Czołgi stoją na skarpie rzędem, z lufami wymierzonymi w daleki punkt na następnym wzgórzu znajdujący się po drugiej stronie granicznego płotu kolczastego. Tam ulatnia się nad miastem czarny dym, słychać strzały i huki moździerzy, trzepocze nad najwyższym zabudowaniem złowieszcza czarna flaga szatańskiego wroga, a ponad chmurami słychać turkot błądzących samolotów daremnie szukających obiektów do bombardowania. Przy nieczynnych czołgach stoją umundurowani żołnierze przyglądający się polu walki przez binokle, a w koło nich podekscytowani rozdrażnieni mieszkańcy oblężonego miasta, błagający, ze łzami i rozpaczą w oczach, aby jednak wojskowi przekroczyli granicę i zainterweniowali. A opodal limuzyna rządowa zatrzymała się w drodze z obozu uchodźców, a umundurowany dostojnik wysiadł na chwilęm, oglądając tę dantejską scenę z kamienną powagą.
Nie, to nie marszałek Rokossowski nad Wisłą przyglądający się palącej i tonącej w ogniu Warszawie i wyczekujący momentu, kiedy wreszcie to uparte miasto upadnie. To Erdogan, prezydent Turcji, przyjechał na południowy punkt graniczny, aby zaobserwować znienawidzonych przez siebie Kurdów skazanych na rzeź z rąk zdeprawowanego Państwa Islamskiego, którego świetnie wyekwipowane zagony w dżipach i czołgach pustoszą kraj niczym stare hordy tatarskie. A nad przygranicznym miastem kurdyjskim Kobani znajdującym się po syryjskiej stronie granicy, wisi już nie tylko czarna flaga Islamu, ale i widmo nadchodzącej masakry, mimo bohaterskiej walki jej obrońców. „Widać” uzasadnia swoją nieczynność prezydent, „że Kobani już ma upaść.” Animozja władz tureckich wobec Kurdów szła głęboko, bo Kurdowie bronili się zaciekle przed próbą zakazania użycia języka Kurdów, a po wprowadzeniu stanu wojennego na terenach kurdyjskich w roku 1983 w walkach z mniejszością kurdyjską w Turcji zginęło 37.000 osób, wielu w wyniku tajnych egzekucji, a setki tysiące Kurdów wypędzono ze swoich wiosek. Zradykalizowana opozycja kurdyjska w Turcji, zorganizowana w ramach Kurdyjskiej Partii Robotniczej (PKK) walczy już o odłączenie terenów kurdyjskich od macierzy tureckiej.Ale nie wobec wszystkich Kurdów Turcja jest nastawiona negatywnie.
Aby zrozumieć los narodu kurdyjskiego, Polacy powinni przyjrzeć się własnej historii. Państwo kurdyjskie pierwszy raz ujawniło się przeszło 180 lat przed Chrystusem. Rozciągało się na terenach północnej Mezopotamii i południowo-wschodniej Anatolii. Tak jak później Polska musiała istnieć, rozgrywając rywalizację między potężnymi i agresywnymi sąsiadami z zachodu i ze wschodu, czyli między Imperium Rzymskim, a cesarstwem Parthów na terenie dzisiejszej Persji, płacąc daninę raz na rzecz jednego, raz na rzecz drugiego mocarstwa. W średniowieczu nastąpił kres dzielnicowy, a potem okupacja turecka, a potem po pierwszej wojnie światowej rozbiory. Przez te lata okupacji Kurdów traktowano brutalnie. Nic dziwnego zatem, że 30 milionów Kurdów zamieszkałych na terenach Turcji, Syrii, Iraku i Iranu widzi swoją przyszłość wyłącznie jako zjednoczone niepodległe państwo.
Ich dążenia o niepodległość były najbardziej skuteczne w zaborze irackim, ale też tam byli szczególnie represjonowani. Państwa zachodnie, a szczególnie Ameryka, wołały po napoleońsku (czyli Napoleon III) „durez”, ale to były mrzonki. Pod koniec lat 70. armia iracka wtargnęła z powrotem z całą furią odwetu do Kurdystanu. Przeszło 100.000 Kurdów zbiegło za granicę. Umierający na raka ich ówczesny przywódca napisał do prezydenta Cartera: „Ja mógłbym był obronić mój naród przed katastrofą, gdybym nie uwierzył przyrzeczeniom Ameryki.” Do tej pory Henry Kissinger jest osobą znienawidzoną wśród Kurdów, tak samo jak Prezydent Rooselvelt wśród Polaków.
Na pewien okres Saddam zajęty był długotrwałą i bezowocną wojną z Iranem, lecz przy zakończeniu tej wojny zdecydował wreszcie rozliczyć się z Kurdami. W roku 1988, 200-tysięczna armia iracka zaatakowała wioski kurdyjskie z całą bezwzględnością. Przeszło 2.000 wiosek zrównano z ziemią mieszkańców, czyli mężczyźni, kobiety i dzieci, zapędzono do obozów koncentracyjnych, gdzie kolejno wszystkich torturowali, aby uzyskać informacje o kurdyjskich partyzantach. Po czym zgodnie z planem wszystkich mężczyzn w wieku od 15 do 50 lat rozstrzelano w masowych egzekucjach. Miasteczko Halabya poddane zostało bombardowaniem bronią chemiczną, na skutek który 5 tysięcy osób, głównie kobiet i dzieci zginęło, a 7 tysięcy było permanentnie porażonych. Wprowadzono na siłę program „arabizacji”, szczególnie miastach jak Kirkuk, gdzie wyrzucono kurdyjskich mieszkańców, a wprowadzono mieszkańców z południa. W sumie w ciągu 8 miesięcy zemsty nad ludnością lokalną zginęło 182 tysięcy Kurdów, zniszczono 1750 szkół, 270 szpitali oraz 2450 meczetów. Gdy wiadomość o porażeniach przez biochemiczną dotarła do Ameryki, rząd iracki oskarżył lotnictwo irańskie o wykonanie tej zbrodni i przez parę lat dawano wiarę tym „katyńskim” kłamstwom. Teraz jednak cała ta kampania zbrodnicza wobec Kurdów została określona przez ONZ jako ludobójstwo.
Już dwa lata później nastąpiła inwazja Kuwejtu przez Saddama. Ten ostatni akt ściągnął na Saddama wielką koalicję międzynarodową z Ameryką na czele i doprowadził do rozgromienia armii irackiej. Kurdowie w Iraku skorzystali z tego osłabienia centralnej władzy i za namową Amerykanów wywołali powstanie. Z początku zwycięzcy Amerykanie umyli ręce pozwalając nowym aktom terroru przeciw Kurdom, ale szybko opamiętali się Amerykanie i ogłosili zakaz lotów wojskowych nad Kurdystanem, który wreszcie umożliwił wznowienie już na stałe samodzielnej administracji w irackim Kurdystanie i wprowadzeniem rządów parlamentarnych i zalegalizowanie ramienia zbrojnego w formie „Peszmergii”, czyli „ci którzy stawiają czoło śmierci”. Zaproszono Kurdów, aby podzielili się władzą nad Irakiem wraz z sunnitami i szyitami z południa, a przywódca Kurdów Jalal Talabani został przyjęty jako prezydent Iraku w ramach chwiejącej się koalicji, która starała się rządzić Irakiem przez następne dziesięć lat. Gwałtowne ataki partyzantów różnych maści sunnickich i szyickich podważały wciąż porządek życia codziennego Iraku i doprowadzało do ciężkich strat zarówno w ludności cywilnej jak i wśród żołnierzy zachodnich. A jednak w tym okresie ani jeden żołnierz amerykański nie zginął na terenie Kurdystanu, który został względnie spokojny mimo wybuchów bomb od czasu do czasu w meczetach i na rynkach.
Od roku 2005 prezydentem autonomicznej republiki kurdyjskiej został wybrany Masoud Barzani. Kurdystan rozpoczął okres stabilnego pokoju w kontraście do stanu przypominającego wojnę domową w pozostałych częściach Iraku, szczególnie po dominacji politycznej szyitów i odejściu amerykańskiego wojska. Barzani poważnie myśli o uzyskaniu niepodległości irackiego Kurdystanu i zapowiada referendum w tej sprawie. Kurdystan rozwija się gospodarczo z wielkim rozmachem i wykorzystuje swoje bogate złoża miedzi i siarki, ale przede wszystkim nafty i mimo umowy konstytucyjnej z Irakiem, na podstawie której ma eksportować naftę wyłącznie poprzez Irak, nawiązał kontakt z zachodnimi potentatami naftowymi jak Exxon i Chevron, aby wydobywać i eksportować niezależnie od Iraku poprzez nowo wybudowany rurociąg sięgający przez Turcję do Morza Śródziemnego. W tym wypadku Turcja w odróżnieniu od podejścia do Kurdów w samej Turcji i Syrii, teraz mocno popiera dążenia Kurdów do samodzielności po uzyskaniu zobowiązania, że nowe państwo nie przekroczy granic obecnego Iraku. Irak, z poparciem Ameryki stara powstrzymywać ten handel, a rząd amerykański stara się ostudzić dążenia do niepodległości Kurdów, bo zależy mu na uratowaniu integralności państwa irackiego dla dobra stabilizacji tego rejonu.
Oczywiście trudno mówić o stabilizacji i pokoju, kiedy wkracza na arenę Państwo Islamskie. Peshmerga i Islamiści konfrontują się na granicy liczącej 650 mil. Pod natarciem islamistów wojska irackie rozpadły się, gdziekolwiek mieli styczność. Generałowie uciekali w cywilu jeszcze szybciej niż ich żołnierze. Tylko kurdyjska Peshnerga była wystarczająco zdeterminowana, aby stawić im czoło mimo słabego uzbrojenia. Kurdowie uratowali wielkie miasto Kirkuk przed Islamem po opuszczeniu jego przez wojska irackie i teraz mają zamiar zatrzymać dla siebie mimo przeważającej obecnie ludności irackiej w tym mieście. Przy pomocy amerykańskich samolotów odebrali też kontrolę nad tamą koło Mosulu. Jest szereg oddziałów kobiet-żołnierzy w Peshmargu. Żołnierze islamscy szczególnie boją się ich, bo są przeświadczeni, że żołnierz, który zginie z ręki kobiety, nie trafi do nieba.
Ameryka i Wielka Brytania chcą podbudować znowu Irak z nowym rządem dzielącym władzę między szyitami, sunnitami i Kurdami, ale wie, że na pierwszy plan potrzebuje wesprzeć militarnie Kurdów. Tak jak kiedyś było z Polską, państwa zachodnie mamią Kurdów wsparciem dla ich niezależności, aby wykorzystać ich do walki ze wspólnym wrogiem. Lecz obecne cele wojenne Ameryki przewidują tylko przywrócenie zjednoczonego Iraku.
Uważam, że Polacy przede wszystkim powinni poprzeć koncepcję niepodległości Kurdystanu w najbliższej przyszłości. Trudno o kraj, który bardziej odzwierciedla losy Polski poprzez wieki. Ale tu nie chodzi tylko o sentyment. Irak był stworzeniem sztucznym i wybrykiem ambicji kolonialnych Anglii i Francji. Mógł utrzymać swoją integralność tylko przez rządy dyktatorskie. Obecnie jest terenem zwalczających się nawzajem wpływów Iranu, Arabii Saudyjskiej i obecnie Państwa Islamskiego. Niepodległy Kurdystan mógłby być, jak Turcja, modelem państwa o kulturze muzułmańskiej, ale wzorowany na parlamentarnym systemem Zachodu. W tej chwili Kurdom ofiarują pomoc militarną Ameryka, W. Brytania, Niemcy, Francja, Kanada, Niderlandy, ale jeszcze nie Polska. W zeszłym roku otwarto wreszcie konsulat polski w stolicy Autonomicznego Okręgu Irackiego Kurdystanu – Irbilu i ofiarowano pomoc finansową dla nowej szkoły dla chrześcijańskich uchodźców z Mosulu. Pracują tu również polscy archeolodzy. Ale Polacy wciąż są wstrzemięźliwi, określając ten teren tylko jako „Północny Irak”. Czas zmienić nomenklaturę i uznać ten teren jako „Kurdystan”, jeżeli jeszcze nie niepodległy na ten moment, to na pewno będzie nim za 10 lat.
Wiktor Moszczyński