16 lipca 2012, 15:19 | Autor: Justyna Daniluk
Patrzeć – nie znaczy wcale – widzieć

Jolanta Rejs jest jednym z szczęśliwców, którzy ukończyli Royal Academy Schools i jedną z czworga Polaków studiujących tam w ciągu ostatniej dekady. Co roku uczelnia przyjmuje tylko siedemnastu nowych studentów. 

Mało kto wie, że przy Królewskiej Akademii mieści się prawdziwa uczelnia. Royal Academy Schools kształci niewielkie, ale blisko związane ze sobą grono wybrańców losu, można powiedzieć, bowiem za trzyletni kurs płacą patroni i opiekunowie uczelni. Studenci mają za zadanie… tworzyć. Po prostu.

Jest jednak minus tej sytuacji, bo na akademię bardzo trudno jest się dostać. Jolanta Rejs przyznaje, że zaliczenie do grona studentów RAS jest sporym wyróżnieniem.

– Jest bardzo duża konkurencja. Co roku składanych jest około 500-600 aplikacji. Także to jest duże osiągnięcie. Precedensem jest też to, że na moim roku akurat jest druga Polka, Anna Salamon – to jest ewenement w historii tej uczelni, bo w przeciągu ostatnich 10 lat było tylko czworo Polaków na akademii, łącznie z nami dwiema…

Jolanta przyznaje, że wraz z zakończeniem kursu na RAS kończy się też dla niej okres pewnej stabilizacji, nie chce niczego planować, bo wierzy, że życie bywa bardzo zaskakujące.

– Myślę, że każdy student kończący jakąkolwiek uczelnię artystyczną liczy na to, że zostanie zauważony przez jakąś galerię. Ja jednak nie mam złudzeń co do tego, że sztuka mnie utrzyma. Z drugiej strony chciałabym, żeby tak było… Póki co, nie planuje dalej niż kolejny miesiąc..

Kiedy wchodzi się bocznym wejściem do akademii, znika hałas wielkiego miasta. Wysokie, odrapane mury, składowiska różności wcale nie świadczą o tym, że jest się w sercu najdroższej dzielnicy, lub ekskluzywnego muzeum. Wejście do uczelni równa się z przeniesieniem w czasie, lub zawieszeniu w artystycznym bezczasie, gdzie skrzypiąca kilkusetletnia podłoga i stylizowane na antyczne posagi figury bez newralgicznych części ciała, pamiętają nie jedną historię. Studenci akademii kręcą się po korytarzach, każdy zdaje się znać każdego… W wysokich pracowniach, częściowo przeszklonych sufitach, gdzie trudno jest odnaleźć miejsce siedzące niepochlapane farbą, studenci kończą swoje prace dyplomowe. Wchodzi się do nich jak do wszechogarniającej jasności – najważniejszym składnikiem malowania, jest dobre światło.

Jolanta pokazuje swoją pracownię, oraz najstarszą pracownię rysunku i malowania z natury w całej Anglii, a kto wie, może i w całej Europie. W małej auli, o drewnianej skrzypiącej podłodze, stoją półkolem wiekowe ławy dla rysujących. Na środku pod ścianą ustawione jest duże lustro z podestem – to miejsce gdzie ustawia się modela. Na półkach ustawione są różne modele pomocne przy odwzorowywaniu poszczególnych partii ciała, jest szkielet ludzki, a także oskórowany model koński, w całości ukazujący rozkład mięśni, a także podobny model ludzki… na krzyżu, który miał prawdopodobnie pomóc adeptom sztuki, w odwzorowaniu układu mięśni Jezusa zawieszonego na krzyżu.

 

Po prostu: artystka

Pracę Rejs można oglądać przy okazji „Summer Exhibition” corocznie organizowanej w Royal Academy of Arts. Wisi w tej samej sali, co Joanna Ciechanowska i Tracey Emin (w tej kolejności). Jej prace zresztą nie po raz pierwszy zostały wyróżnione przez akademików – Jolanta brała udział w „Summer Exhibiton” już wcześniej.

– „Look at her” nagrodzona British Institiution Award, jest wystawiana obecnie w RA. „Past-Present”, jak zatytułowana jest seria trzech prac, z których pochodzi „Look at her” powstała na potrzeby wystawy „Premium Exhibition”, odbywa się ona zwyczajowo w połowie trzyletniego kursu w Royal Academy Shools. Prace te były zrobione na podstawie starych negatywów pochodzących z 1935 roku, ze Szkocji. Postanowiłam wykorzystać małe fragmenty twarzy, które były w tle zdjęć – opowiadała Jolanta Rejs. – W tej serii pracowałam nad przekładaniem się techniki cyfrowej i analogowej i jej interpretacji. Zaczęłam od negatywów, które były skanowane, czyli przekładane na technikę cyfrową, a później z powrotem przenoszone na technikę analogową, czyli akwatintę.

Akwatinta jest odmianą techniki druku wklęsłego podobna do akwaforty, niegdyś stosowana, jako jedna z metod odtwarzania obrazów i rysunków. Dzisiaj wykorzystywana jest tylko, jako technika artystyczna.

– Przez wiele lat pracowałam z fotografią, ale po jakimś czasie zgubiłam sens mojej pracy, bo nagle okazało się, że każdy może być fotografem, każdy może robić fotografię cyfrową… Zaczęło mi brakować manualności w mojej pracy. Fotografia stała się wyłącznie wynikiem pracy na komputerze. Drukowanie cyfrowe i inne zabiegi sprawiały, że wynik końcowy był bardzo czysty, w jakiś sposób zbyt doskonały bez żadnego błędu, który moim zdaniem jest potrzebny przy pracy artystycznej. Czasem pomyłki, stają się czynnikiem, który jest siłą napędzającą nowe prace. Procesu twórczego nie da się do końca zaplanować, a fotografia cyfrowa bardzo tą wolność tworzenia ogranicza, jest bardzo kontrolowana. W malarstwie natomiast czasami coś nie wyjdzie, czasami zdarzy się jakiś przypadek… – opowiadała Jolanta. – Tego mi właśnie w fotografii brakowało. Postanowiłam, więc użyć technologię współczesną i spróbować zinterpretować ją w sposób analogowy, czyli przenieść fotografię cyfrową z powrotem do techniki pierwotnego druku, akwatinty, a obecnie drzeworytu – Rejs opisywała swoje metody pracy.

– Drzeworyty, które tworze są interpretacją fotografii cyfrowej. Próbuje objąć przeszłość i teraźniejszość. Mam wrażenie, że w sztuce współczesnej istnieje tendencja do tego, żeby odcinać się od przeszłości, koncentrować się nad tym tylko, co jest teraz. Przez to, że otrzymałam bardzo tradycyjną edukację w Polsce, a tutaj doświadczyłam sztuki współczesnej, to chyba próbuję połączyć w jakiś sposób te dwie szkoły. Stąd te prace, połączenie przeszłości z teraźniejszością – jak mówi sam ich tytuł „Past – Present” – opowiada Jolanta. Dodaje też, że wymowę jej prac można odnieść bardziej ogólnie. Interpretując, czy tłumacząc informacje z jednego języka na drugi (a przecież mówi się o języku cyfrowym i analogowym) zawsze coś się gubi, coś się traci. Artystka zastanawia się ile informacji mózg ludzi potrzebuje, żeby zrozumieć przekaz, intencję zawartą w jej pracach.

– W fotografii cyfrowej robi się wszystko, żeby obraz był jeszcze bardziej czytelny, bardziej doskonały, lub miał jeszcze więcej detali. Przykładem jest kino 3D, które dąży do tego, żeby „widzieć więcej”, ale z drugiej strony, czy jest to nam rzeczywiście potrzebne? Zdaje się, że to niedopowiedzenie właśnie rozwija wyobraźnię i pozwala „widzieć więcej”. Obecnie jesteśmy bombardowani detalami rzeczywistości, która nas otacza, patrzymy na to wszystko, ale czy rzeczywiście coś widzimy? – Zastanawia się.

Na pytanie: kim jest Jolanta Rejs, artystka odpowiada: – Staram się unikać etykietek – nie chcę zamykać sobie drogi do innych dziedzin sztuki. Zaczęłam od malarstwa, jeszcze w Polsce w liceum plastycznym, gdzie od początku najwięcej malowałam i zawsze myślałam, że będę zajmowała się malarstwem. Kiedy przyjechałam do Londynu, okazało się, że nie mam tu warunków do tego, żeby malować, bo przestrzeń jest tutaj bardzo ograniczona. Fotografia była takim kompromisem. Teraz zajmuje się grafiką, ale nie wykluczam tego, że kiedyś wrócę do malarstwa.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (1)

  1. Wielki szacunek. Przepraszam, że już po nie w czasie. Pozdrawiam Kobieto. Adam