W Rio igrzyska, więc dziś o sporcie, który towarzyszy nam od pełnych pasji, wigoru i energii czasach szkolnych. W późniejszych latach wygasa energia, ale zostaje pasja, tyle że ta szewska, gdy z pozycji fotela ustawionego przed telewizorem oceniamy boje sportowców dzierżąc piwko w ręku.
Ale jak wielu z nas może powiedzieć: ,,Sport jest dla mnie ważny, bo go uprawiam. Codziennie się gimnastykuję, staram się jeździć na rowerze, chodzę na basen, dużo spaceruję.”
Zapewne w tym momencie większość czytelników – domyślając się, że chcę ich namówić do uprawiania sportu – pomyśli sobie „to nie dla mnie; nie teraz; nie w tym wieku; nie mam czasu”. Z drugiej jednak strony każdy z nas kiedyś podbiegał do autobusu czy po prostu przyspieszył, aby się gdzieś nie spóźnić i odkrył, że ma zadyszkę, albo że po prostu gdzieś nie zdążył.
Choćby właśnie z tego względu warto pomyśleć o zadbaniu o właściwą kondycję fizyczną.
Najbardziej naturalny jest bieg. Ale wystarczy szybki marsz czy długi, regularny spacer. To można wszędzie i zawsze. Nie potrzeba żadnego drogiego sprzętu ani specjalnego miejsca. Wystarczą chęci.
Znajoma 72-letnia pani Hanka z Fulham (pozdrawiam!), która regularnie spaceruje twierdzi, że podczas codziennego marszu odpoczywa i nabiera sił do dalszego działania. „Jest to – jak twierdzi – godzina dziennie, którą ma się tylko dla siebie. Wysiłek, zmęczenie jest tu nieistotne, prawie się tego nie odczuwa. Ruch poprawia zdrowie, jest dla mnie dla czymś tak naturalnym jak oddychanie czy sen”.
Dla pani Hanki ruch, spacery to styl życia. I nie ma w tym przesady – wszak w zdrowym ciele, zdrowy duch. Nieważne ile ma się lat i co się w życiu robi. Lepiej zacząć późno niż wcale. Zamiast więc zasiadać przed telewizorem, aby obejrzeć ulubiony sport, lepiej sami go uprawiajmy.
Nie trzeba rezygnować z dotychczasowego stylu życia. Nie trzeba stosować żadnej specjalnej diety. Trzeba jedynie wygospodarować trochę czasu. Korzyści są oczywiste. A wady? Przy zdrowym rozsądku i zachowaniu umiaru, nie ma żadnych.
Tyle o nas, zwykłych śmiertelnikach. Bo co innego o herosach – zawodowcach z aren olimpijskich. Dla większości z nich zdrowego rozsądku i umiarkowania w sporcie nie ma. I nie było go nigdy. Bo sport od zawsze uciekał się do dziwnych metod zwiększania sprawności zawodników. Wybitny olimpijczyk starożytny Milon z Krotonu, jako chłopak w trakcie ćwiczeń dźwigał młodego byczka na plecach. Lata mijały, trening trwał. Obaj się rozrośli. Obarczony już nie byczkiem, lecz wołem Milon nadal czuł się szczęśliwy, bo w sporcie wyczynowym zdrowy rozsądek idzie na bok, tu idzie nie o przyjemność, lecz o wyniki.
Podobnie dziś. Według sondaży przeprowadzonej anonimowo po ostatnich igrzyskach olimpijskich, ponad połowa sportowej elity zażyłaby środek zapewniający medal, mimo że groziłoby to utratą zdrowia, a nawet śmiercią (w ankiecie postawiono znak równości między pięcioma latami życia po zażyciu środka dopingującego a złotem olimpijskim).
Brak słów.
Jarosław Koźmiński