Brytyjczycy chcieliby zakończyć negocjacje z Unią przed następnymi wyborami w 2020 roku. Tymczasem nie mamy pewności, czy Unia Europejska będzie w 2020 nadal istniała.
Oczywiście, jako struktura organizacyjna, Unia będzie na pewno istniała. Administracyjny jej rozkład nie mógłby nastąpić tak szybko, ale nie będzie w stanie podejmować decyzji o własnym losie. Brexit powoduje, że istniejące podziały między interesami Unii, a elektoratem poszczególnych państw, są już nie do opanowania.
Nawet bez problemu brytyjskiego, Unia była w rozterce. Przede wszystkim chodziło o kryzys gospodarczy, sankcje przeciw Rosji i fale uchodźców. Nowymi problemami, które pojawiają się, na agendzie europejskiej rady ministrów w Bratysławie we wrześniu, będzie włoskie referendum i nieudany zamach w Turcji. Ale niespodziewany wynik brytyjskiego referendum trafia w same sedno istoty Unii. Efekt jest piorunujący i długotrwały.
Na razie pewne decyzje zostały podjęte przez Unię w związku z nadchodzącymi negocjacjami, które sugerują jeszcze jakąś spójność w działaniu, choćby wyznaczenie na negocjatora belgijskiego dyplomaty Didier Seeuws, który ma dość rygorystyczne podejście do przepisów unijnych. Lecz na razie film ma tylko swojego bohatera; pełnego scenariusza jeszcze nie posiada. W tej chwili każdy z 27 pozostałych krajów członkowskich zaczyna lobbying pana Seeuws, aby zapewnić obronę interesu swojego państwa…Oczywiście, co kraj, to inny priorytet. Dla jednych subsydia rolnicze, dla drugich ochrona waluty euro, dla innych problem wolnego poruszania się, czy znowu eksport samochodów do Wielkiej Brytanii. Aby zapobiec manipulacji w sprawie potencjalnych tzw. “pra-rozmów” brytyjsko-unijnych, Komisja Europejska zapowiedziała, że negocjacje mogą się rozpocząć oficjalnie dopiero w momencie, kiedy rząd brytyjski powoła się na Artykuł 50, a, jak wiemy, pani May tę decyzję odłożyła do zimy. Wobec tego rząd brytyjski rozpoczął z własnej inicjatywy rozmowy z indywidualnymi państwami oddzielnie. Niemcy, Francja, Polska, Słowacja – to tylko początek takich rozmów, w których Brytyjczycy starają wynegocjować z góry to, co najbardziej będzie odpowiadało interesom poszczególnych krajów, a nie Unii jako całości.
Rolą Komisji będzie utrudnienie tych negocjacji dla Wielkiej Brytanii i nie dopuszczenie tego kraju do pełnoprawnego dostępu do rynku bez przyjęcia zasad pełnego, wolnego poruszania się pracowników. Wielką Brytanię trzeba po prostu ukarać za to, że chciała ten „złoty raj” wspólnego rynku opuścić. I niby każdy kraj unijny z tym się zgadza, ale… Ale dla większości państw europejskich dostęp do rynku brytyjskiego i do współpracy w innych dziedzinach, np. bezpieczeństwa, jest jeszcze większym priorytetem. A więc, nie wiadomo, czy szyki nie będą się załamywać.
Kiedyś wystarczało, aby szefowie rządu Francji i Niemiec uzgodnili wspólną linię, a kierunek Europy był jasno określony. Komisja Europejska dostosowywała się automatycznie do narzuconego kierunku. Obecny szef komisji Juncker był typowym produktem takiego kompromisu z jasnym celem stałego przyspieszenia integracji handlowej, prawnej i monetarnej. Juncker i Seeuws pozostają pewni swojego celu i wciąż prą energicznie w tym kierunku, a ich program pozostaje wciąż vademecum kasty urzędniczej w Brukseli i większości posłów parlamentu europejskiego. Lecz cały ten świat brukselski zaczyna wreszcie rozumieć, że po szoku referendum brytyjskiego, Juncker jest już anachronizmem. Jeszcze w tę misję wierzą obecne rządy francuskie i niemieckie, a nawet do pewnego stopnia ich holenderscy i belgijscy sąsiedzi, ale zarówno rządy i europosłowie wiedzą, że ich mandat jest oparty na coraz bardziej glinianych nogach.
Wynik brytyjski ukazał gorzką prawdę, że nie całe społeczeństwa są zgodne z kierunkiem coraz większej integracji tak korzystnej dla europejskich elit. Ten cudowny świat, gdzie cały niemal kontynent europejski jest zarazem ojczyzną i polem dla rozkwitu własnych ambicji ludzi młodych, nie wszystkim odpowiadał. Nie pasował emerytom, którzy widzieli jak nagle ich środowisko zmieniało się kulturalnie i etnicznie; nie pasował rodzicom, gdy zabrakło nagle miejsca w szkole dla ich dziecka; i nie pasował robotnikom kiedy widzieli jak międzynarodowe koncerny zamykają im lokalne fabryki. Przyjmowano to przez długie lata jako nieuchronny koszt postępu i globalizacji. Ale po krachu finansowym roku 2008, gdzie jest ten postęp? Widać tylko recesję pogorszoną tym że sztuczna polityka wspierania euro na tym samym poziomie we wszystkich krajach członkowskich tylko pogorszyła kryzys, szczególnie dla państw śródziemnomorskich.
Politycznie tracą na tym tradycyjne partie, które kiedyś tak korzystały z ideałów zintegrowanej Europy, a więc przede wszystkim socjaldemokratyczne i chadeckie. Rośnie popularność partii bardziej radykalnych, które lepiej odzwierciedlają frustrację tej części elektoratu pozbawionego korzyści materialnych wynikających z dalszej integracji. A te partie pojawiają się na prawym i na lewym skrzydle. W Hiszpanii i w Grecji liczebność radykalnych ugrupowań marginalnych uniemożliwia utworzenie rządu partii umiarkowanych. W Wielkiej Brytanii tradycyjny elektorat Labour Party rozkłada się między radykałami Corbyna a zwolennikami nacjonalistycznej UKIP. W Austrii wybory prezydenckie rozgrywają się między skrajną prawicą a lewicą. W Polsce era liberalizmu już minęła.
Popatrzmy na kalendarz. W październiku jest referendum na Węgrzech, gdzie znaczna większość elektoratu prawdopodobnie odrzuci kwoty uchodźców narzuconych im przez Unię. Premier Orban przypomina, że tematu przyjmowania uchodźców przez poszczególne państwa, żaden z rządów Unii nie konsultował ze swoim elektoratem. W październiku też powtórzone mają być wybory prezydenckie w Austrii z możliwym zwycięstwem dla prawicowego kandydata Hofera.
Również w październiku przypada referendum konstytucyjne we Włoszech, które ma na celu wprowadzenie Senatu Regionów zamiast Senatu Republiki, ale które może skończyć się dymisją premiera i wyborami. A rosnący w siłę populiści już zapowiadają kolejne referendum w sprawie członkostwa Włoch w strefie euro. Włochy mają szczególny problem, bo Brexit podważył zaufanie do włoskich banków, powodując, że wszystkie problemy sektora i całej włoskiej gospodarki wypłynęły na powierzchnię. Cały włoski sektor bankowy zaczyna dławić się własnymi toksynami, czyli niespłacanymi kredytami.
W marcu odbędą się wybory parlamentarne w Holandii (z rosnącym udziałem prawicowych radykałów) i wybory prezydenckie we Francji, które może wygrać kandydat francuskiego Narodowego Frontu, wspomagany przez fundusze Putina. W następnych wyborach federalnych w Niemczech, we wrześniu 2017 grozi upokorzenie obydwu partii centrowych, które wspólnie posiadają obecnie mniej niż 50 procent poparcia, a dwie trzecie wyborców nie chce, żeby pani Merkel ponownie kandydowała.
Kto wtedy zostanie, aby nadawać właściwy kierunek Europie? Nie chodzi tu tylko o właściwy kierunek w negocjacjach z Londynem, ale również w sprawie wspólnej polityki wobec uchodźców czy wspólnej polityki ratowania euro. Brexit najpierw zmusił elektorat brytyjski do samooceny, a elitom kazał spojrzeć w lustro, z nadzieją, że wyczuje czego elektorat najbardziej sobie życzy. Teraz ta sytuacja grozi całemu elektoratowi unijnemu. To, co elektorat widzi w lustrze jest przerażające: widmo strachu i ksenofobii. Żeby temu zapobiec kierunek polityki integracyjnej musi zmienić się dramatycznie. Lecz w którym kierunku? I kto to poprowadzi?
Wiktor Moszczyński