Jak wyglądały początki pani muzycznej działalności z A Piacere Trio?
– Ten pomysł dojrzewał we mnie od wielu lat. Forma tria fortepianowego jest mi niezwykle bliska, gdyż dobór instrumentów, jakimi są skrzypce, wiolonczela i fortepian, stanowi bardzo ciekawą kombinację brzmieniową. Przede wszystkim jednak jest to praktycznie jedyny typ zespołu, gdzie każdy z instrumentów jest traktowany solistycznie – nie biorąc pod uwagę duetów. Prawda jest taka, że to właśnie trio fortepianowe było pierwszym zespołem kameralnym z którym, zetknęłam się jeszcze będąc w liceum. Podczas mojej muzycznej edukacji w Londynie (Guildhall School of Music and Drama, Royal College of Music), czyli od 2006 roku, moja przygoda z kameralistyką rozpoczęła się na dobre. Od pewnego czasu stało się dla mnie jasne, że pragnę stworzyć własny zespół i że będzie to właśnie trio. Odnajdywałam w tym zawsze największą radość. Ale, jak w każdej innej dziedzinie, praca w zespole kameralnym jest dość wymagająca, szczególnie ze względu na dobór muzyków. Muzyczne porozumienie między sobą, rodzaj ekspresji, energii, po prostu to „coś”, jest absolutnie niezbędne. Mówię tutaj również o wzajemnej współpracy, wspólnych celach i wzajemnym wsparciu. Muzyka jest bardzo intymną sferą sztuki, w moim rozumieniu polega ona głównie na wyrażaniu i przekazywaniu emocji, ale nie za pomocą słów, lecz dźwięków, oraz na wyrażaniu siebie i bezpośrednim kontakcie z publicznością. Zespół kameralny powinien więc stanowić muzyczną jedność, w której jednak widoczne są odmienne charaktery i indywidualności. To nie jest tylko sucha współpraca z uzdolnionymi instrumentalistami. Warsztat techniczny jest niezbędny, ale równie ważne jest tworzenie relacji między ludźmi.
Mimo to, czasem zdarzają się problemy – kłótnie, nieporozumienia, sprzeczne opinie? Jak udaje się zgrać trzy osobowości…
– Oczywiście. Bez tego nie może narodzić się nic wartościowego! To jest trochę tak, jak w przyjaźni lub w związku, czy w jakiejś innej głębokiej relacji międzyludzkiej – odmienne opinie zmuszają nas do przemyśleń i kompromisów, a nieporozumienia zbliżają i uczą na przyszłość. Odmienne charaktery mają także inne zdolności, co sprawia, że nawzajem się uzupełniamy, także pod względem organizacyjnym, staramy się dzielić nasze obowiązki między siebie tak, aby każdy mógł zająć się tym, co potrafi robić najlepiej.
Przyjaźń w zespole – pomaga, a może przeszkadza w karierze?
– Wyznaczyłam sobie cel, który krok po kroku realizuję. Myślę, że kluczem do sukcesu jest znalezienie odpowiednich ludzi, którzy również będą chcieli realizować ten sam cel. Wtedy zawsze znajdzie się sposób, by do niego dążyć, mimo przeciwności. Rozpoczynając studia w Royal College of Music w 2010 roku, kiedyś tak naprawdę przypadkiem usłyszałam Przemka Dembskiego ćwiczącego zawzięcie w RCM. Od razu wiedziałam, że to jest dokładnie to czego szukałam od długiego czasu. To się po prostu wie! Po pierwszej próbie nie mieliśmy wątpliwości, że złapaliśmy nić muzycznego i energetycznego porozumienia. Fortepian jest bardzo specyficznym instrumentem, myślę, że zbyt często jest wykorzystywany jako instrument praktycznie perkusyjny, a grający nie ma nic więcej do zaoferowania oprócz popisywania się graniem szybkim i głośnym. Po muzycznych doświadczeniach z dwoma wiolonczelistkami kilka miesięcy temu zaprosiliśmy do współpracy Anne Chauveau, z którą w marcu tego roku wzięliśmy udział w konkursie St. Martin in the Fields Chamber Music Competition w Londynie występując w finale i zdobywając nagrodę publiczności.
Taka nagroda to nie tylko prestiż, ale duże możliwości…
– Konkursy są nieodłączną częścią tej profesji. Bardzo ważne jest, aby pokazać swoje umiejętności przed międzynarodowym jury, takie doświadczenia są również niezwykle stymulujące, mobilizujące ale też stresujące. Nikt nie lubi być porównywany do innych. Mnie zawsze wydawało się, że w muzyce forma konkursu zaprzecza całej idei muzyki samej w sobie. Muzyka nie jest dla mnie jakiegoś rodzaju sportem, w którym jeden wygrywa, a drugi przegrywa. Jednak konkurs w St. Martin in the Fields w Londynie jest konkursem dość szczególnym, gdyż przesłuchania półfinałowe i finałowe odbywają się w formie koncertu. Ze względu na to, że jest to miejsce bardzo znane i słynące z różnego rodzaju koncertów, publiczność jest bardzo wymagająca, ale też życzliwa i – co najważniejsze – ma swoje prawo głosu. Dlatego właśnie uważam, że nagroda publiczności jest najważniejszą nagrodą na każdym konkursie, gdyż występujemy i muzykujemy dla ludzi, aby wzbudzać w nich emocje, zaskakiwać ich, zachwycać, wprowadzać w zadumę lub wzruszenie. Jeśli bezpośrednio i aktywnie reagują na to, co dzieje się na scenie – to jest nasz największy sukces.
Muzykujecie dla ludzi – wszystkich, czy raczej dla pasjonatów wyłącznie muzyki klasycznej?
– Od 2010 roku mam ogromny zaszczyt i przyjemność współpracować z mistrzem wiolinistyki Nigelem Kennedy, który w szczególny sposób zainspirował mnie do improwizacji, przekazywania własnych indywidualnych pomysłów i łamania wszelkich ogólnie przyjętych „klasycznych” konwencji w muzyce. Każda styczność z nim jest niezwykle odświeżająca i mogę śmiało przyznać, że jego osoba wywarła głęboki wpływ na moje postrzeganie i wykonywanie muzyki w tej chwili. Nasze zainteresowania spoza muzyki klasycznej zrodziły chęć poszukiwania czegoś nowego, świeżego, i tak właśnie narodził się pomysł projektu The Ultimate Tango, który uważamy dopiero za początek przygody z połączeniem stylów klasycznego z rozrywkowym, dowolnym.
Wynikiem tych innowacji jest najnowszy projekt inspirowany tangiem i Astorem Piazzollą…
– Od jakiegoś czasu mieliśmy w repertuarze tria „Cztery Pory Roku” Piazzolli, wykonywaliśmy je również na wspomnianym wcześniej konkursie. Parę lat temu mieliśmy przyjemność pracować nad ich interpretacją z bardzo znanym koncertującym pianistą, Kevinem Kennerem, laureatem Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Dokonał on wielu nagrań z repertuarem Piazzolli i kursy z nim były niezwykle inspirujące a w naszych głowach zrodziło się wiele pomysłów odnoście wykonawstwa tej muzyki. Po wielokrotnym koncertowaniem z „Porami Roku”, naszym marzeniem było stworzenie własnej aranżacji tego utworu właśnie z akordeonem lub bandoneonem (na nim właśnie grał Piazzolla). Dla mnie akordeon jest absolutnie nieodłączną częścią tanga. Dlatego całkiem niedawno zdecydowaliśmy się przełamać „gotowe” konwencje i spróbować własnych sił w stworzeniu swoich aranżacji z Mariuszem Misdziołem, który ma szczególne wyczucie stylu tej muzyki, jest muzykiem niezwykle wrażliwym i utalentowanym. Niewątpliwie był to najlepszy wybór.
Czego więc można się spodziewać na najbliższym koncercie The Ultimate Tango?
– Myślę – a raczej mam nadzieję! – że dużych emocji. Chyba ciężko jest przejść obok tej muzyki obojętnie. Znajdzie się coś zarówno dla tych którzy znają te argentyńskie klimaty Astora Piazzolli, ale też dla tych, którzy usłyszą te utwory po raz pierwszy. Idea projektu The Ultimate Tango łączy w sobie klasyczne interpretacje jego utworów wzbogacone improwizacjami w naszych własnych aranżacjach i dość nietypowej instrumentacji. W pierwszej połowie koncertu zagramy w składzie akordeon, skrzypce i fortepian. Będą to najbardziej znane „hity” Piazzolli, takie jak „Libertango”, „Oblivion”, „La Muerte del Angel”, „Milonga del Angel” i „Cafe 1930”. Mamy jednak nadzieję zaprezentować nowe i świeże spojrzenie w naszych aranżach. W drugiej części koncertu wystąpi A Piacere Trio również w towarzystwie akordeonisty – Mariusza Misdzioła w „Czterech Porach Roku” Astora Piazzolli.