Pont du Gard w Prowansji, niedaleko miasta Nimes, to jedna z najbardziej popularnych atrakcji we Francji. Mimo tego, trudno być przygotowanym na widok tej struktury liczącej sobie ponad dwa tysiące lat! Krótki spacer z wielkiego parkingu, po wąwozie szczelnie pokrytym śródziemnomorskim, gęstym lasem, doprowadzi nas do kamiennego koryta rzeki Gardon. I nagle przed nami wyrasta ogromny akwedukt, jakby zapomniany przez stulecia. Trzy łuki ze złotego piaskowca wznoszą się na wysokość 48.8 m i łączą krańce wąwozu. Podchodzący zatrzymują się równie zaskoczeni jak Jean-Jacques Rousseau w roku 1738: „to jedyny obiekt, jaki widziałem w swoim życiu, który przekroczył moje najśmielsze wyobrażenie. Czuję się zagubiony jak robaczek wobec tego kolosa. Ach, dlaczego nie dane mi było urodzić się Rzymianinem!”
Słonina budowlana
Akwedukt Pont du Gard to jeden z najwyższych takich obiektów wybudowany przez Rzymian. Należy on też do jednych z najlepiej zachowanych do naszych czasów. To część drogi wodnej zbudowanej przez bliskiego współpracownika pierwszego rzymskiego cesarza Augustusa: Agryppę. Był on generałem wojsk, świetnym strategiem i architektem. To Agryppa doprowadził do zwycięstwa nad zjednoczonymi wojskami Marka Antoniusza i Kleopatry. Prócz tego był autorem i sponsorem największych, najbardziej znaczących budynków Imperium. To on stworzył z Rzymu „miasto marmurowe”. Nie chodziło mu jednak o zapewnienie sobie sławy, ale o zwykłych mieszkańców Imperium. Chciał poprawić codzienne życie ludziom wszystkich klas poprzez zapewnienie dostępu do wszelkich wygód, które mogły by być zapewnione przez państwo. Tworzył publiczne ogrody, łaźnie, teatry, świątynie. Dostęp każdego mieszkańca do czystej, świeżej wody był dla niego priorytetem. To on sfinansował wielki projekt akweduktu Nimes. Koszty tego przedsięwzięcia wynosiły tyle, ile pensji dostawałoby 500 rzymskich rekrutów przez 50 lat!
Choć w prostej linii od źródła Uzes, do rzymskiej kolonii Nemausus (Nimes) jest 20 km, długość tej linii wodnej ciągnie się całe 50 km poprzez kamienne wąwozy, skały i pokryte lasami tereny. W najdłuższej swojej części akwedukt przebiegał pod ziemią (35 km). Te wodne korytarze były jak najstaranniej wykonane. Ich dno było pokryte betonem, a ściany wyłożone gęsta mozaiką z fragmentów potłuczonej ceramiki. Następnie smarowano cały wodociąg od wewnątrz olejem z oliwy, sokiem z niedojrzałych fig oraz… świńskim smalcem. Budowano też często zadaszenie pokryte gontami. Wszystko po to, aby przepływ wody był swobodny i wolny od wszelkich zanieczyszczeń. Do usuwania tych ostatnich zatrudniano specjalnych pracowników: circitores. To oni bez przerwy przemieszczali się w podziemnych korytarzach, często pełzając lub na kolanach, i usuwali najmniejsze zanieczyszczenia roślinne i mineralne. Woda musiała mieć jak najwygodniejszy przepływ. Nic dziwnego, bo spadek całego wodociągu wynosi zaledwie 7 milimetrów na 100 metrów! Czyli cały akwedukt od źródła do Nimes obniża się zaledwie 17 metrów.
Pamiętajmy, że jego droga to 50 kilometrów, z mnóstwem zakrętów i obejść trudnych odcinków. Woda musiała dotrzeć bez użycia pomp, jedynie poprzez precyzyjnie obliczony spadek. To wszystko osiągnęli rzymscy inżynierowie używając do swych obliczeń jedynie prostych przyrządów i woskowych tabliczek, na których zapisywali swój ogromny projekt.
27 godzin
Akwedukt nad rzeką Gardon również wymagał precyzyjnych wyliczeń. Spadek wody na całej jego długości wynosi 2,5 cm. Ta struktura zbudowana została bez użycia żadnego wiązania. Trzyma się jedynie dzięki absolutnie doskonałemu dopasowaniu budulca- bloków z piaskowca. Te pochodziły z pobliskich kamieniołomów. Z odległości 700 metrów transportowano głazy o wadze 6 ton! Razem do budowy użyto 50 tysięcy 400 ton kamienia. Gdy przyjrzymy się uważnie Pont du Gard zauważymy wystające ponad gładką powierzchnię muru części bloków. Służyły one do umocowania rusztowań, dzięki którym wzniesiono trzy olbrzymie poziomy łuków wspierających drogę wody. Przepływała ona na samej górze, w kamiennym kanale o szerokości 3 metrów. Cały akwedukt dostarczał dziennie 200 tysięcy metrów sześciennych wody, a jej przepływ od źródła do miasta trwał 27 godzin.
W centrum Nimes wzniesiono „castellum divisorum”. Był to szeroki, okrągły zbiornik, głęboki na metr i szeroki na 5,5 m. Tam docierała woda po swojej 50 kilometrowej wędrówce. Castellum było chronione pięknym pawilonem z korynckimi kolumnami, balustradami oraz ozdobione mozaikami z wizerunkami ryb i delfinów. Woda wpływała otworem o średnicy 1,2 m. W ścianach zbiornika umieszczono 10 otworów (40 cm), poprzez które przeprowadzono rury doprowadzające wodę do prywatnych willi, publicznych łaźni i punktów czerpania. Co ciekawe, w dnie basenu znajdują się kolejne 3 duże przepływy. Prowadziły one do miejscowego…amfiteatru. Umożliwiały one szybkie napełnienie sceny wodą, aby wystawiać w nim „naumachie” czyli symulowane bitwy morskie!
Mieszkańcy Nimes korzystali z akweduktu aż do VI wieku n.e. Jednak brak ciągłego dozoru, wymaganych napraw i oczyszczania sprawił, że droga wodna coraz częściej blokowała się. W niektórych miejscach nagromadzony osad roślinny i mineralny miał 50 cm grubości. W XVIII wieku do Pont du Garde dobudowano solidny most przejazdowy. Dzięki niemu ta część akweduktu przetrwała. Most należał do miejscowych biskupów i panów, którzy za przejazd pobierali opłaty. Cała starożytna struktura zaczęła wtedy wzbudzać zainteresowanie artystów i dzięki temu także władzy.
W roku 1850 Pont du Garde odwiedził Napoleon III i nakazał prace renowacyjne. Obecnie akwedukt jest umieszczony na liście dóbr światowej kultury UNESCO. Trudno nam dziś sobie wyobrazić zbudowanie jakiekolwiek obiektu, który przetrwałby naszą cywilizację o tysiące lat. Nasza rozwinięta technologia sprawia jedynie, że budujemy szybciej i więcej. Pont du Garde jest świadectwem, że to co tworzymy teraz, często nie umywa się do tego co zostało stworzone w przeszłości. Trwałość, solidność odeszła w zapomnienie. Możemy jedynie dbać o to, by takie monumentalne dzieła ocalić, bo patrząc na nie zdajemy sobie sprawę, że niekoniecznie jesteśmy dziś we wszystkim najlepsi.
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders