Przez jakieś niedopatrzenie w Polsce wciąż nie mamy pomnika upamiętniającego wielkie zwycięstwo cywilizacji nad barbarią. Przypomnę tylko osobom zabieganym, zakręconym i zapominalskim, że chodzi o tzw. Cud nad Wisłą z sierpnia 1920 r., którego rocznicę obchodzimy właśnie w ten weekend. Dokładnie 96 lat temu polskie wojsko odparło atak armii bolszewickiej na Warszawę ratując II Rzeczpospolitą a przy okazji pół albo trzy czwarte Europy przed okupacją sowiecką i zamianą w kolejną republikę radziecką.
Moim zdaniem ocaliliśmy jednak 3/4 Europy, bo czerwona zaraza rozlałaby się szeroko, dochodząc – kto wie – może nawet do brzegów Kanału La Manche, zwanego też Angielskim. A wtedy tylko Wielka Brytania uratowałaby się przez zalewem europejskiego komunizmu, ale jak wiadomo, jest ona od wieków odporna na europejskie pomysły integracji (tak dobrowolnej jak i przymusowej) czego dowodem może być najnowszy Brexit.
Ale mamy też przykłady z przeszłości, ot, choćby z czasów napoleońskich. Co komu by szkodziło, żeby w XIX wieku Francja zajęła pozycję dominującą w ówczesnej Europie? Gdyby tak było, dziś wszyscy ćwierkalibyśmy od urodzenia po francusku, pięknie ubierali i ładnie pachnieli. No i jeździlibyśmy wiecznie psującymi się „francuzami”. A tak jeździmy równie zawodnymi volkswagenami albo japońcami, które już od urodzenia w fabryce w Turcji albo innym dalekim kraju mają wady wrodzone…
Tak czy siak „Francewspólnota” nie istnieje, bo krnąbrni Brytyjczycy powiedzieli Napoleonowi: nie! A było już tak fajnie, bo wcześniej zgodzili się i Niemcy, i Włosi, i Polacy. Ba, nawet Hiszpanie ulegli wojskom Napoleona, fakt, że trzeba było ich trochę spacyfikować i upuścić krwi, ale jednak na kilka lat udało się opanować Francuzom Półwysep Pirenejski. Napoleon, w swojej nieograniczonej wspaniałomyślności zaproponował nawet Rosjanom, że włączy ich do wspólnoty europejskiej a na dodatek z Petersburga uczyni „Paryż wschodu”, ale – jak pamiętamy z lekcji historii – Rosjanie nie zrozumieli pięknej przemowy wygłoszonej do nich po francusku i zamiast przyjąć Napoleona wódką i chlebem, spuścili mu na dzień dobry ostre lanie, po którym nic już nie było takie jak wcześniej, a idea wielkiej Europy gadającej po francusku poszła do kosza. I tak skończyła się pierwsza Unia Europejska, zanim jeszcze powstała. Ale pozostały po niej pamiątki, które można wykorzystać do dziś. Mam taki chytry plan i podzielę się nim z czytelnikami.
Napoleon na Moskwę szedł przez Wielkopolskę, bo tędy było mu najkrócej. W niewielkiej miejscowości Ślesin znajdującej się mniej więcej w centrum kraju jej mieszkańcy, na wieść o marszu wojsk napoleońskich przygotowali niespodziankę. W krótkim czasie zbudowali na drodze… prawdziwy łuk triumfalny, który miał witać wielkiego wodza.
Owszem przywitał, ale szczęścia nie przyniósł. Wyprawa na Rosję skończyła się klęską i odwrotem pokonanych wojsk a Napoleon nie miał już powodów do świętowania i po raz drugi nigdy nie zobaczył już łuku triumfalnego w Ślesinie. Budowla jednak pozostała i dziś każdy turysta może sobie zrobić zdjęcie pod „Arc de Triomphe made in Poland” bez potrzeby wybierania się w długą, kosztowną i niebezpieczną podróż do Paryża.
Taki sam, tyle że ciut mniejszy obiekt stoi w Polsce. Ale mniejszy, nie znaczy gorszy. Przeciwnie, jest nawet lepszy. Pod łukiem w Paryżu można tylko przechodzić, a pod tym w Ślesinie mogą jeździć samochody i chodzić piesi, bo pozostawiono chodniki. No i można go wykorzystać do uczczenia Cudu nad Wisłą!
Politycy w Polsce stwierdzili ostatnio, że najlepszym sposobem upamiętnienia historycznej bitwy będzie zbudowanie wielkiego łuku triumfalnego zapewne gdzieś nad Wisłą w Warszawie. Ponieważ czasy są trudne i wszyscy musimy oszczędzać, proponuję aby przenieść Łuk ze Ślesina do Warszawy. Pomnik jest już gotowy, wystarczy go trochę odświeżyć i równo ustawić. Gdyby komuś przeszkadzało, że został zbudowany z innej okazji, to zawsze można go odwrócić na drugą stronę, ewentualnie postawić do góry nogami. Będzie atrakcja turystyczna jak znalazł. Mamy sztuczną palmę na Alejach Jerozolimskich, może być i Łuk Triumfalny z recyklingu.
Andrzej Kisiel