07 lutego 2013, 09:21 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Szkoła czy prywatne lekcje

Polskie dzieci i młodzież przybyłe i zrodzone na Wyspach, podobnie jak dzieci i młodzież innych narodowości, objęte są brytyjskim systemem nauczania i na co dzień uczęszczają do szkół brytyjskich. Przez około 30 sobót w roku są też uczniami polskich szkół sobotnich, w których uczą się przede wszystkim języka ojczystego, historii, geografii, religii oraz poznają szeroko rozumianą polską kulturę.

 

W szkołach sobotnich dzieci nawiązują przyjaźnie, budują więzi, a także placówki te są miejscem wsparcia nie tylko dla uczniów, ale także i ich rodziców żyjących na emigracji. Polska szkoła sobotnia, to nie tylko nauka, ale spotkania, praca woluntarystyczna i namiastka polskości, której żyjąc na emigracji, tak bardzo brakuje młodemu pokoleniu stojącemu przecież na progu określenia swojej tożsamości. Mimo że polskie szkoły na brak uczniów nie narzekają, a wręcz przeciwnie tworzą długie listy dzieci oczekujących na miejsce, to nie wszyscy rodzice są zgodni, co do edukacji w tych placówkach i zamiast cosobotnich spotkań w grupie polskich rówieśników, wybierają dla swoich dzieci indywidualne, prywatne lekcje. O to, dlaczego niektórzy rodzice stawiają na taki wybór, „Dziennik Polski” zapytał rodziców, którzy zderzenie z polską szkołą mają już za sobą i będąc Polakami nie uważają, aby edukacja w niej była koniecznością.

 

– Patryk przez pół roku uczęszczał do polskiej szkoły na Shepherd’s Bush im. Jana Pawła II, a kolejny rok uczył się w szkole im. Lotników Polskich przy Ambasadzie RP w Londynie. Niestety, w pierwszej placówce poza przepisywaniem podręcznika niczego konkretnego się nie nauczył. Natomiast szkoła im. Lotników Polskich jest warta polecenia i pracują w niej ludzie bardzo kompetentni. Po roku nauki w Szkolnym Punkcie Konsultacyjnym przy ambasadzie zmuszeni byliśmy przerwać edukację naszego syna, ponieważ urodziło się nam drugie dziecko, a dojazd do szkoły – w godzinach szczytu, dwiema liniami metra z maleństwem – nie wchodził w rachubę.

Grażyna Wójtowicz z synami, młodszym Dawidem i starszym Patrykiem/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Grażyna Wójtowicz z synami, młodszym Dawidem i starszym Patrykiem/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Od dwóch lat Patryk uczy się języka polskiego prywatnie. Poza nauką języka syn zdobywa wiedzę o Polsce, a korepetytorka prowadzi zajęcia w taki sposób, że Patryk nigdy nie był lekcją znudzony – mówiła Grażyna Wójtowicz, która podkreślała, że jest bardzo zadowolona z takiej formy edukacji i gdyby miała jeszcze raz wybierać, z pewnością postawiłaby na naukę prywatną. – Dla nas rodziców bardzo ważną rzeczą jest to, aby nasze dzieci władały językiem polskim i miały świadomość, skąd się wywodzą. Faktem jest też, że znajomość języków obcych jest atutem, dzięki któremu droga do realizacji życiowych planów i ambicji staje się prostsza – dodała mama Patryka.

 

– Temat polskiej szkoły nie jest mi obcy. Posyłaliśmy naszą córkę do dwóch polskich szkół sobotnich w Londynie. Najpierw do szkoły im. Mikołaja Reja, a potem do szkoły im. Tadeusza Kościuszki. Zmiana placówki wynikała z faktu, że najpierw mieszkaliśmy na Chiswicku, a potem przeprowadziliśmy się w okolice Ealingu. Obydwie szkoły mają inny system nauczania i korzystają z innych podręczników, także nasza córka nie mogła gładko kontynuować nauki przenosząc się z jednej szkoły do drugiej. Okazało się, że musi nadrabiać różnice programowe, czuła się z tym źle, bo jedne rzeczy przerabiała już w szkole na Chiswicku, a inne były przerabiane w szkole na Ealingu. Ponadto w szkole jest mnóstwo, moim zdaniem, niepotrzebnych zajęć, które tylko wypełniają czas do umownej godziny i nie mają nic wspólnego z nauką. To spowodowało, że córka przestała lubić zajęcia sobotnie i coraz trudniej było nam namawiać ją do tego, aby z przyjemnością chodziła do polskiej szkoły. Ponadto, w szkole angielskiej była już w szóstej klasie, miała więcej zadań domowych, a do tego dochodziły zajęcia pozalekcyjne – skrzypce, basen i tenis. W efekcie była przemęczona i z trudem dosłownie ściągaliśmy ją z łóżka w sobotnie poranki. Po kilku rozmowach z nią zrezygnowaliśmy z zajęć w polskiej szkole, ale nie zrezygnowaliśmy z nauki języka ojczystego. Znaleźliśmy dobrego nauczyciela, który przychodzi do nas w każdą sobotę, w południe, kiedy córka zdąży się już wyspać, wypocząć po tygodniu porannego wstawania do szkoły angielskiej i który prowadzi z nią dwugodzinną lekcję. Pracują na podręcznikach, które obowiązują w Polsce. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, bo udało się nam połączyć to, co dla nas ważne, czyli naukę języka polskiego przez Joasię, z życiem i obowiązkami na Wyspach – mówiła Marta Kaczmarczyk.

 

Dorota Helwing decyzję o rezygnacji syna z nauki w polskiej szkole sobotniej podjęła w gronie rodzinnym/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Dorota Helwing decyzję o rezygnacji syna z nauki w polskiej szkole sobotniej podjęła w gronie rodzinnym/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
– Mój syn Wiktor rozpoczął naukę w szkole sobotniej w wieku 5 lat uczęszczając do „zerówki”. Najpierw była to szkoła na Shepherd’s Bush, a później ze względu na odległość od naszego miejsca zamieszkania, przenieśliśmy go do szkoły na Ealing Common, w której uczuł się przez trzy lata. W opinii mojej i syna szkoła była na dobrym poziomie, a nauka odbywała się w małych grupach. Odpowiadały nam też zajęcia dodatkowe, jednak zrezygnowaliśmy z nauki syna, do czego przyczyniło się kilka spraw – mówiła Dorota Helwing, która zaznaczyła, że podejmując decyzję o rezygnacji brała również pod uwagę fakt, że jej syn jest obecnie uczniem piątej klasy w szkole angielskiej i wkrótce będzie musiał zdawać egzaminy do secondary school. – Woleliśmy, aby skoncentrował się przez pewien czas na języku angielskim.

 

– Marek nigdy nie uczęszczał do polskiej szkoły. Co prawda podjęłam starania, aby dostał się do jednej z nich w zachodnim Londynie, ale lista dzieci oczekujących na miejsce w szkole na Ealingu była bardzo długa i nie wróżyła szans na powodzenie, że wkrótce mój syn znajdzie się w poczcie uczniów tej szkoły. Byłam załamana, bo uważałam, że Marek musi uczęszczać do szkoły sobotniej i tylko w ten sposób nauczy się mówić, pisać i czytać po polsku, a dodatkowo otrzyma świadectwo, które będę mogła przedstawić w kraju na wypadek powrotu do Polski. Cóż… myliłam się i niepotrzebnie stresowałam. Świadectwa wydawane przez szkoły sobotnie z wyjątkiem Szkolnego Punktu Konsultacyjnego nie mają żadnego znaczenia dla dyrektorów szkół w kraju, nie mają też żadnego znaczenia dla dyrektorów innych szkół sobotnich, a uczyć się języka polskiego można nie tylko w londyńskiej polskiej szkole. Z pomocą przyszła mi siostra, która wynalazła Polskie Szkoły Internetowe „Libratus” z siedzibą w Krakowie. Zapoznałam się z ofertą i zapisałam tam naszego syna. Mieszkając w Londynie przerabiam program nauczania z nim w domu, a do Krakowa jeździmy na egzaminy. Dla nas to nie problem, bo i tak pochodzimy z Małopolski. Marek robi postępy i zalicza kolejne semestry. Odbywa się to bezstresowo, bez presji czasu i zyskaliśmy wolne soboty. Kiedy natomiast pojawi się jakikolwiek problem dotyczący edukacji przez internet, szkoła „Libratus” gwarantuje nam wsparcie i służy radą, jak dalej dążyć do celu, by ukończyć daną klasę i otrzymać świadectwo szkolne, które jest dokumentem honorowanym w Polsce – powiedziała „Dziennikowi” Agnieszka Piwowska.

 

– Nasza córka przez trzy lata uczęszczała do Szkolnego Punktu Konsultacyjnego im. Lotników Polskich przy Ambasadzie RP w Londynie. To szkoła przy ambasadzie, która dawniej służyła dzieciom dyplomatów, ale od czasów wejścia Polski do Unii Europejskiej może w niej pobierać naukę każde polskie dziecko. To wprost idealna placówka o systemie nauczania podobnym do tego, jaki obowiązuje w kraju. Lekcje 45-minutowe nie przeciążają umysłu dziecka i tak już zmęczonego po całym tygodniu nauki w systemie brytyjskim, podstawa programowa identyczna jak w kraju. Kiedy Justyna ukończyła trzecią klasę, okazało się, że od września jej lekcje będą rozpoczynały się od godziny 11.00 do 15.00, a nie jak dotychczas to miało miejsce od godziny 9.00. To bardzo skompilowało naszą sytuację rodzinną, ponieważ nasza młodsza córka Karolina właśnie rozpoczęła drugą klasę w tej szkole i jej lekcje trwają od 9.00 do 12.00, a my spodziewaliśmy się syna. Musieliśmy zrezygnować z tej szkoły, ponieważ obawialiśmy się, że nasze córki będą przemęczone po kilku takich sobotach. Nie posłaliśmy ich jednak do żadnej innej szkoły sobotniej, bo nadal sądzimy, że SPK przy ambasadzie RP w Londynie to najlepsza placówka. Udało się nam zorganizować jej fantastycznego nauczyciela, który jest pracownikiem szkoły przy ambasadzie RP, ale w środy przyjeżdża do nas i prowadzi lekcje z naszymi córkami. Najpierw pracuje z młodszą, a potem ze starszą. Co prawda nie otrzymają świadectwa szkolnego, ale otrzymają za to niepodważalne umiejętności językowe z tzw. „pierwszej ręki”, bo nauczyciele w SPK im. Lotników Polskich to nie osoby przypadkowe, tylko nauczyciele z konkretnym, kierunkowym wykształceniem. Moje córki mają komfortową sytuację, bo korzystają z prywatnych lekcji i czas, jaki poświęca im nauczyciel, nie jest dzielony jeszcze z innymi dziećmi. Są traktowane indywidualnie i mam pewność, że się uczą i nauczą poprawnej polszczyzny – swoimi spostrzeżeniami dzieliła się z „Dziennikiem” Beata Nowicka.

 

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_