Po prawie trzech tysiącach kilometrów przebytej drogi przez Europę, rzeka Dunaj powoli pokazuje swoje zmęczenie. Relaksuje się, rozlewa szeroko, tworzy jeziora, odnogi, przesmyki w niezliczonej liczbie. Ich krańców nie widać, brzegi roztapiają się na horyzoncie. Pozwala sobie na miękkość i swobodę. Jak podróżniczka, która dotarła do celu i wpada wreszcie w ramiona ukochanego Morza Czarnego.
Wenecja przyrody
Dunaj to najdłuższa po Wołdze rzeka Europy. Nad jej brzegami rozwijała się nasza kultura od samego początku, gdy jeszcze plemiona zamieszkujące i wędrujące przez kontynent miały wspólny proto- indo- europejski język. W tym języku dano jej nazwę: „Duna”. To imię wedyckiej bogini rzek oraz nazwa niebiańskich wód. Jej północne brzegi były granicami Imperium Rzymskiego, a pierwszy most zbudowano w granicach dzisiejszej Rumunii jeszcze w roku 105. Jej początek to źródło w Szwarcwaldzie, w miejscowości Donaueschingen. Potem przepływa jeszcze przez prawie sto miast, w tym cztery stolice: Wiedeń, Bratysławę, Budapeszt i Belgrad. Pokonuje granice 10 państw: Rumunii, Węgier, Serbii, Austrii, Niemiec, Bułgarii, Słowacji, Chorwacji, Ukrainy i Mołdowy. Zbiera wody nie tylko z terenów tych państw ale i innych, w tym także i z Polski. Jej delta obejmuje 4 tysiące 152 kilometry kwadratowe, z czego w Rumunii znajduje się 3 tysiące 446.
Teren delty Dunaju został objęty ochroną i patronatem UNESCO w 1991 roku. I trzeba przyznać, że jest to miejsce unikalne. Zaskakująco piękne i niezwykłe. Jak Wenecja przyrody. Turyści zwykle docierają do delty z miasta Sulina, na południowo-wschodnim krańcu Rumunii. Nie jest to jednak najlepsze miejsce. Wszystko bowiem jest tam dokładnie wyliczone na wyciągnięcie jak największej ilości gotówki. Noclegi, restauracje i w końcu wycieczki są dużo droższe niż w pobliskim Murighiol. Do Suliny pielgrzymują zorganizowane wycieczki bogatych Niemców, Austriaków i Brytyjczyków. Za dwudniowy pobyt ze zwiedzaniem zapłacimy czasem i ponad 300 Euro. W Murighol dominują już rumuńskie leje i „cazare” czyli pokoje do wynajęcia już za 20 Euro (pokój dwuosobowy z łazienką!). Standardowa opłata za noc to 80 lei. Warunki są mniej więcej takie jak w polskiej agroturystyce, tyle tylko, że zwykle bez śniadania. Nie ma jednak problemu z wypiciem kawy i zaopatrzeniem w supermarkecie czy wiejskich sklepikach. Kilkugodzinna wycieczka indywidualną łodzią to około 30 Euro od osoby. I naprawdę warto w nią zainwestować. Szukać przewoźników nie trzeba, wieść, że pojawili się turyści rozchodzi się natychmiast i zaraz pojawiają się właściciele łodzi i proponują przejazd. Zwykle znają tylko kilka angielskich słówek, ale porozumienie jest bezbolesne i raczej bez targowania, bo ceny są trzymane jak w monopolu, na stałym poziomie.
Wodne lasy i pola nenufarów
Łódki przewoźników są przycumowane w jednej z wielu odnóg rzeki. W przyzwoitym stanie i z kamizelkami ratunkowymi, ale nikt nie naciska, żeby je zakładać. Jest i zafoliowana mapa i wykaz ptaków, jakie możemy zobaczyć. Podróż zaczyna się dość skromnie, wybrzeża porośnięte płaczącymi wierzbami, których korzenie, jak w amazońskich lasach tkwią w wodzie. Nie widać gruntu. Potem nagle łódź wypływa na zaskakująco szerokie wody. Rzeka wydaje się ogromna jak jezioro i tymi „jeziorami” docieramy do wykarczowanych chyba dróg pośród wierzb. Mijają nas wzbijające fale motorówki, wtedy trzeba przyhamować i poczekać, bo kołysze jak w czasie sztormu. Miejscowi śpieszą się do swoich zajęć. Do niektórych domów jest bowiem tylko dojazd wodny. Z pełnych zakrętów lasów na rzece, poprzez trzcinowe korytarze, wydostajemy się wreszcie na otwartą przestrzeń jeziora. Widok jest piękny, pełen chmur, nieba, łabędzi i wszelkich odcieni wody. Panuje niezwykła cisza i spokój. Tafla jest gładka i błyszcząca jak wypolerowany metal. Dalej jest jeszcze piękniej. Dopływamy do dzikich ogrodów wodnych, pełnych białych nenufarów i jaskrawo-żółtych grążeli. Po liściach delikatnie stąpają białe i szare ibisy, czasem przepychają się łabędzie i kaczki. Na końcach tyczek wetkniętych w wodę przez rybaków przysiadują kormorany, jak najwyższej klasy akrobaci. Trzeba też spojrzeć w wodę, która nie ma tu więcej jak półtora metra głębokości. Widać w niej przepływające stada małych rybek, a czasem też ogromnego karpia, suma lub szczupaka. Cisza jest przejmująca, nawet grupy turystów na stateczkach wycieczkowych zachowują nabożne milczenie. Każde jezioro jest inne, zmienia się kolor wody, linia horyzontu, zarysy pól lilii wodnych. Panuje też niezwykła czystość. Nie ma plastikowych śmieci pływających po wodzie, brzegi też są idealnie posprzątane. Wędkarze raczej siedzą tylko przy wierzbowych alejach, a na jeziora zarzucane są sieci.
Rumuńska beluga
Kilkugodzinna wycieczka prowadzi przez trzy jeziora połączone alejami wśród wierzbowych wysepek. Jeśli mamy dobry dzień to może uda nam się zobaczyć choć kilka gatunków z 320 występujących tu ptaków. Na pewno zaskoczą nas wielkie, białe pelikany. Ptaki przybywają tu z 6 najważniejszych eko-regionów świata, takich jak Mongolii, Syberii i Arktyki. Połowa z nich zimuje, ponad milion osobników: łabędzie, kaczki, kurki wodne. Rzadkie gatunki ryb, to cenny kawior, za który płaci się setki dolarów w ekskluzywnych restauracjach. W Murighiol, restauracja Alabastrowa Laguna serwuje belugę za frakcję tych cen. Warto tam zajrzeć i spróbować karpia lub suma popijając dzbankiem lokalnego białego wina. Delta Dunaju ma łagodny klimat. Latem temperatura nie przekracza 25 stopni, zimą czasem spada zaledwie do minus jednego. Woda jest tam tak czysta, że nadaje się do picia, z czego korzystają miejscowi. Na wysepkach delty znajdziemy też pensjonaty i restauracje, do których dowiozą nas łodzie. Innej drogi nie ma. Rumuńska część jest ciągle piękna i dzika, choć widać, że nadchodzi nieuchronna komercjalizacja tego niezwykłego miejsca. Wybierzmy się tam czym prędzej, by nie stracić nic z klimatu tej niezwykłej Wenecji przyrody.
krasnopiura
Jestem zapalonym wędkarzem i po myszkowaniu w internecie wybrałem się z żoną przyczepą kempingową na ryby a łowiskiem oczywiscie delta dunaju.jako emeryci nie spiesząc się wyjechalismy 20-go czerwca,najpierw nad Bug do Kryłowa(szczupaki tylko na żywca na tz Japonce)i obowiązkowo zameldowac się w Staży Graniczej .Potem Bieszczady,Słowacja,Węgry i na Rumunię z której udalismy się do biednej Mołdawii ale szczerej i bardzo taniej.(drogi tragiczne,jeżli jechac to tylko głównymi).Potem dostalismy się w rumunii do Galati (pisze jak się wymawia),promem przez dunaj(samochód +przyczepa 51zł.)dalej do Tulczy a następnie do Mirachwiolii,gdzie w małej miejscowosci są w centerku przy sklepie przedstawiciele wyprawna ryby za 70 euro(w kilka osób jest taniej)O 4-j rano ruszamy Dunajem(wyjątkowo padał 2-e godz..deszcz) ipo 1.5 godziny docieramy na jezioro Isak.Płytkie i jest już sporo łódek(przciętnie 3-ch wedkarzy).łowi się na duże ,lekkie blachy(8-15g) i srebrzyste z łuską.Można wszystko kupic w miejscowym jednym w tej miejscowosci sklepie.Ja złowiłem 4-y szczupaki i tyle okoni,kilka mi się urwało,bo brania są często ale drobiazg.Duza reklama ,mało dużych zębatych.Przyroda piękna,wycieczka udana no i komarowo okropne zwłaszcza wieczorem.Byłem tam 4-y dni i łowiłem z brzegu i trafiały się sumiki ok.1-2kg na robaki morskie.Ponadto telta dunaju jest obecnie odtwarzana do stanu sprzed 100lat,bo duże tereny były osuszone i ryb jest coraz mniej,bo tyle co tam jest kormoranów i innego ptactwa to i tyle siec rybackich na każdym skrawku wody.Ceny duzo wyższe jak w Polsce.Ale naród życzliwy i można się czuc jak u siebie w domu.Był to mój z zoną 42-i wypad na południe europy i chyba ostatni.bo zrobiłem ponad 6000 tys.km.wszystkie kraje łącznie z Bułgarią są drozsze jak w naszej Pięknej Ojczyznie.Pozdrawiam i żeby się przekonać to trzeba tam jechać.Bogumił i Teresa B . z łodzi.