22 marca 2018, 10:49
Nie przyjechałam tu za chlebem
Dyrygentka, kompozytorka, wokalistka. Uczestniczy w różnych projektach, ma na koncie szereg sukcesów. – Po pięcioletnim pobycie w Danii Londyn otworzył przede mną nowe możliwości – przyznaje Marta Mathea Radwan w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 Prowadzony przez ciebie chór Alle Choir London w ubiegłym roku wystąpił w prestiżowym programie BBC „Pitch Battle”.

– To muzyczny show z cyklu bitwa chórów, wzorowany na „Pitch Perfect”. Organizatorzy znaleźli nas w internecie, zaprosili na przesłuchanie, a potem do udziału w programie. Był on emitowany w sobotę wieczorem, w najlepszym czasie antenowym, a my byliśmy jedynym nie brytyjskim, jazzowym zespołem, zbierając bardzo dobre recenzje.

Chór składa się z samych Polaków.

– To profesjonaliści po szkołach muzycznych, mający na koncie różne osiągnięcia. Grupa liczy 10 osób, kobiet i mężczyzn, a powstała w nietypowych okolicznościach. W październiku 2016 roku dostałam zamówienie na przygotowanie koncertu kolęd dla europarlamentarzystów w Brukseli, które mieliśmy również wykonać na miejscowym rynku. Zostało niewiele czasu, więc szybko przystąpiłam do pracy kompletując zespół i realizując program. Niestety, dwa zamachy bombowe do jakich doszło w Brukseli w grudniu sprawiły, że wszystkie imprezy kulturalne zostały odwołane. Zostaliśmy w Londynie i w styczniu wystąpiliśmy w parafii pw. św. Franciszka śpiewając polskie kolędy w aranżacjach jazzowo-folkowo-gospelowych. Program spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem, dlatego postanowiliśmy pójść za ciosem, rozszerzając repertuar o jazz i współczesne kompozycje wokalne. Występowaliśmy między innymi na Piccadilly Circus, w Jazz Cafe POSK, podczas Brandenburg Choir Festival.

To nie jedyny chór jaki prowadzisz.

– Niedługo po przyjeździe nad Tamizę założyłam międzynarodowy London Open Choir. Dużo improwizujemy, bazując na technice circle songs, rozpropagowanej przez Bobby’ego McFerrina. Podczas koncertów ważna jest interakcja z publicznością, która często włącza się do wykonań, śpiewając razem z nami.

To moje muzyczne dziecko, natomiast kilka miesięcy później, po przejściu przez sito przesłuchań, zostałam kierownikiem chóru a cappella „Offbeat” w Richmond. Występujemy głównie lokalnie, na koncie mamy kilka nagród.

Odrębna sprawa to Parents Choir przy prywatnej Eaton Square School, składający się z mam uczniów tej szkoły. Wykonujemy repertuar rozrywkowy, a śpiewamy głównie na imprezach charytatywnych. Panie, z reguły dobrze sytuowane, nie szukają rozgłosu, ale muszę przyznać, że są bardzo uzdolnione wokalnie. Pięknie byłoby kiedyś wydać płytę z ich udziałem.

Pracujesz nie tylko z chórami.

– Dużą frajdę sprawiają mi występy ze Scandinavian Singing Club. To trio śpiewające piosenki po duńsku, norwesku i szwedzku, w nowych aranżacjach. W skład grupy, poza mną, wchodzą Norweżka i Dunka. Najczęściej jesteśmy zapraszane na imprezy zamknięte, mamy też materiał ze skandynawskimi kołysankami, a w planach przedstawienie oraz koncerty w Danii…

…w której wcześniej mieszkałaś.

– Przez całe pięć lat. Ukończyłam zaoczne studia z dyrygowania muzyką rozrywkową w Królewskiej Akademii Muzycznej w Aarhus/Aalborg. Na co dzień mieszkałam w Kopenhadze, gdzie będąc jeszcze w Polsce zaliczyłam kurs wokalny Complete Vocal Technique, co dwa miesiące latając samolotem na weekendowe zjazdy. Nabyta wtedy wiedza bardzo mi się przydała w dalszej pracy.

W Danii?

– Też. W czasie studiów byłam dyrygentem czterech zespołów, a jednocześnie prowadziłam big band. Natomiast po uzyskaniu dyplomu razem z moim ówczesnym partnerem założyłam prywatną szkołę chóralną dla dorosłych w Kopenhadze. Byłam w niej dyrektorem muzycznym i prowadziłam zajęcia. Zaczynaliśmy od 50 osób, a z czasem ich liczba wzrosła dwukrotnie. Szkoła nadal działa i ma się dobrze.

Z kolei jako aranżer i producent pod szyldem Music Gallery wydałam trzy single sygnowane przez wytwornię Danish Music Company: „You and I”, „Sweet Jesus” i „Twisted Dreams”. Nagrałem też muzykę do reklamy Volkswagena, która przez kilka lat była emitowana w tamtejszej telewizji.

 

Jednak ostatecznie wybrałaś Anglię.

– W Danii bardzo mi się podobało. Ludzie są prostolinijni, prawdomówni, punktualni. Pracodawcy płacą na czas, co po polskich realiach nie było takie oczywiste, a słowo znaczy dla nich więcej niż umowa na piśmie. Sama Kopenhaga jest mała, świetnie skomunikowana, wszędzie jeździ się rowerami, przez co nie ma dużego zanieczyszczenia. Panuje swojska, rodzinna atmosfera, a wspólne domowe kolacje ze znajomymi są na porządku dziennym.

Skandynawska kultura bardzo mi odpowiadała, tyle że po jakimś czasie takie życie robi się… nudne. W Kopenhadze nie ma zbyt wielu klubów muzycznych, teatrów, miejsc rozrywki. W pewnym momencie doszłam do przeświadczenia, że z Danii wzięłam co mogłam i postanowiłam pójść dalej. To było podobne uczucie jak pięć lat wcześniej, kiedy wyjeżdżałam z Polski.

Bo czułaś się w niej wypalona?

– W pewnym sensie. Chciałam spróbować czegoś innego, zobaczyć jak żyje się gdzie indziej. Podejmując decyzję o emigracji z kraju miałam 29 lat i był to dla mnie ostatni moment na taki krok. Czułam, że w Polsce już więcej nie osiągnę, robiłam dużo, ale ciągle tego samego.

Niemniej związanego z muzyką.

– Całe moje życie kręci się wokół niej – od chwili, kiedy jako trzylatka zostałam członkiem pięcioosobowego dziecięcego zespołu „Radiowe Nutki” założonego przez Krystynę Kwiatkowską. Działaliśmy przy Polskim Radio, nagrywaliśmy piosenki, dużo koncertowaliśmy. Mieliśmy na koncie występy na festiwalu w Opolu, w telewizyjnym programie „Tęczowy Music Box”, przygotowaliśmy musical „Śpiewające laboratorium”, ostatnio wznowiony jako „Wanna Archimedesa”.

Ciekawe doświadczenie…

– …które na pewno w znacznej mierze ukształtowało moją dziecięcą osobowość. W „Radiowych Nutkach” śpiewałam do 15. roku życia, po czym, po dwuletniej przerwie, trafiłam do studia piosenki Jerzego Wasowskiego, występując w mieszanym kwartecie BACH (Bardzo Atrakcyjny Chór). Z czasem znaleźliśmy się pod skrzydłami Jerzego Satanowskiego, który zapraszał nas do udziału w wielu koncertach na festiwalach w całej Polsce. W zespole byłam 10 lat.

 A jednocześnie zdobyłaś specjalistyczne wykształcenie.

– Ukończyłam szkołę muzyczną I i II stopnia w klasie fortepianu i rytmiki, a później studia z dyrygentury chóralnej na Akademii Muzycznej w mojej rodzinnej Warszawie oraz Podyplomowe Studium Jazzowe, gdzie uzyskałam dyplom wokalistki jazzowej.

Intensywny okres.

– Dużo się działo, realizowałam się na różnych polach. Założyłam i prowadziłam Jazz City Choir (JCC), pierwszy chór jazzowy w Warszawie, występowałam w Kabarecie pod Egidą Jana Pietrzaka, gdzie śpiewałam chórki, zaczęłam współpracę z Fundacją Anny Dymnej „Mimo wszystko”, z którą jestem związana do dziś, skomponowałam muzykę do baletu R.E.M wystawianego w Teatrze Wielkim w Warszawie. Pracowałam też jako kierownik muzyczny w stacjach telewizyjnych, nadzorując nagrania polskich wersji zagranicznych seriali – w TVP, Disney Channel i Cartoon Network. Z kolei w JimJam byłam głosem kanału. Moją ostatnią pracą w Polsce okazał się koncert sylwestrowy w Sali Kongresowej w styczniu 2010 roku, podczas którego śpiewałem w chórku, a gwiazdami imprezy były Edyta Górniak, Monika Dryl oraz BBC Big Band. Niedługo potem wyjechałam do Danii i stamtąd do Anglii.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy była to dobra decyzja?

– Nie mam co do tego wątpliwości, po skandynawskich doświadczeniach Londyn stał się dla mnie kolejnym etapem samorealizacji i spełniania marzeń. To miasto kultury i sztuki, artystycznych imprez z najwyższej półki, ciągle tętniące życiem. Nie przyjechałam tu za chlebem, miałam bogaty background, dlatego praktycznie od początku mogłam czerpać z niego to co najlepsze. Anglicy bardzo cenią wykształcenie i doświadczenie zawodowe, co pomogło mi szybko odnaleźć się w nowym miejscu. Pierwsze kilka dni mieszkałam u przyjaciółki na kanapie, po czym wynajęłam pokój w domu, gdzie moim sąsiadem był szwedzki kompozytor i producent muzyczny. Na miejscu miał profesjonalne studio, z którego mogłam korzystać, co bardzo ułatwiło mi pierwsze kroki na brytyjskiej ziemi. Później poszło już z górki.

Również jeśli chodzi o życie prywatne.

– Dokładnie, to właśnie w Londynie poznałam mojego obecnego męża. Richard pochodzi z Australii, nie jest muzykiem, ale muzyka nas połączyła. Spotkaliśmy się na koncercie w klubie jazzowym, często razem chodzimy na różne artystyczne imprezy, a bodaj najlepszą była ta z udziałem Quincy Jonesa na BBC Proms Festival. W koncercie uczestniczyło szereg znakomitych artystów, którym towarzyszyla niesamowita Metropole Orchestra pod batutą Julesa Buckleya. Z kolei podczas Ghent Jazz Festiwal w Gandawie przy śniadaniu mieliśmy okazję porozmawiać z Herbie’m Hancockiem i Tommy’m Bennettem. To nie tylko świetni muzycy, ale też bardzo sympatyczni skromni ludzie…

 

Na zdjęciu: Marta Mathea Radwan z niejednego pieca chleb jadła

Fot. Zapolskadesign

 

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_