Portrety Feliksa Mangghi Jasieńskiego malowała cała Młoda Polska. Pozował dla najlepszych artystów tego okresu: Malczewskiego, Wyczółkowskiego, Boznańskiej i innych. Z tych portretów spogląda na nas całkiem współczesny hipster, z utrefioną przez balwierza brodą i w eleganckim, aczkolwiek nieformalnym ubraniu. Jasieński, według mu współczesnych, wyglądał jak wielki, czarny ptak o drapieżnym profilu. To mężczyzna niewątpliwie przystojny i z charakterem, o wielkich, ciemnych, melancholijnych oczach. Nimi wypatrywał najlepszych artystów i szukał coraz to nowych, inspirujących obiektów do swojej nigdy nie zakończonej kolekcji.
Urodził się w zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Studia techniczne przerwała mu tajemnicza choroba oczu, która u kresu życia pozbawiła go w końcu wzroku. W młodości odbył liczne podróże, których celem i sensem było, jak sam mówił, dostrzeganie sztuki i idei. Przebywał kilka lat w Londynie, Paryżu, Berlinie, Egipcie. Wszędzie wydawał swoje przeznaczone przez rodzinę niemałe fundusze na gromadzenie coraz większej kolekcji grafik, obrazów, przedmiotów dekoracyjnych, tkanin. Szperał po antykwariatach, targach, zwiedzał wszelkie aukcje. Były to czasy gdy w Europie pojawiła się sztuka japońska. Kraj ten otworzył się po 300 latach odosobnienia od świata. Nagle odkryto zupełnie inne spojrzenie i techniki artystyczne. Jasieński zakochał się w tej odmiennej sztuce natychmiast i do końca życia. Zakupywał cenne drzeworyty, kimona, pasy obi, samurajskie zbroje i wszystko, co miało jakikolwiek związek z Krajem Kwitnącej Wiśni. W ten sposób, jako pierwszy w Europie zgromadził jedną z najświetniejszych kolekcji japońskiej sztuki. Prócz tego zbierał też rosyjskie plakaty rewolucyjne, rzemiosło ludowe, niezwykłe tkaniny Dalekiego Wschodu, stroje, grafikę europejską i całe mnóstwo rzeczy, dzieł sztuki, którymi jak najszczelniej wypełniał każdą, dostępną mu przestrzeń. Do Warszawy powrócił z tysiącami obiektów i prawie od razu zorganizował wystawę najlepszych japońskich drzeworytów w Zachęcie. Była to część jego życiowej misji: otwierać ludziom oczy na inność, na sztukę odważną, nietuzinkową. Niestety publiczność przyjęła tę dalekowschodnią inność drwiąco i dość okrutnie. Ukazały się recenzje i artykuły, po których wściekły Jasieński porozwieszał w Zachęcie napisy: „Nie dla bydła”. W tym samym mniej więcej czasie rozpada się jego małżeństwo z Teresą Łabęcką, która zabiera syna Henryka i wyprowadza się do swojej matki. Odtąd będą w separacji, a treścią życia Jasieńskiego stanie się odkrywanie i wspieranie najlepszych krakowskich artystów.
W Krakowie Jasieński kupuje czteropokojowe mieszkanie na rogu Rynku i ulicy Św. Jana. Od razu instaluje tam część swojej kolekcji, po czym wypełnia każdy najmniejszy skrawek powierzchni kolejnymi nabytkami. A jest ich coraz więcej. Feliks staję się charakterystyczną postacią krakowskiej cyganerii. Znają go wszyscy artyści. Jest ich mecenasem, przyjacielem, odkrywcą i dobrym duchem. Wspomaga wielu pieniężnie i wielu broni przed zaszczuciem i odrzuceniem społecznym. To dzięki niemu ocalał obraz „Szał uniesień” Podkowińskiego (przedstawiający nagą kobietę na czarnym rumaku – obecnie chluba Muzeum w Sukiennicach). Po wystawieniu dzieła, autora spotkały szyderstwa i obraźliwe komentarze. Załamany chwycił za nóż i zaczął zapamiętale ciąć swój „Szał”. Jasieński wyrwał obraz z rąk malarza i pieczołowicie odrestaurował. Nieszczęśliwy Podkowiński zmarł zaledwie rok po tym wydarzeniu. Wtedy znów do akcji wkroczył Feliks i natychmiast zorganizował mu pośmiertną wystawę. Jasieński do końca życia chronił i bronił zaszczutego Stanisława Wyspiańskiego, którego brutalnie odrzuciło mieszczaństwo Krakowa. Wydawało się, że on sam niewiele robił sobie z opinii „filistrów” i „pospólstwa”. Mógł sobie na to pozwolić. Jego ogromny majątek i nazwisko szybko odzyskiwało mu szacunek drobnomieszczaństwa. Przydomek Jasińskiego „Manggha” pochodzi od tytułu zbioru drzeworytów japońskiego artysty Hokusai. Taki też miał tytuł zbiór esejów, które wydał Jasieński. Przede wszystkim krytykuje tam w sposób bezkompromisowy polskie kołtuństwo i prymitywizm. Wzywa też do uznawania nowych idei, trendów w sztuce, poważania samej „sztuki dla sztuki”, oręduje za swoimi krakowskimi przyjaciółmi i oczywiście za ukochaną Japonią, w której co prawda nigdy nie był, ale uznał za kraj gdzie każdy rycerz jest artystą pełnym honoru, wrażliwości i godności.
Jego mieszkanie w Krakowie staje się nieoficjalnym muzeum, gdzie przychodzi coraz więcej osób, nie tylko znajomych. Na fotografiach widać kompletny natłok przeróżnych rzeczy: obrazów, tkanin, świeczników, lamp, zegarów i innych. Na kilka lat przed śmiercią Jasieński decyduje się na przekazanie całej swojej kolekcji Muzeum Narodowemu w Krakowie (1920). Jest tego ponad 15 tysięcy obiektów. Zapakowane skrzynie wędrują do piwnicznych magazynów, a Feliks niezrażony dalej uzupełnia swoje zbiory. Ostatnie rzeczy kupuje na tydzień przed śmiercią (1929). W czasie wojny skrzynie są systematycznie rabowane przez niemieckich okupantów. Przeleżą one tak zaniedbane przez prawie 75 lat, z małą przerwą, która okazała się zbawienna dla całego zbioru. Otóż w 1944 roku zorganizowano niewielką wystawę sztuki japońskiej w Sukiennicach. Szczęśliwie pojawił się na niej 19-letni Andrzej Wajda. Wywarła ona na nim tak ogromne wrażenie, że gdy wiele lat po tym dostał on nagrodę filmową w Kioto, w całości przeznaczył ją na wykonanie projektu, o którym marzył od tamtej chwili: specjalnego centrum sztuki Japonii. Od początku wspomagają go przyjaciele i darczyńcy. Związek zawodowy kolei Wschodniej Japonii podarował milion dolarów, wspaniały projekt budynku za darmo wykonał znakomity japoński architekt Arata Isozaki, współpracował też Krzysztof Ingarden. Fundacja Kyoto- Kraków Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz dwoi się i troi by zdobyć fundusze i wsparcie. Dzięki ludziom dobrej woli w roku 1994 otwarte zostaje Centrum Manggha w Krakowie, a w nim po wielu latach wystawione są zbiory Feliksa Jasieńskiego. Nie sądzę, by to minimalistyczne, eleganckie muzeum od razu trafiło do serca tego fanatycznego zbieracza, mecenasa, sponsora i japonofila. Musiałby odkryć ponownie swoje ukochane drzeworyty, zbroje, tkaniny w odosobnieniu, ramach przestrzeni, w krajobrazie japońskiej architektury gdzie mniej znaczy więcej, lepiej. W roku 2002 do Centrum Manggha przybywa sam cesarz Akihito z cesarzową Michiko. Podarowali oni wtedy sprzęt audiowizualny do nauki języka japońskiego. Manggha to jedyna bowiem instytucja o takim profilu działalności w Polsce. To także centrum kultury Japonii i Dalekiego Wschodu, w którym możemy poznać nie tylko osiągnięcia artystyczne, ale i doświadczyć kultury, poprzez naukę języka, sztuki parzenia herbaty, układania kwiatów w ikebany a nawet hodowli drzewek bonsai. U wejścia wita nas skromne popiersie Feliksa Mangghi Jasieńskiego, który po raz pierwszy odkrył dla Polaków Japońską sztukę i zapewne byłby przeszczęśliwy widząc wreszcie rezultaty swojej niestrudzonej działalności zbieracza wystawione… „nie dla bydła”.
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders