Nie rozumiem dlaczego mieszkańcy Londynu wyjeżdżają na wakacje w lecie. W Hiszpanii, Portugalii czy Grecji tłumy ludzi na plażach, a pogoda nie do zniesienia. Za gorąco. Wiem: w Londynie zbyt często pada i temperatura czasem przypomina miesiące wczesnej wiosny niż lata, no i jest najazd turystów ze wszystkich stron świata. Rozumiem tych, którzy chcą od tego uciec.
A gdzie ucieka się najlepiej? W muzykę. Ona daje chwile wytchnienia, spokoju i wprowadza w filozoficzny nastrój. A w lecie muzyki w Londynie nie brakuje i to muzyki bardzo różnorodnej. I nie trzeba mieć dużo pieniędzy, by muzyki słuchać. Czasem wystarczą tylko pieniądze na przejazd.
Mieszkam naprzeciw kościoła anglikańskiego o wspaniałej akustyce. Przez wiele lat odbywały się tu, najczęściej w lecie, koncerty muzyki kameralnej. Otwierałam okno i byłam na koncercie. W którymś roku muzyka umilkła. Tak zostało do dziś. Szkoda.
W lecie w londyńskiej City muzyka rozbrzmiewa w wielu parkach, kościołach (w tym muzycznie najsłynniejszym St Martin-in-the-Fields), w salach koncertowych na dziedzińcu Summerset House, na ulicach, choćby w Covent Garden, w licznych pubach i kafejkach. Trzeba tylko dobrze szukać i wybierać to, co się lubi. Kilka lat temu prawie codziennie jeździłam do centrum miasta, by słuchać muzyki. Przy okazji zwiedziłam kilka pięknych kościołów i odwiedziłam kilka małych, ukrytych wśród dostojnych domów City parków, gdzie ubrani w obowiązujące w tej części miasta „mundurki” (ciemne garnitury zarówno dla mężczyzn jak i kobiet) pracownicy wielkich firm jedli lunch i słuchali muzyki.
A najlepiej w lecie słucha mi się jazzu i to nie tylko za sprawą Gershwinowskiego „Summertime”. Szkoda, że POSK-owa Jazz Cafe zamknięta jest na lato. Rozumiem, że czasem trzeba zrobić remont, ale przecież w lecie, gdy są długie wieczory, a do Londynu przyjeżdżają tłumy, także z Polski, myślę, że byłoby zapotrzebowanie na muzykę. Zawsze jestem rozczarowana, gdy przyjeżdżam w lecie do Warszawy i okazuje się, że większość teatrów jest zamknięta. Sezon teatralny zaczyna się na jesieni. Czyżby ten kolejny niedobry zwyczaj został przeniesiony znad Wisły nad Tamizę?
Jednym z ostatnich koncertów jazzowych, jaki odbył się w Jazz Cafe przed przerwą był „A Summer Concert”, w którym wystąpił Leszek Kulaszewicz Quartet w składzie: Leszek Kulaszewicz (saksofon), Marco Marconi (fortepian), Gareth Hughes (bass) i Marek Dorcik (perkusja). Miłośnicy jazzu, który opuścili tę imprezę, niech żałują. Atmosfera była jak na tradycyjnych jam sessions. Duży świetnych standardów jazzowych i improwizacji. Każdy z muzyków miał okazję, by popisać się w solówce na swoim instrumencie.
Leszek Kulaszewicz dobrze znany jest polskiej publiczności. Nie tylko regularnie gra w Jazz Cafe, ale też bierze udział w polskich imprezach, m.in. występował z okazji 10-lecia Polish Professionals in London, brał udział w Zaduszkach jazzowych, wystąpił podczas Salonu Literackiego poświęconego Zbigniewowi Choroszewskiemu, a także był jednym z głównych wykonawców spektaklu „Śmierć frajera”, poświęconemu twórczości i życiu Jonasza Kofty. Nie śpiewał piosenek, nie tańczył, a jedynie grał na saksofonie. I to jak grał!!!Z muzyków, którzy towarzyszyli mu podczas „Letniego koncertu” zachwycił mnie przede wszystkim pianista. Marco Marconi mówi o sobie, „Wychowałem się we Włoszech i muzyka była zawsze częścią mojego życia. Mój dziadek grał na akordeonie, a ja biegłem ze szkoły, by uczyć się od niego”. I tak się zaczęło. Później były studia z zakresu muzyki klasycznej, ale jego pasją stał się jazz. Sposób w jaki gra pokazuje, że ta pasja nie zniknęła wraz z upływającymi latami.
I właściwie, gdyby tylko grał Marconi, to już można byłoby uznać ten koncert za udany, ale „skradła go” Danusia Samal. Przyznaję, że przyszłam głównie po to, by ją zobaczyć. Już raz słyszałam, jak śpiewa i byłam zachwycona jej głosem. Słynne standardy, jak „Summertime”, czy „Everybody do it” brzmią w jej wykonaniu klasycznie, ale są wykonane nowocześnie i w dodatku z odrobiną humoru. Danusia Samal jest nie tylko znakomitą śpiewaczką. Absolwentka Central School of Speech & Drama ma na swoim koncie kilka ról filmowych i teatralnych, które zdobyły uznanie krytyków.
Dopełnieniem koncertu był występ Lizzy Taylor, która improwizowała tanecznie do improwizacji muzycznej. No i dodajmy do tego kieliszek zimnego procecco. Po koncercie odbyła się licytacja jednego z obrazów Sławomira Blattona. Czyż trzeba coś lepszego na letnie popołudnie? Impreza wsparta była organizacyjnie przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie i West London Catenian Association, a finasowo – przez PAFT i H. and Broncel Trust. Radzę miłośnikom jazzu, że jeśli zobaczą kolejny „sezonowy” koncert (letni był drugim, po wiosennym, koncertem z udziałem Leszek Kulaszewicz Quartet) zarezerwowali sobie czas.
Katarzyna Bzowska