Każdy lub podróżować, no może prawie każdy, bo mój ojciec woli raczej osiadły tryb. Dosłownie osiadły. W fotelu, z gazetą w ręku. Ale można go za to rozgrzeszyć:
– Wiesz synu, ja się najeździłem w życiu i to wtedy, kiedy inni mieli normalne dzieciństwo. Mieli dom, kolegów, podwórko do zabaw, chodzili do normalnej szkoły. Mnie wtedy zapakowano do wagonu i wysłano z rodzicami prawie pod koło podbiegunowe – powiedział kiedyś ojciec. Miał wtedy 6 lat i chyba nie wiedział co to jest koło podbiegunowe. Myślę że dowiedział się o tym później, już w trakcie zsyłki. Tak, Sowieci wysłali ojca w lutym 1940r. wraz z całą rodziną w okolice Archangielska, za karę, że należał do rodziny osadnika wojskowego zamieszkującego Kresy, a dokładniej okolice Kosowa Poleskiego. Tak więc w trakcie swojej pierwszej dużej podróży w życiu zaliczył trasę ponad 2000 km. Po kilku latach rodzinę deportowano z Archangielska na Ukrainę. Wraz z radykalną zmianą strefy klimatycznej ojciec zaliczył kolejną przymusową kilkutygodniową podróż o długości ponad 2300 km. Powrót do Polski a właściwie wyjazd w nieznane, na tak zwane Ziemie Odzyskane, na Pomorze w 1946r. tuż po zakończeniu II wojny światowej był kolejną gigantyczną podróżą, liczącą ponad 1500 km. W sumie ojciec, zanim skończył 10 lat, zaliczył już prawie 6000 km podróży; to dystans jak z Polski do Indii. Sporo, prawda? Można więc wybaczyć mu, że ma niechęć do długich podróży i najbardziej ceni święty spokój w domu. A wszystko dlatego, że kilku europejskim dyktatorom-zbrodniarzom przyśniła się nowa mapa świata i z tego powodu rozpętali II wojnę światową.
Ja jednak lubię podróżować, moje zamiłowanie skutecznie rozwinęło się w szkole. Wtedy można było tylko pomarzyć o prawdziwym wędrowaniu, nasze podróże odbywaliśmy więc oglądając mapy świata i pocztówki z zagranicy, które na lekcje geografii przynosiła pani profesor. Potem czyli na studiach było jeszcze przyjemniej. Nasz geograf podawał nazwę kraju a student musiał w ciągu 3 sekund wskazać go bezbłędnie na mapie. Jeśli nie zdążył-nie zaliczał przedmiotu. Dzięki temu dobrze zapamiętałem, gdzie leży San Escobar. To taki rajski kraj w Ameryce Środkowej, a jego największą zaletą jest to, że leży z dala od europejskich biurokratów.
Ludzie tam żyją szczęśliwie i beztrosko. Każde wakacje spędzam w San Escobar, mimo że leży daleko od Polski i mimo a może właśnie dlatego, że to NIEISTNIEJĄCE państwo, całkowicie wymyślone (przez pomyłkę) przez byłego ministra spraw zagranicznych Polski, w styczniu 2017r. A jednak Polak potrafi zrobić coś dobrego dla bliźnich! I to bezinteresownie.
Skoro już jesteśmy przy sprawach zagranicznych, to muszę odnotować z satysfakcją pewną bardzo ważną informację. Otóż Polska gospodarka za chwilę, no powiedzmy w ciągu najbliższego roku wyprzedzi Portugalię. Nasz dochód na mieszkańca będzie większy niż w tym iberyjskim słonecznym kraju, a to znaczy-mówiąc wprost-że w Polsce, na przykład nad Bałtykiem, będzie się lepiej żyło niż na przykład w Algarve nad Atlantykiem. Na razie trudno mi w to uwierzyć, ale może już w przyszłym roku przekonam się o tym osobiście.
Polska już jakiś czas temu przegoniła pod względem gospodarczym Grecję, teraz ściga Portugalię a na deser zostawia sobie Włochy. Co do tych ostatnich mogę się zgodzić, makaroniarze to generalnie leniuchy i należy się dziwić, że dopiero teraz ich doganiamy. A Grecja? Znajomy był kilka dni temu w greckiej restauracji w Polsce i wrócił załamany.
– Andrzej, tragedia. Tłum ludzi w środku, brak miejsc. Kucharze nie wyrabiają się z robotą. W końcu po długim oczekiwaniu dostałem zamówione danie, ale półsurowe. Mięso było w środku niedopieczone. Znajoma dostała taką samą niedoróbkę. Pośpiech, bałagan, tłok. Nigdy więcej. To grecka tragedia, ale nie antyczna tylko współczesna-zakończył. Sami widzicie, nie trzeba całej gospodarki, wystarczy jedna grecka restauracja a też nie daje rady. To oczywiste, że w takim wyścigu Grecja padła jako pierwsza, zaraz przegonimy Portugalię, potem Włochy a później resztę świata.
Andrzej Kisiel