15 sierpnia 2016, 12:24 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Kustosz jest jak historyczny detektyw

W naszych zasobach znalazłem zdjęcie cichociemnego, kapitana Jana Piwnika „Ponurego” i prawdopodobnie znajdzie się ono na wystawie o II wojnie światowej. To mój taki personalny wkład w upamiętnienie Żołnierzy Wyklętych – mówi kustosz Imperial War Museum Mariusz Gąsior w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.

Mariusz Gąsior
Mariusz Gąsior
Jak to się stało, że Polak jest kustoszem działu fotograficznego Imperial War Museum?

– Pochodzę z Tarnowskich Gór na Śląsku, małej mieściny parę kilometrów od Katowic, gdzie skończyłem politologię na Uniwersytecie Śląskim. Potem była służba w armii, w podchorążówce i narodziny pomysłu o wyjeździe za granicę. Przyjechawszy do Londynu, pracowałem na… zmywaku, w jednym z pubów w Camden Town. Po kilku miesiącach zostałem barmanem, a następnie zastępcą managera.

Ciekawy początek kariery jak na pracownika naukowego…

– Cóż, nie wstydzę się tego okresu w moim życiu. Moim priorytetem była nauka języka. Po dwóch latach mój angielski był już na tyle dobry, że zacząłem szukać pracy w innych branżach. Pomyślałem o Imperial War Museum. W końcu historia to zawsze był mój konik. Dużo czytałem, posiadałem relatywnie dużą wiedzę historyczną i chciałem się w tym kierunku rozwijać. Złożyłem podanie i dostałem pracę w sklepie muzealnym. Po roku awansowałem, pracowałem jako supervisor, a następnie zastępca kierownika sklepu w Churchill War Rooms, jednym z oddziałów IWM. Jednocześnie starałem się dostać pracę w jednym z działów kuratoryjnych, co było bardzo trudne, bo konkurencja jest ogromna. W końcu udało mi się dostać na stanowisko asystenta badawczego w archiwum fotograficznym. Później pracowałem w muzealnej bibliotece, co wymagało ode mnie dość dużej ogólnej wiedzy historycznej.

Pomagałeś zainteresowanym dotrzeć do właściwych źródeł?

– Tak, musiałem się całkiem nieźle orientować, gdzie należy jakiej informacji szukać. Ale nie tylko to. Często przychodzili ludzie, którzy poszukiwali informacji o swoich dziadkach, którzy walczyli w pierwszej lub w drugiej wojnie światowej. Tymczasem my nie posiadamy akt żołnierzy. Są one wciąż w posiadaniu armii albo są w Narodowych Archiwach w Kew. Aczkolwiek starałem się zawsze tłumaczyć, jak ich szukać i w jaki sposób my możemy pomoc. Bo na przykład posiadamy potężne zbiory pamiętników żołnierzy różnych narodowości, najwięcej oczywiście brytyjskich, ale także wiele polskich. Więc jak ktoś wiedział, w którym pułku dziadek walczył, to było wielce prawdopodobne, że byliśmy w stanie odnaleźć wspomnienia żołnierza z tego okresu. Dzięki temu taka osoba mogła się czegoś dowiedzieć o tamtych wydarzeniach lub po prostu przekonać się, jak wyglądało życie w okopie. Ponadto oczywiście mamy potężne zbiory książek – ponad 100 tysięcy pozycji na temat konfliktów zbrojnych.

To miałeś dobre przygotowanie do bycia kustoszem…

– Po dwóch latach pracy w bibliotece wystartowałem w konkursie na posadę kustosza działu fotograficznego. Udało się i piastuję to stanowisko od ponad czterech lat. Moim zadaniem było skatalogowanie i opisanie kolekcji fotograficznych z pierwszej wojny światowej. Mamy ich kilkaset tysięcy, jednak najcenniejsza kolekcja Q-Series liczy ok. 115 tysięcy. Zajęło to 3 lata. Wszystkie te zdjęcia są skatalogowane, zeskanowane i w większości opisane, co widzimy na danym zdjęciu, co wymagało niekiedy pogłębionych poszukiwań.

W dobie nowych technologii jest to wciąż trudne zadanie?

– Muszę przyznać, że internet bardzo pomaga, wiele informacji jest dostępnych, ale trzeba się czasem wykazać dużą inwencją twórczą. Zawsze jesteśmy w stanie mniej więcej określić, gdzie to zdjęcie zostało zrobione i w jakim czasie: na podstawie mundurów, które się zmieniały w czasie wojny czy po architekturze lub ukształtowaniu terenu. Często przydaje się szkło powiększające, aby rozpoznać naszywkę na ramieniu żołnierza. Jestem takim historycznym detektywem. Znalazłem na przykład zdjęcie, w którym opis brzmiał: „Armia niemiecka w jednym z miast Górnego Śląska”. Ponieważ jestem Ślązakiem, postawiłem sobie za punkt honoru odnaleźć to miasto. Na zdjęciu było widać witrynę zakładu krawieckiego. Wpisałem nazwisko tego krawca do wyszukiwarki internetowej i znalazłem wieszak, który kiedyś należał do jego sklepu. Ktoś go sprzedawał na eBay-u. I na tym wieszaku był nazwa miejscowości – Crossen an der Oder, dziś Krosno Odrzańskie w województwie lubuskim. Gdy już miałem adres, zacząłem porównywać, jak to miasto wyglądało 100 lat temu i faktycznie, okazało się, że to to samo miejsce. Ostatnio udało mi się zidentyfikować amerykańskiego ochotnika w 1 Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej w Szkocji w czasie II wojny światowej. Ten człowiek okazał się być podporucznikiem Richardem Tice’m, który walczył za Polskę, ponieważ chciał spłacić dług, który Ameryka zaciągnęła u Naczelnika Tadeusza Kościuszki i generała Kazimierza Pułaskiego w czasie rewolucji amerykańskiej. I zapłacił za to najwyższą cenę – zginął w czasie operacji Market Garden. Znalazłem też i opisałem zdjęcia uczestników tzw. „Wielkiej Ucieczki” z niemieckiego obozu jenieckiego dla lotników Stalag Luft III niedaleko Żagania, która stała się kanwą powieści i filmu. Sześciu z tych uciekinierów było Polakami, a jednego z nich w filmie grał Charles Bronson. Znalazłem też w naszych zasobach zdjęcie cichociemnego, kapitana Jana Piwnika „Ponurego” i prawdopodobnie znajdzie się ono na wystawie o II wojnie światowej. To mój taki personalny wkład w upamiętnienie Żołnierzy Wyklętych.

Czy przy okazji przeglądania kolekcji znalazłeś wiele zdjęć związanych z wkładem Polaków?

– Tak, to była moja osobista, nieoficjalna misja. Myślę, że udało mi się odszukać i opisać wszystkie dostępne w ramach naszych zbiorów fotografie przedstawiające udział polskich sił zbrojnych. W systemie mamy 12 tysięcy haseł dotyczących Polski, w tym 2,5 tysiąca zdjęć wykonanych przez armię brytyjską, kolekcja 800 zdjęć zrobionych dla wojska polskiego, kolekcja tzw. przedcenzorska, czyli odbitki ok. 3 tys. zdjęć, które przechodziły przez cenzora, który dopuszczał je do publikacji lub nie. Mamy też kolekcję zdjęć sierżanta Władysława Prytysia. On był oficjalnym fotografem przy I Korpusie Polskim w Szkocji. Jak zakończył służbę, zabrał ze sobą do domu dużą część negatywów. 10 lat temu jego córka zdeponowała u nas te archiwa, które liczą ponad 20 tysięcy fotografii.

A ile zdjęć jest w sumie w muzeum?

– Całe archiwum fotograficzne, od początku XX wieku do dzisiaj, ma ok. 8 milionów zdjęć. I ta liczba cały czas rośnie, bo my cały czas aktywnie zbieramy kolekcje. Wszystkie zdjęcia zrobione w ramach brytyjskich sił zbrojnych po 25 latach lądują u nas. Poza tym ludzie prywatni często także potrafią zdeponować w muzeum cenne kolekcje fotograficzne. Ukryte gdzieś w pudłach na strychu, często źle przechowywane, niszczeją, natomiast tu stają się własnością narodu i każdy może mieć do nich dostęp.

Jakie inne polskie ślady znajdziemy obecnie na wystawie?

– W tym momencie jest ich niewiele, ale mamy takie zbiory, że można byłoby otworzyć osobne muzeum poświęcone tylko sprawie polskiej. Ciekawostką jest na przykład to, że ten konkretny egzemplarz Spitfire’a, zawieszony w holu głównym muzeum, pilotowali dwaj polscy piloci. W naszym oddziale w Duxford jest z kolei model Spitfire’a Vb z 317 Dywizjonu Myśliwskiego „Wileńskiego”, który do tej pory lata – nie do zdarcia, tak jak polscy lotnicy! Mamy też kilka krzyży Virtuti Militari, w tym majora Waleriana Żaka z Dywizjonu 303, a także pistolet, polskiego Visa, który należał do Krystyny Skarbek, agentki SOE, znanej także pod pseudonimem „Christine Granville”.

Opowiadasz o tym wszystkim z niekrytą pasją.

Odkąd byłem małym szkrabem lubiłem historię. Najpierw to była historia starożytna, z czasem przyszła fascynacja czasami bardziej współczesnymi. Oczywiście udział polskich wojsk w czasie II wojny światowej jest na piedestale. Wielkie wrażenie wywarła na mnie książka Melchiora Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino”. Pamiętam, że wydanie z 1978 roku było bardzo ocenzurowane, ale miało dużo zdjęć. Z wypiekami na twarzy czytałem o przygodach żołnierzy, a potem szukałem ich na tych fotografiach. Później miałem to szczęście być w Monte Cassino kilka razy, to jest jedno z moich ulubionych miejsc, które odwiedziłem. Lubię stanąć w miejscu, gdzie stało się coś ważnego, gdzie rozegrała się jakaś bitwa.

Jakie masz plany jeżeli chodzi o dalszy rozwój zawodowy?

– Muzeum zaczęło projektować dwie duże wystawy o II wojnie światowej i Holokauście i prawdopodobnie zostanę kustoszem tej drugiej ekspozycji. Będę wówczas odpowiedzialny za wszystko co się znajdzie na tej wystawie. Już wcześniej byłem mocno związany z tym projektem, ponieważ przez ostatnie pół roku byłem odpowiedzialny za wybór zdjęć na obie ekspozycje. Muszę przyznać, że tutaj bardzo spełniam się zawodowo, w końcu muzeum ma wielką renomę. Ale w dalszej perspektywie nie wykluczam jednak powrotu do Polski i poszukiwania pracy czy to w Muzeum II Wojny Światowej czy w Muzeum Wojska Polskiego.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_