Moim mottem życiowym I artystycznym jest cytat z George’a Bernarda Shawa: „I hear you say ‘Why?’ Always ‘Why?’ You see things; and you say ‘Why?’ But I dream things that never were; and I say ‘Why not?” mówi Agnieszka Szot, artystka-plastyk, zamieszkała na stałe w Irlandii, której praca była nominowała na konkursie „BP National Portrait Award” organizowanym przez National Portrait Gallery w Londynie.
Trudne początki
Jej przygoda z Irlandią i Dublinem zaczęła się zaraz po studiach. Podjęcie decyzji o wyjeździe było bardzo spontaniczne. Cel: poznanie obcego języka, kraju, zdobycia doświadczenia, otwarcie się na inne kultury.
– To najlepsza decyzja w moim życiu, jaką podjęłam w perspektywie uwolnienia się od utartych schematów, malkontenckiej polskiej mentalności i dekadentyzmu, co czasami potrafi być urokliwe, ale na dłuższą metę meczące – podkreśla Agnieszka.
Nie ukrywa też, że na decyzję miały też wpływ względy ekonomiczne.
– Rynek pracy w 2006 roku nie był zbyt oszałamiający w Polsce, decyzja wiec o podjęciu wyjazdu nie zajęła długo – mówi, dodając, że nie miała w planie zostać dłużej niż rok. Z czasem, jak to zwykle bywa, plany się zmieniły.
Przyznaje, że na początku nie było łatwo.
– Na studia snuje się różne plany i marzenia. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. W większości przypadków człowiek na emigracji pozostawiony jest samym sobie. Wymaga to dużej determinacji, siły i ciągłej walki o jutro. Niemniej jednak doświadczenia, pozwalają na budowanie charakteru i lekkość odnajdowania się w różnych sytuacjach.
Z pomocą znajomych zaczęła pracę w fabryce Hewlett Packard. Nie przywiązywała wagi do tego, że z dwoma tytułami pracuje w fabryce. Takich jak ja były setki. To były początki masowych emigracji z Polski i ludzi z tytułami wyższych uczelni można było znaleźć na każdym stanowisku pracy.
Agnieszka dobrze wspomina ten okres w swoim życiu. W fabryce podszkoliła swój angielski, ale zainspirowała się nowymi technologiami i masową produkcją, czemu dała wyraz cztery lata później w ramach projektu zatytułowanego „Safety First” zaprezentowanego na grupowej kobiecej wystawie „She”.
– Okazało się, że nieźle odnajduję się w każdym otoczeniu, do którego zaprowadzi mnie los, i potrafię czerpać inspirację z każdej lekcji, które daje mi życie – wyznaje malarka.
Agnieszka chciała dalej tworzyć. Jej głowa kipiała od pomysłów. Jednak brak dostępu do warsztatu litograficznego zrodził w niej chęć do malowania i łączenia różnych technik: tuszu, farb i fotografii.
– Będąc studentką w Krakowie, każde wakacje spędzałam u rodziców w Krynicy i siedząc na uzdrowiskowym deptaku, szkicowałam okoliczne cuda architektury. Tak zarabiam na swoje dodatkowe wydatki na studiach. Jedna z moich koleżanek zmotywowała mnie do tego, żebym robiła to samo w Dublinie – wspomina.
Od tego czasu emigracyjna przygoda Agnieszki przybrała całkiem inny obrót. Kolejne lata przynoszą kolejne projekty, możliwości i wydarzenia, których nie spodziewała się w najśmielszych snach. Dziś ma własne studio artystyczne, jej prace były wystawiane m.in. w Ulstet Museum, a także była nominowała na konkursie „BP National Portrait Award” organizowanym przez National Portrait Gallery w Londynie.
– Ktoś kiedyś mi powiedziałeś w życiu można mieć wszystko, czego sobie człowiek zapragnie. Jest to w zasięgu ręki, tylko trzeba tę rekę do pragnień wyciągnąć – uśmiecha się.
Zmienić oblicze ulicy
Projektami, z których Agnieszka jest najbardziej dumna, są The Icon Facotry i The Icon Walk
– Prekursorem projektu był Irlandczyk, mój dobry przyjaciel, mieszkający od 40 lat w Nowym Jorku. To on był pomysłodawcą Art Walk, który miał na celu przybliżyć ludziom znaczenie sztuki w ich codziennym życiu i ich przestrzeni – opowiada Agnieszka.
Wspólnie założyli fundację, która prowadzą razem z lokalnymi artystami. Ich celem jest pokazać jak sztuka wpływa na przestrzeń miejską, a także udowodnić, że sztuka ma misję uszlachetniającą ludzkie dusze i umysły.
Po kilku latach wolontariackiej pracy nad projektem The Icon Facotry & The Icon Walk, przywrócono dawną świetność jednej z ciemnych uliczek w centrum Dublina, siedliska ludzi z marginesu społecznego, którzy traktowali ją jak toaletę publiczną. Teraz znowu jest miejscem, w którym ludzie czują się bezpiecznie i mogą swobodnie spacerować, a przy okazji dowiedzieć się czegoś o kulturze Irlandii.
Studio Aga Szot również jest projektem niekonwencjonalnym.
– Pomysłem było stworzenie przestrzeni wystawowej jako okna do życia i umysłu artysty w pomieszczeniu, w którym tworzy, odpoczywa, przebiera się. W moich projektach, bardzo ważne jest wywarcie konkretnej lub niespodziewanej refleksji na odbiorcy. W tym przypadku myślałam o zainteresowaniu przypadkowego przechodnia otoczeniem warsztatu artysty, jak również jego uczestnictwa w procesie tworzenia. I faktycznie ludzie zatrzymują się, obserwują, co dzieje się w środku, niejednokrotnie dając wyraz swojemu zaskoczeniu lub aprobacie – tłumaczy.
Każde dziecko jest artystą
Agnieszka nie ukrywa, że czerpie inspirację z pop-artu i sztuki XX wieku, ale nie chciała, aby jej twórczość była w jakiś sposób szufladkowana.
– Z upływem czasu, człowiek chce uwolnić się od schematów, przyzwyczajeń, sztywności w działaniu i stać się bardziej spontanicznym, nieograniczonym. Powrót do bycia dzieckiem. Jak to powiedział Picasso: „Every child is an artist. The problem is how to remain an artist once we grow up” – cytuje artystka.
Ostatnim odkrytym przez nią współczesnym malarzem, którego dzieła można zobaczyć na wystawie w Londynie był Richard Diebenkorn.
– Do dziś na myśl o jego dziełach powoduje ma gęsia skórkę. A to przecież abstrakcja, tak przez wielu amatorów sztuki nierozumiana i nielubiana. Przecież każdy, może zrobić parę maźnięć. Okazuj się jednak, że nie każdy. Na pewno nie ja. Jeszcze nie – przekonuje Agnieszka.
Magdalena Grzymkowska