne dowody na to, bo POSK wynajmuje inne mieszkania i lokatorzy się o nie dosłownie biją, podbijając cenę. Nie jest to więc ryzykowna inwestycja. POSK lepiej na tym wyjdzie, niż gdyby pieniądze zostały złożone w banku – szczególnie teraz, w dobie kryzysu, lub gdybyśmy zainwestowali w akcje… Na spekulacji można dużo zarobić, ale i dużo stracić… My nie możemy podejmować żadnego wielkiego ryzyka – jesteśmy organizacją społeczną, ale jednocześnie nie jesteśmy zachowawczy. Nasza inwestycja jest opłacalna.
Poza tym restrukturyzacja budynku nie będzie miała żadnego wpływu na jego życie, więc wydaje się nam to bardzo dobrym sposobem zarabiania na działalności, jaką chcemy prowadzić.
Drugi projekt, to jest wybudowanie od strony zachodniej, gdzie jest puste, niewykorzystane miejsce, kolejnego budynku – również pod mieszkania. Ten projekt jest w fazie planów – nie mamy na to jeszcze pozwolenia.
Takie są plany – chcemy mieć stały dochód, który zapewni nam stabilność i rozwijanie działalności w ośrodku.
Czyli trzeba znowu zainwestować, żeby ten dochód w przyszłość otrzymać?
– Tak. Jest to spora inwestycja, ale mamy na nią pieniądze.
Jakie kwoty są przewidywane? I jak długo, wg obliczeń inwestycja będzie się zwracała?
– Projekty, które planujemy będą wymagać poważnych inwestycji nawet i do miliona funtów. Ile z tych projektów wykonamy będzie uzależnione od funduszów jakie POSK będzie mógł zmobilizować ze sprzedaży nieruchomości darowanych testamentowo, z dalszej chojności społeczeństwa i ze spadków. Planowane inwestycje są bardzo rentowne z rzędu 15%, o wiele lepiej opłacalne niż depozyty w banku, a równocześnie o wiele mniej ryzykowne niż inwestycje na giełdzie.
Co z biurami poskowymi, można zarabiać na ich wynajęciu…
– Obecnie koniunktura na wynajmowanie biur jest kiepska. Jest kryzys w biznesie, więc wynajęciu biur jest mało dochodowe. W okolicy jest mnóstwo pustych biur do wynajęcia, natomiast pustych mieszkań nie ma… Poza tym wynajęcie biur wiąże się z różnymi problemami. Dla firm angielskich nie jest to miejsce atrakcyjne. Nasze pomieszczenia są rozrzucone po budynku, nie możemy zagwarantować osobnych wejść itd. Oczywiście próbujemy je wynająć i mamy chętnych, ale zdaje się, że powinniśmy bardziej aktywnie działać na rynku polskich firm. Dla polskich firm POSK może być atrakcyjny. Może powinniśmy bardziej się na tym skupić, ale to sprawy dochodów POSK-u nie załatwi i nie zlikwiduje deficytu. Klienci też mają różne wymagania, ceny im nie odpowiadają…
Może warto zejść z ceny i biuro wynająć?
– Jednak wtedy nie ma się takich zysków… Robimy, co możemy.
Czytelnicy „Dziennika” bardzo żywo interesują się wprowadzanymi zmianami i chcą wiedzieć, jaka jest przyszłość ośrodka… Czy nie będzie przypadkiem tak, że najpierw tą wyremontowaną część budynku się wynajmie, a później się okaże, że trzeba ją sprzedać… Ci, którzy budowali POSK boją się, że będą go po kawałeczku tracić.
– Rozumiem te obawy, ale to nie jest dokładnie tak. Powierzchnia, która chcemy użyć pod mieszkania nie jest integralną częścią POSK-u. To jest ta starsza część budynku, powtarzam. Rozdzielenie ich jest, moim zdaniem, pewnym zabezpieczeniem, bo jeśli nawet coś się stanie i wynajmowanie mieszkań nie będzie nam odpowiadało, czy zajdzie potrzeba jakiegoś większego zastrzyku gotówki, to oczywiście, że będziemy mogli go sprzedać. Jednak popatrzmy na sytuację bardzo konkretnie i przypatrzmy się, co „zabieramy”, jak to mówią niektórzy. Jest Instytut Piłsudskiego, który na pewno przeniesiemy do innej części budynku – są na ten temat prowadzone rozmowy od dłuższego czasu. Mamy na myśli pewne biura, które już od dwóch lat nie są wynajmowane, więc Instytut prawdopodobnie tam zostanie umieszczony. Nie będzie tam ani trochę gorzej niż w obecnym miejscu.
Jednak po sprzedaży własnego lokum wpłacił inicjalną kwotę na POSK, w zamian za możliwość korzystania z budynku.
– Tak, ale wiele instytucji włożyło swoje pieniądze w budowę POSK-u. Instytut Piłsudskiego nie pokrywa kosztów swojego utrzymania, nie mówiąc o dochodach, jakie moglibyśmy mieć, gdyby go nie było. Jednak kwestia utrzymania Instytutu jest bardzo ważna i bezsporna, nie chodzi o dochód. Mój dziadek był adiutantem Marszałka, nie wiem, co by mi się stało, nawet gdybym pomyślała o działaniu przeciw Instytutowi! Ta sprawa jest mi bliska. Wszystko jest do załatwienia.
Niedawno w pomieszczeniach Instytutu zostały dokonane pewne inwestycje w celu zabezpieczenia zbiorów. Czy one się nie zmarnują?
– Tak, zainstalowane były półki ruchome, które zostaną przeniesione do nowego pomieszczenia.
Czy będą państwo w stanie zagwarantować Instytutowi podobne warunki dla przechowywania zbiorów w nowych pomieszczeniach?
– Myślę, że tak.
A co z Salą Conrada? To jest miejsce, które POSK musi utrzymać.
– I utrzyma. Mamy na to konkretne plany. Wszystkie zbiory, bardzo wartościowe, które potrzebują odpowiednich warunków klimatycznych, umieszczone zostaną w sali nr 13, przy bibliotece. Będzie to sala reprezentacyjna, podobna w stylu do Sali Conrada, obecnie istniejącej. Ta sala conradowska jest bardzo mało używana, stoi pod kluczem, ze względu na drogocenne zbiory. ..
Utrzymanie jej to przede wszystkim kwesta prestiżu POSK-u, szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie Conrad jest tak poważany.
– Tak, oczywiście. Joseph Conrad Society, z którym jesteśmy w kontakcie rozumie doskonale nasze stanowisko i problemy z jakimi się borykamy. Przedstawiciele tej organizacji, gdy spotkałam się z nimi osobiście, jako przewodnicząca Działu Bibliotecznego, powiedzieli, że będą szczęśliwi widząc kolekcję Conrada w głównej części biblioteki, gdzie więcej ludzi będzie mogło ją oglądać.
Czy jest na to miejsce w bibliotece?
– Zrobi się miejsce na kolekcję. W sali nr 13 będą najbardziej wartościowe zbiory, a resztę przeniesie się do biblioteki. W tej chwili będzie to znaczyło ścieśnienie się w czytelni. Mamy jednak kolejny plan zabudowania tarasu biblioteki, żeby zrobić większą, piękną czytelnię. Na razie przygotowujemy plany do akceptacji przez lokalne władze.
Odbiera pani POSK w dość trudnym dla niego momencie. Nie myślę jedynie o sprawach finansowych, ale też wizerunku i opinii, jaką POSK ma w obecnej chwili. Niektóre polonijne magazyny są dla POSK-u bezlitosne. A i tzw. „notoryczny kandydat” na funkcję prezesa, pan Laskiewicz, również w swoich przedwyborczych wystąpieniach nie oszczędzał ośrodka i jego władz. Jak zamierza pani wałczyć z tzw. czarnym PR-em (Public Relation)?
– Pan Laskiewicz jest członkiem rady POSK-u i mam nadzieję, że będzie swoje pomysły nam udostępniał, że będzie z nami pracował nad tym, żeby młodzi ludzie przychodzili do POSK-u. Zresztą i teraz do rady weszło kilku dużo młodszych członków, co jest wspaniałe i bardzo się z tego cieszymy. Jak przyciągnąć młodych do ośrodka, to jest pytanie, które władze POSK-u zadają sobie od początku jego istnienia. Teraz oczywiście, po 2004 r., sytuacja uległa zmianie, jest tu masa Polaków. Tych „fal emigracji” było kilka, jedna z nich odbyła się w latach 70 i 80., kiedy nas zasilili młodzi ludzie z kraju, dzięki którym i Klub Młodzieżowy, i teatr tak wspaniale się rozwijały. Jednak i oni na początku nie rozumieli zasad pracy społecznej, bo w Polsce komunistycznej praca społeczna była rozumiana, jako „czyn społeczny”, czyli praca przymusowa na rzecz państwa. Dopiero po jakimś czasie zrozumieli, co to znaczy i włączyli się w działalność społeczną. Jednak wielu ludzi miało obiekcje w stosunku do pracy społecznej w POSK-u. Pytali: „A co POSK nam da? Nam się należy! Dlaczego POSK nie chce nam dać lepszych warunków”? Bardzo trudno było im wytłumaczyć, że to, co POSK ma, to wszystko, co jego członkowie i inne organizacje w niego włożyły. Najmłodsza emigracja też zastanawia się „co POSK da?”
Zdaje się, że komunizm bardzo skutecznie wykrzywił ideę pracy społecznej w głowach Polków, co pokutuje do dzisiaj.
– Absolutnie. Jest szalenie trudno kogokolwiek wciągnąć do pracy społecznej. Choć to się powoli zmienia. Ponadto bardzo wielu młodych przyjeżdża tu w celach czysto zarobkowych. Nie mają czasu, siły – czasami przychodzą, jak jest ciekawy kabaret z Polski. Oni czują się bardzo związani z Polską – tam jest ich dom. Nie czują, że POSK jest ich. Warunki się zmieniły, odległości wydają się być inne – nie odczuwa się tego podziału na kraj i emigrację. Kiedyś, gdy ludzie tutaj zostawali, w pewnym sensie odcinali się od Polski, więc potrzebowali podtrzymania tego ducha polskości. Teraz nie ma takiej potrzeby, bo można dotrzeć do Polski w dwie godziny, można zamówić polską telewizję… Wielu ludzi nie ma potrzeby duchowej, żeby coś z siebie dać POSK-owi. A przecież, jeśli ktoś coś z siebie daje, otrzymuje wiele w zamian – a największa jest osobista satysfakcja. Są i tacy, którzy założyli tu rodziny, pracują w angielskich instytucjach, niekiedy na wysokich stanowiskach i narazie może ważniejsza jest dla nich asymilacja z angielskim towarzystwem, niż utrzymywanie tych polskich więzi.
Pojawiają się jednak opinie, że POSK jest zamknięty na młodych…
– Dla mnie jest bardzo ważne, żeby współpracować z młodymi ludźmi. W POSK-u działają polskie psycholożki (Polish Psychologists’ Association), jesteśmy w kontakcie z Polish City Club. Nie chciałabym, żeby młodzi ludzie myśleli, że POSK ich odpycha. Przyznam się, nie wiem jak z takimi opiniami walczyć…
Może trzeba wyjść z jakąś inicjatywą?
– Trudno przewidzieć, co będzie budziło zainteresowanie…
A jeśli ktoś przyjdzie z gotowym projektem do POSK-u?
– Bardzo chętnie go wysłuchamy! I w razie możliwości pomożemy.
W POSK-u nie chodzi tylko o młodych… Trzeba pamiętać i o tych, którzy go budowali, to też jest i ich POSK.
– Oczywiście. Nie mam zamiaru przed nikim zamykać POSK-u.
Ktoś może powiedzieć – jak coś jest dla każdego, to jest dla nikogo.
– Nie zgadzam się absolutnie, w tym wypadku. W rodzinie jest wiele generacji, które żyją ze sobą i to bardzo skutecznie. Mało tego, rodziny wielopokoleniowe funkcjonują lepiej. Często w rodzinie dziadkowie z wnukami mają lepszy kontakt niż z dziećmi. Wydaje mi się, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak było w POSK-u. Jest tu masa ludzi starszych, którzy mają niezwykłe historie do opowiedzenia…
Jak walczyć z negatywnym wizerunkiem POSK-u?
– Słusznie pani zauważyła, wizerunek nie jest pozytywny. Wśród młodych, którzy przystąpili do rady jest młody człowiek, który jest specjalistą w dziedzinie poprawiania wizerunku i chce nam pomóc. Z pewnością zaczniemy od odbudowania strony internetowej. Po prostu, znowu, potrzeba kogoś, kto ma wizję i wie jak to zrobić. Ma nadzieję, że zaczniemy wychodzić na zewnątrz. A prasa… Prasa jest prasą, są pewne magazyny, którym zależy tylko na tym, żeby puścić sensacyjną historyjkę. Po wyborach dopiero jeden dzienninkarz z prasy darmowej się do mnie zgłosił zapytać o zmiany itd. Taka jest rzeczywistość.