– Miałem ekstremalne życie. Przez alkohol sięgnąłem dna, dotarłem do pijackiego Stalingradu. Ale wróciłem do świata żywych, niedawno minęła piąta rocznica mojej abstynencji – mówi zakotwiczony w Hull Grzegorz Miękota w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Pięć lat bez alkoholu to długi okres.
– Dla takiego degenerata, jakim byłem w przeszłości, to cała wieczność. Zaczynałem od weekendówek, ale potem bywało, że piłem tygodniami, a nawet miesiącami. Najdłuższy mój ciąg trwał pół roku. Trzeźwiałem, dochodziłem do siebie i znów zaczynałem. Moja tolerancja na alkohol rosła, wlewałem w siebie wszystko, co było pod ręką – łącznie z denaturatem, płynami do mycia szyb czy spirytusem zza wschodniej granicy. Mieszkałem gdzie się dało – pod mostem, w opuszczonych ruderach, w pustostanach…
W Hull?
– Przez kilka lat, w okresie 2006 – 2011, kursowałem między Anglią a Polską i zarówno tu, jak i tam, nie wylewałem za kołnierz. Byłem typem wesołego pijaczka, duszą towarzystwa – jak miałem pieniądze stawiałem kolegom, trwoniąc wszystko, co zarobiłem. Brnąłem w to coraz bardziej, a na zupełne dno stoczyłem się w moich rodzinnych Siemianowicach Śląskich.
Ciekawa okolica.
– Kiedyś taka była. Miasto żyło, region się rozwijał, jednak obecnie po prężnie działających zakładach pracy, fabrykach czy kopalniach niewiele zostało. Straszy za to bieda, beznadzieja i bezrobocie, ludzie masowo emigrują za chlebem.
Dlatego pan pił?
– Pewnie też, to był jeden z powodów. Ale muszę przyznać, że bardzo długo miałem wstręt do tego nałogu. Spożywałem alkohol tylko okazjonalnie, gdyż mój ojciec był alkoholikiem, a ja patrząc jakie są tego skutki nigdy nie chciałem być taki jak on. Jednak rozwód z żoną sprawił, że się posypałem jak domek z kart. Miałem 36 lat, chciałem zmienić środowisko i o wszystkim zapomnieć, dlatego wyjechałem do Anglii.
– Mieszkałem głównie tam, a okresowo także w Bristolu i Yorku. Potem wracałem do Polski i znowu leciałem na Wyspy. Pracowałem jako rzeźnik, nieźle zarabiałem, więc pieniędzy nie brakowało. Na picie musiało zawsze starczyć, chociaż czasami nie miałem na alimenty, żeby wysłać na syna w kraju.
W końcu, będąc przez kilka miesięcy w Siemianowicach, doprowadziłem się do takiego stanu, że miałem halucynacje, wszędzie widziałem Cyganki, z którymi rozmawiałem, podczas gdy w rzeczywistości nikogo nie było. W ciężkim stanie trafiłem do szpitala, znajdowałem się na krawędzi śmierci, jednak dzięki ofiarności lekarzy jakimś cudem przeżyłem. To był wstrząs, który po czasie okazał się wybawieniem.
Wybawieniem?
– Zrozumiałem, że żarty się skończyły. Przeszedłem terapię antyalkoholową i kurację psychiatryczną, a potem przez ponad pół roku uczestniczyłem w spotkaniach Katowickiego Stowarzyszenia Trzeźwościowego. Aż w końcu przyszła godzina próby – musiałem zacząć prawdziwe życie, bez pomocy lekarzy, terapeutów, psychologów. Znalazłem się na głębokiej wodzie, ale wiedziałem jedno – koniec z alkoholem, choćby nie wiem co się działo. Pracowałem, odłożyłem trochę pieniędzy i znowu wyruszyłem do Anglii.
Na Wyspach jest lepszy klimat?
– W rodzinnych stronach wszyscy mnie znali, poklepywali po ramieniu, a za plecami obgadywali nie wierząc, że mi się uda. Natomiast w Hull mogłem być bardziej anonimowy, nie miałem nic do stracenia.
Tamta podróż samolotem z Polski była pierwszą na sucho, nie wypiłem ani kropelki. Dwie noce nie spałem, bo bałem się czy dam radę. Na szczęście udało się!
Później były kryzysowe chwile?
– W ciągu ponad pięciu lat, bo nie piję dokładnie od 22 lipca 2011 roku, miałem dwa sny alkoholowe. Ostatni jakieś pięć miesięcy temu. To była libacja, obudziłem się zlany potem i dziękowałem Bogu, że jestem w domu, w swoim własnym łóżku. Poszedłem do kuchni i wypiłem butelkę wody mineralnej, bo tak mnie suszyło.
Natomiast przechodząc koło pubów nigdy nie czułem ciśnienia żeby tam wejść i coś wypić. Zawsze przed oczami miałem swoje ekstremalne życie, w którym dotarłem do pijackiego Stalingradu.
A koledzy?
– Mieszkając na stancji z rodakami pokus nie brakowało, ale stanowczo odmawiałem mówiąc o moich problemach. Reakcje były różne – jedni przyjmowali to ze zrozumieniem, inni się podśmiewali, a jeszcze inni – nie wiedzieć czemu – uważali, że się promuję. Tymczasem ja się nie chwalę swoim uzależnieniem, po prostu informuję, że jestem chorym człowiekiem.
Ciągle chorym?
– Dokładnie tak. Mam dziś 46 lat i chociaż nie piję alkoholikiem pozostanę do końca życia. Przy czym nie traktuję tego jako inwalidztwo, jak wiele osób postrzega ten nałóg – z tym można żyć i efektywnie działać. Trzeba jednak znaleźć sobie jakieś zajęcie, zorganizować czas, wyznaczyć priorytety.
Ja od początku rzuciłem się w wir pracy, nie tylko zawodowej. Ściągnąłem tu syna i byłą żonę, a kiedy dowiedziałem się, że w mieście działa polska Grupa Wsparcia, zrzeszająca osoby uzależnione od różnych nałogów (alkoholu, narkotyków, hazardu), zacząłem uczęszczać na zajęcia. Kiedy z czasem organizacja się rozpadła, w 2013 roku założyłem własną, którą nazwałem „Greg Alcoholic Group”. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, opowiadaliśmy o swoich przeżyciach, wspieraliśmy się wzajemnie.
Były efekty?
– Na pewno. Chociaż muszę przyznać, że praca z ludźmi uzależnionymi jest ciężka, wielu z nich myśli, że po kilku spotkaniach zostaną wyleczeni. A to nie tak, przede wszystkim trzeba samemu pracować nad sobą, niezbędna jest motywacja do trzeźwego życia. Bo nie ma czegoś takiego jak picie kontrolowane, całkowicie musimy zerwać z nałogiem, co nie wszyscy rozumieją. W angielskich poradniach często pacjentów określa się mianem „pijak weekendowy”, a ja po żółtych oczach widzę, że to klasyczny alkoholik. Kiedy mówię osobie uzależnionej, że nie może pić, bo w ten sposób strzela sobie w kolano i nie wyjdzie na prostą, niejednokrotnie zaczynam być traktowany jak wróg. Ale pozostaję sobą, nie będę okłamywać ludzi.
Dużo Polaków w Anglii jest uzależnionych od alkoholu?
– Z moich obserwacji wynika, że co piąty. To nie tylko pospolite menele, alkoholicy mieszkają też w salonach, mają pieniądze i dobrą pracę. Na zewnątrz wszystko błyszczy, tymczasem w rzeczywistości ich życie się sypie.
Polski alkoholik różni się od angielskiego?
– Wyspiarze piją, bo mają zapewniony komfort życia, duże wsparcie socjalne, nie muszą pracować. Swój nałóg traktują jak inwalidztwo, depresję, nieodwracalną chorobę. Natomiast z Polakami nikt się tu nie patyczkuje, sami muszą wiązać koniec z końcem. I albo wyjdą z tego własnymi siłami, albo stoczą się do rynsztoka.
Pan zajmuje się takimi ludźmi w ramach swojej grupy.
– Zajmowałem, gdyż grupowe spotkania zakończyliśmy w kwietniu, po trzech latach działalności. Niestety YMCA, która za darmo użyczała nam salę, zmieniła swoją siedzibę informując, że musimy poszukać nowego lokum. Znaleźliśmy kilka potencjalnych, ale musielibyśmy za nie płacić 100 – 160 funtów miesięcznie. Ja nie jestem w stanie wyłożyć takiej kwoty, ludzie też nie chcą się składać, więc musiałem powiedzieć „pas”. Natomiast teraz z wybranymi osobami kontynuuję terapię indywidualnie. Zajmuję się tym charytatywnie, od początku nie brałem za swoją działalność pieniędzy.
Lubi pan udzielać się społecznie?
– Przede wszystkim lubię ludzi i czuję, że mam do spłacenia swego rodzaju dług. Byłem na dnie, ale wyszedłem z nałogu. Dużo wiem na ten temat, więc staram się pomóc, bo ta droga prowadzi donikąd.
Na Facebooku założyłem stronę „Grzegorz. Alkoholik. Człowiek”, dzięki której dotarłem do wielu osób uzależnionych od różnych nałogów. Pomysł okazał się sukcesem, bo posty, które tam zamieszczam, przegląda ponad 200 tysięcy ludzi, w 80 procentach młodych, w wieku 20 – 30 lat. Strona doczekała się ponad 8,5 tysiąca polubień.
To motywuje do aktywności?
– Zdecydowanie, mimo że zawiści nie brakuje – takiej prostej, bezinteresownej. Niektórzy piszą sarkastycznie, że mam ładne zęby, dobre buty, elegancką kurtkę. A niby dlaczego miałbym nie mieć? Nie posiadam samochodu, nie wydaję na używki, mieszkam w wynajętym pokoju – nie wiem czego mi zazdroszczą. Chyba trzeźwości. Ja nie jestem facebookowym celebrytą, tylko życiowym banitą.
Hull to pana miejsce na ziemi?
– Zżyłem się z nim i nie mam zamiaru się stąd wyprowadzać. W każdym mieście w Anglii jest tak samo, a jechać do Londynu czy Manchesteru nie ma sensu, bo alkohol jest wszędzie. Człowiek musi zmienić siebie, a nie miejsce.
Te pięć lat abstynencji dało mi wiele do myślenia i refleksji. Nad życiem, sobą, otaczającym nas światem. Przewartościowałem swoje postępowanie, wielu ludziom pomogłem, ale przede wszystkim cieszę się, że odzyskałem siebie i swojego syna. Obecnie, po kontuzji nogi, przebywam na zwolnieniu lekarskim bez prawa do zasiłku, dzięki jego pomocy jakoś wiążę koniec z końcem. Wiem, że nie jestem idealnym ojcem, ale zawsze może na mnie liczyć. Ma teraz 22 lata i nie mówi mi: „Ty menelu, ty żulu, tylko tato”…
jimmy
działaj Greg …najważniejsze,że podniosłeś korone i zap****alasz dalej
Grzegorz Alkoholik.,przede wszystkim Człowiek.
Dziekuje za ZROZUMIENIE & POPARCIE .
3FAS00.00N Siostro & Bracie V!
Grzegorz Alkoholik.,przede wszystkim Człowiek.
Dziekuje za ZROZUMIENIE & POPARCIE.
3FAS00.00N Siostro & Bracie .
https://www.facebook.com/grzegorzalkoholik/
Halina
Jesteś wielki i życzę wam następnych lat w tym wszystkim co ty wybrałeś pozdrawiam ❤️ serdecznie miłego dnia 🇵🇱
Weronika
Świetny wywiad! Dobrze, że temu człowiekowi udało się podnieść.
Kamil
Dobra robota tak 3 maj???
FASOOON
Robert alkoholik
Działaj greg ,nie poddawaj sie-pogody ducha życze jak też wytrwałości
Ania
Brawo jestem pod wrażeniem. Najważniejsze to motywacja i cel w życiu. Tak trzymaj
Me
Jestes niesamowity!!
krk D
Greg trzymam kciuki jesteś motywacją dla wielu ludzi,dziekuje
betii
Pomagając innym pomagam sobie . bravo kolejnych 24h
Ania
Niesamowita inspiracja i sila. Pozdrawiam serdecznie
Mm
Jesteś naprawdę dobrze motywująca osoba , mój ojciec był alkoholikiem czasem miewalam załamania i topilam smutki w alkoholu co sprawowalo ze stawałam się taka jak mój ojciec a tego nie chciałam nigdy .na szczęście zmieniłam swoje życie i teraz wiem ze żyję dla siebie i innych a nie dla alkoholu .
Ewa Iżbicka
Fajnie, że jesteś. Robisz dobra robotę. Zadowolenia z trzeźwego życia i pogody ducha …pozdrawiam EWA
Jerzy
Alkoholik jakich bardzo wielu, a równocześnie jedyny jak każde z nas…
Pozdrawiam…