W ubiegłym tygodniu redakcja BBC przeniosła się do nowej siedziby.
– To było duże wydarzenie, przygotowywaliśmy się do tego od wielu miesięcy. Poprzednia lokalizacja, w Television Center na White City, miała swoją specyfikę i niepowtarzalny klimat; pracowałam tam osiem lat. Ale obecna, Broadcasting House przy Oxford Circus, już na pierwszy rzut oka robi wrażenie. To największy newsroom na świecie, pracuje tu sześć tysięcy ludzi, czyli 1/4 wszystkich osób związanych z BBC. Wszyscy jesteśmy w jednym pomieszczeniu, co wpływa na lepszą komunikację, zgranie, wymianę pomysłów. To usprawnia pracę, dając większe pole manewru.
Większe pole manewru?
– Cały czas rozwijamy się pod kątem nowych technologii. Robimy więcej wywiadów przez skype’a, mamy tak zwane virtual reality studia, dzięki którym można pokazać to, co dzieje się w różnych zakątkach świata. Wcześniej, kiedy relacjonowaliśmy na przykład trzęsienie ziemi na Haiti, na zmianę pokazywano mnie i mapy, bo akurat nie było zdjęć. Teraz możemy sami przeprowadzić symulację wizualną takich wydarzeń.
Nadajemy różne materiały, o różnej tematyce. Jednak stacja inwestuje przede wszystkim w programy informacyjne, one są na pierwszym miejscu. Niedawno powstała nowa sekcja w Birmie, a wcześniej telewizje – arabska i irańska.
BBC słynie z rzetelności.
– Jesteśmy nadawcą publicznym, a to zobowiązuje. Newsy muszą być wypośrodkowane, nie może być przechyłów w żadną stronę, żadnych sympatii politycznych. Czy to Izrael czy Palestyna, czy Partia Pracy czy Partia Konserwatywna – podstawą jest bezstronne przedstawianie faktów.
Każda informacja, zanim zostanie wyemitowana, musi zostać potwierdzona przynajmniej w dwóch źródłach. Zdarza się, że przez to trochę tracimy na czasie, może nie zawsze jesteśmy pierwsi z wiadomościami, ale za to wiadomo, że są one pewne.
Tradycyjnym mediom trudno dziś konkurować z internetem.
– Czasy się zmieniają, żeby nie zostać w tyle musimy ewoluować. BBC i większość dziennikarzy ma swoje strony na facebooku, ważnym narzędziem naszej pracy i wymiany poglądów jest twitter. Kto stoi w miejscu, ten się cofa. Social media są znakiem czasu. Podczas arabskiej wiosny i zamieszek w Londynie ludzie komunikowali się w dużej mierze właśnie za ich pośrednictwem. Dla nas to też były ważne wskazówki.
Tania sensacja, celebryci, niezbyt wyszukane – mówiąc delikatnie – treści. Media coraz bardziej się tabloidyzują…
– Zawsze były tego typu tendencje – chociażby zamknięty niedawno, a mający ponad stuletnią tradycję, „News of the World”. Ale, rzeczywiście, teraz jest to bardziej widoczne, na co wpływ ma zapotrzebowanie społeczne. Ludzie czekają na takie informacje, a przez to, w dobie walki o widza czy czytelnika, kółko się zamyka.
Jak bardzo zamyka?
– Wszystko wymusza rynek. Jedni chcą wiedzieć, jaki rozmiar koszuli nosi znany aktor, a inni – jaki będzie budżet państwa na dany rok. My możemy proponować różne tematy, różne spojrzenia na świat, ale i tak ostatecznie od odbiorcy zależy, co wybierze.
Kiedyś chciałaś być korespondentką wojenną…
– Zawsze o tym marzyłam, bardzo podziwiałam Kate Adie – za jej warsztat dziennikarski, odwagę, dociekliwość. To bardzo trudna i niebezpieczna praca, szczególnie dla kobiety. Ale kojarzyła mi się z przygodą, działaniem, dreszczykiem emocji…
Dlatego zostałaś dziennikarką?
– Poniekąd. Po studiach (Kasia skończyła politykę i język francuski na Queen Mary University – przyp. PG) zaczęłam pracę w agencji PR. Dzięki temu dużo podróżowałam, wśród naszych partnerów była między innymi wytwórnia Walta Disneya na Florydzie. To wtedy poznałam wielu dziennikarzy, a spotykając się z nimi, podpatrując ich pracę, zrozumiałam, że jest to to, co chcę w życiu robić.
I trafiłaś do Wizji Sport…
–…która rozpoczynała właśnie nadawanie programu z Maidstone do Polski. Przeczytałam ogłoszenie w gazecie, zgłosiłam się i zostałam przyjęta. Byłam producentką programów, pracowałam między innymi z Janem Tomaszewskim, Maćkiem Kurzajewskim, Tomkiem Lorkiem.
Po dwóch latach, kiedy stacja upadła, znalazłam pracę w Sky Sports. Ale jednocześnie, zdając sobie sprawę z moich braków, rozpoczęłam podyplomowe studia dziennikarskie w London City University.
W Polsce do mediów często trafiają ludzie nie mający specjalistycznego przygotowania…
– Studia dziennikarskie są bardzo przydatne. Otwierają wiele furtek, dają możliwość odbycia praktyk w najważniejszych redakcjach. Inaczej patrzy się na studentów i absolwentów dziennikarstwa, przełożeni wiedzą, że warto w nich inwestować. W Wielkiej Brytanii w programie studiów jest dużo zajęć z prawa prasowego, co później bardzo się przydaje. Nie mówię już o warsztacie dziennikarskim. Większość moich kolegów i koleżanek z roku pracuje dziś w mediach, często na eksponowanych stanowiskach.
Jakie są cechy dobrego dziennikarza?
– Pasja, pomysłowość, otwartość w stosunku do ludzi, dystans do siebie. A także ciągłe uczenie się, doskonalenie i przebojowość.
Pierwszy program, jaki zrobiłam dla BBC, to relacja z London Fashion Week. To był mój autorski pomysł – od początku, do końca. Pokazałam jak ta impreza wygląda od kuchni, co się dzieje za sceną. Reportaż był zrobiony na luzie, zebrał bardzo dobre recenzje.
Do BBC trafiłaś w 2002 roku.
– To było coś – największa stacja, pełen profesjonalizm. Pracowałam najpierw w radiu (BBC Asian Network i BBC Radio 4), później dostałam się do telewizji. Byłam producentką, reporterką, montażystką – robiłam praktycznie wszystko. Aż w końcu trafiłam na wizję. Od ponad dwóch lat czytam wiadomości w BBC News Channel i BBC World News; przygotowuję też programy, reportaże, wywiady…
Przygotowywałaś między innymi pamiętny materiał po katastrofie smoleńskiej.
– 10 kwietnia 2010 roku wróciłam z pracy do domu nad ranem i niebawem dostałem informację o tej tragedii. Natychmiast rozpoczęliśmy działać. Relacja spod kościoła św. Andrzeja Boboli, wywiady z ludźmi. Wielkim przeżyciem było czuwanie na Trafalgar Square, które prowadziłam wspólnie z Włodkiem Lesieckim. Byłam bardzo zdenerwowana, on mnie uspokajał. W końcu cisza opanowała centrum Londynu. Mocno w pamięci zapadły mi też informacje, które przekazywałam jako prezenterka z tsunami w Azji czy porwania dzieci w Biesłanie. Porozrywane ciała, krew, zniszczenia. To były dramatyczne wydarzenia, ciężko było zachować spokój.
W telewizji oglądają cię miliony ludzi na całym świecie. Trema daje się we znaki?
– Mam świadomość, że są to miliony, chociaż, tak jak uczono nas na studiach, staram się myśleć, że zwracam się do jednej osoby. To kwestia doświadczenia, praktyki, czucia wizji. Ja jestem bardzo niecierpliwa, chcę zrobić wszystko od razu. Ale równocześnie mam dużą wytrzymałość, potrafię pracować wiele godzin non stop.
Świetnie mówisz po polsku, chociaż urodziłaś się w Londynie.
– Na początku lat 70. ubiegłego wieku moja mama przyjechała tu szukając lepszego życia. Z wykształcenia jest historykiem, w Polsce pracowała w muzeum. W Londynie poznała mojego tatę, który był marynarzem – zmarł podczas rejsu, kiedy miałam sześć miesięcy. Byłam jedynaczką, cały ciężar wychowania mnie spadł na barki mamy. Imała się różnych prac, ale ponieważ bardzo dobrze szyła, z czasem zaczęła zajmować się tym zawodowo. To były ekskluzywne projekty, wśród jej klientek znajdowały się znane osoby, między innymi księżna Diana.
Jako mała dziewczynka co roku jeździłam do Polski, do dziadków, gdzie spędzałam wakacje. Wilga pod Garwolinem, piękne tereny, wspaniała przyroda. To pomogło mi opanować język, tym bardziej, że jednocześnie chodziłam do polskiej szkoły w Londynie, w której zdałam maturę. Byłam bardzo poukładaną uczennicą – uczęszczałam do katolickiej szkoły dla dziewcząt, lubiłam się uczyć, dużo czytałam. Do dziś pamiętam „Wesele” Wyspiańskiego oraz powieści Żeromskiego. Porządnie łamaliśmy sobie na nich języki.
Języki łamią sobie też twoi synowie?
– Mam nadzieję, że tak będzie, ale jeszcze mają na to czas – Henry ma pięć lat, a George – roczek. Rozmawiam z nimi po polsku, moja mama też. Dużo czasu, wspólnie z mężem i chłopcami, spędzamy w kuchni. Simon, który na co dzień jest urzędnikiem państwowym, gotuje, Henio mu pomaga, a ja przy Jurku ponownie odnajduję filmy Disneya, którymi pasjonowałam się będąc dzieckiem. No i „Lokomotywę” Tuwima.
A propos kuchni – moim przysmakiem są pierogi z grzybami i kapustą. Pycha, szczególnie kiedy przygotowuje je moja mama.
Znasz trzy języki…
– Angielski, polski i francuski. Ostatnio zapisałam się też na kurs hiszpańskiego, ale nie mam czasu uczęszczać na niego regularnie. Szkoda, że doba jest tak krótka, bo nauka języków daje dużą frajdę.
Kocham też taniec. Kiedyś, kiedy nie miałam jeszcze dzieci, często chodziłam do nocnych klubów. Preferuję muzykę współczesną, chociaż dobrze czuję się też w bardzo szybkim stylu northern soul. Problem w tym, że nie umiem tańczyć z kimś – bardzo bym chciała się nauczyć, tylko nie miałam okazji. Ale, kto wie, wszystko przede mną; fajnie byłoby wystąpić w „Tańcu z Gwiazdami”.
Pamiętasz wywiad z Ozzy’m Osbourne’m?
– Jasne. Rozmawiałam z nim podczas festiwalu filmowego, na czerwonym dywanie i bardzo miło to wspominam. Zapytałam między innymi w czym tkwi sekret jego szczęśliwego małżeństwa, na co odpowiedział, że podstawą jest spanie w odrębnych sypialniach.
W zawodzie dziennikarza trzeba być przygotowanym na wszystko. Kiedyś prowadziłam program z kolegą po fachu Simonem McCoyem, przemiłym facetem, słynącym z poczucia humoru. Kiedy chciałam zapowiedzieć prezentację pogody Simon wypalił „Kochanie, nie zdradzaj wszystkim naszego sekretu”. W pierwszej chwili nie wiedziałam co powiedzieć, zamurowało mnie. Ale już się przyzwyczaiłam, że podstawą w tej profesji jest luz i dystans do siebie…