27 lipca 2012, 10:01 | Autor: Justyna Daniluk
Jak Polacy Żydów pogromili

Historia emocji vs historia dokumentów

Historia pisana emocjami, przestaje być historią – staje się narracją, subiektywną relacją zdarzeń. Niestety, bolesna historia zawsze będzie wywoływała emocje… A w Polsce o inną historię trudno.

We wtorek 26 czerwca w Bibliotece Polskiej w Londynie odbyło się spotkanie z pracownikami rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Obecna była dyrektor Oddziału Rzeszów IPN, Ewa Leniart oraz dwaj pracownicy instytutu: Krzysztof Tochman i Krzysztof Kaczmarski. Wieczór, który wpisał się w tegoroczne obchody 70-lecia istnienia biblioteki, poświęcony był prezentacji dwóch IPN-owskich publikacji, o których w „Tygodniu Polskim” (24.06.2012) w skrócie pisała Elżbieta Sobolewska.

Spotkanie zorganizowane przez dyrektor biblioteki, dr Dobrosławę Platt, było o tyle znaczące, że dotykało tematów trudnych, które jak sugerowali później uczestnicy spotkania, nie są poruszane chętnie. Prowadzący spotkanie pracownicy IPN-u wykazali, że historia boi się tylko emocji – tylko one potrafią zakłócić jej prawdziwy obraz.

Trudno jednak o ich brak, gdy przychodzi zmierzyć się z tematami, które wciąż, nie tylko w Polsce, ale i na świcie, wzbudzają ogromne wzburzenie. „Pogrom”, „mord rytualny”, „antysemityzm”, „zdrada cichociemnych”, „współpraca z UB” – to są hasła zawsze wywołujące niezdrowe podniecenie.

Liczą się fakty

Od przedstawienia faktów właśnie prezentację swojej książki „Pogrom, którego nie było” rozpoczął Krzysztof Kaczmarski. To nie były miłe dla oka dokumenty i zdjęcia – dotyczyły brutalnego zabójstwa 9-letniej Broni Mendoń w czerwcu 1945 r. i tzw. pogromu rzeszowskiego. Inspiracją do napisania tej książki była publikacja Jana T. Grossa, której autor opisał pogrom rzeszowskich Żydów, dokumentując jego zaistnienie… emocjonalną narracją. „Pogrom, którego nie było” Kaczmarskiego jest zatem odpowiedzią na rozdział książki Grossa (o tym samym tytule), opartą na analizie dostępnych dziś dokumentów i relacji, dotyczących zamordowania Broni Mendoń i wynikłych z tego powodu zamieszek antysemickich w Rzeszowie, które Gross nazywa pogromem.

Pogromem (wyniszczenie, rozgromienie, wybicie) wg Krzysztofa Kaczmarskiego historycy nazywają akt przemocy skierowany przeciwko jakiejś grupie narodowościowej lub religijnej. Łączy się z on z dosłownym wybiciem ofiar pogromu oraz rozgrabieniem i zniszczeniem ich mienia. W tym sensie rzeszowskiego pogromu nie było. Większość zamieszkujących w czerwcu 1945 r. miasto Żydów została aresztowana tuż po znalezieniu ciała dziewczynki (co prawdopodobnie uchroniło ich od prawdziwego linczu). I choć cierpieli rzucanie na nich obelg, gróźb i, delikatnie mówiąc, niesubtelne traktowanie przez zebrany tłum i policję, to nikt poważnie nie ucierpiał.

W czasie śledztwa nie udało się ustalić sprawcy zabójstwa, choć wszelkie poszlaki wskazywały na kogoś zamieszkującego mieszkania w kamienicy, gdzie znaleziono zmasakrowane zwłoki Broni. W pomieszczeniach, służących za przejściowe lokum dla ocalałych z Holokausty Żydów, odnaleziono ślady krwi, narzędzie zbrodni i kartkę z zeszytu dziewczynki. Prokurator Bronisław Gnatowski, który tę sprawę prowadził stwierdził, że z całą pewnością sprawcą mordu był jeden z mieszkańców. Ujawnienie tożsamości sprawcy było jednak politycznie bardzo niewygodne, bo – jak można przypuszczać – oznaczałoby wydanie wyroku alienacji i narastającej nienawiści na całą społeczność żydowską. Pogrom Żydów tuż po wojnie był komunistom zupełnie niepotrzebny – Zachód uważnie obserwował nastroje antysemickie w Polsce. Dlatego też sprawę tuszowano, prokuratora prowadzącego sprawę uciszano, a mieszkających w kamienicy Żydów wywieziono z miasta. I choć jakiś czas później aresztowano w tej sprawie kolejnego podejrzanego, Jonasa Landesmanna, to nikt nie zdołał mu udowodnić dokonanej zbrodni. Sprawca nie został ukarany, nawet nie został wskazany.

Jednak takiej zbrodni nie da się zatuszować. Wkrótce historia śmierci Broni obiegła całe miasto, okolice Rzeszowa, a nawet, jak zaznaczała jedna z obecnych na spotkaniu pań, dobiegła do oddalonego od Rzeszowa Przemyśla. I tam straszono małe dziewczynki Żydami. Wkrótce brutalne zabójstwo Broni przekształciło się w „mord rytualny kilkunastoroga dzieci”, choć oficjalnie (i nie oficjalnie) nikt takiej możliwości nie sugerował. Z dokumentów wynika jednakże, że dziewczynka była poważnie okaleczona. Wyniki badań dowodziły, że została przed śmiercią zgwałcona. Prokurator prowadzący śledztwo wyraził opinię, że zbrodnia prawdopodobnie została dokonana przez człowieka, który zniszczony wojną, okrucieństwami obozu koncentracyjnego, nieludzkim traktowaniem, eksterminacją całej rodziny – sam zezwierzęciał…

Tego jednak mieszkańcy Rzeszowa wiedzieć nie mogli, bo sprawę próbowano zdusić. I z tego powodu doszło do zamieszek… Z ust do ust podawano sobie wiadomość, że Żydzi w Rzeszowie z Broni macę zrobili…

W ten sposób jeden, złamany człowiek ma wpływ nie tylko na bieg życia innych ludzi, ale i na bieg historii.

Co istotne, w książce Kaczmarskiego nie znajdzie się narracyjnych opisów zbrodni. Komentarz jest minimalny. Publikacja jest więc analizą dokumentów dotyczących sprawy morderstwa Broni i wypadków, które później nastąpiły, a nie emocjonalną pyskówką. Warto taki wysiłek docenić.

 

25% z tych, którzy przeżyli

W drugiej części spotkania, z nie mniej emocjonującym tematem, wystąpił Krzysztof Tochman, prezentując, opracowane przez siebie, zapiski por. cc Kazimierza Fuhrmanna – Marka Lachowicza „Bratka” pt.„Wspomnienia cichociemnego”. Tochman, autor kilkutomowego „Słownika biograficznego cichociemnych”, przedstawił pokrótce życiorys Marka Lachowicza, opisując również powojenne losy autora wspomnień, ponieważ zapiski kończą się wraz z zakończeniem wojny. Jak się okazało, choć losy Lachowicza w okresie wojennym są zajmujące, to obecnych na spotkaniu najbardziej zainteresowały dalsze fakty z życia cichociemnego.

„Cichociemni” to, można przypuszczać, kolejne hasło, które w świadomości mas równoważy się z „wywiadowcą” lub spadochroniarzem. W rzeczywistości bardzo niewielu cichociemnych było wywiadowcami, pełnili bardzo równie funkcje – byli łącznikami, jak Lachowicz, organizowali Podziemie, tylko garstka pracowała w wywiadzie, jak podkreślano na spotkaniu (wypowiedź Krzysztofa Tochmana o cichociemnych dopełnił komentarzem płk Zbigniew Siemaszko). Ich oddziały składały się z ochotników. Wielu zginęło w walce, inni zostali zamęczeni w komunistycznych więzieniach, przy których „Oświęcim to była igraszka”, a pozostali… Musieli żyć dalej.

Większość niewtajemniczonych zrównuje cichociemnych z bohaterami wojennymi bez skazy. Biogram Lachowicza, przedstawiony we wstępie do wspomnień przez Krzysztofa Tochmana, mocno z tym twierdzeniem koliduje.

Po wojnie Lachowicz donosił. Zaczęło się od tego, że był „zbyt rozmowny” – „jak to żołnierz” od alkoholu nie stronił… Dodatkowo został rozpoznany przez kilka strategicznych osób. W 1958 r. podpisał zgodę na współpracę, która trwała do 1968 r., kiedy przestał być użyteczny ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Był bardzo produktywnym współpracownikiem, jak podkreślał Tochman. Jednym z najaktywniejszych. Donosił nawet na własnego szwagra, do dziś żyjącego w Wielkiej Brytanii (pan ów nie chciał kontaktować się IPN-m w sprawie publikacji wspomnień). Lachowicz był za donosy wynagradzany.

Uczestników spotkania interesowały najbardziej pobudki, jakimi kierowali się byli cichociemni, godząc się na współpracę z UB. Krzysztof Tochman podkreślał, że nie ma jednego klucza, którym udałoby się rozszyfrować tę zagadkę. Ile historii, tyle wypadków. Dwóch cichociemnych po zakończeniu wojny zgłosiło się samych do UB z propozycją współpracy. Ogółem, jak podkreślali pracownicy rzeszowskiego IPN-u, donosiło około 25 % cichociemnych, którzy przeżyli wojnę.

Często padali ofiarami szantażu tych, którzy wiedzieli o ich działalności, byli rozpoznawani przez współpracujących z UB kolegów, zastraszani śmiercią bliskich… Inni, być może jak Lachowicz, próbowali w ten sposób „ułożyć sobie życie”… Jednoznacznej odpowiedzi brak.

Podczas wieczoru poruszono też kwestę edukacji młodego pokolenia, które i na tym spotkaniu pojawiło się w ilościach śladowych. Wyrażono niepokój nie tylko ograniczeniami lekcji historii w kraju, ale także poziomem świadomości młodzieży, (który z założenia nie jest wysoki). Koordynująca spotkanie dyrektor rzeszowskiego oddziału IPN, Ewa Lewian, podkreśliła, że choć instytut angażuje się w projekty edukacyjne, to edukacji szkolnej nie jest w stanie zastąpić. Jednak młodzieży szczególnie zainteresowanej historią, bo jak przekonywała zdarzają się i tacy, zawsze pomaga w poszerzaniu wiedzy na ten temat.

Jak zapowiedzieli uczestnicy i organizatorzy spotkania – Biblioteka Polska i oddział rzeszowski IPN-u, będą w przyszłości kontynuowali współpracę – zdaje się – z wielką korzyścią dla Polonii londyńskiej.

Spotkanie w sali czytelni Biblioteki Polskiej było bardzo emocjonujące – kipiało od komentarzy. O takich historiach bez wzburzenia mówić się nie da. Tym bardziej potrzebne są publikację, które potrafią dotknąć trudnych tematów od strony faktów, a nie emocji właśnie.

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_