Wspomnienie o Ryszardzie Gabrielczyku – z Iwoną Goc-Skarżyńską, wieloletnim pracownikiem księgarni PMS – rozmawia Małgorzata Bugaj-Martynowska
Jakie były początki waszej znajomości?
– Pana Ryszarda poznałam 20 lat temu. Pamiętam, był to rok 1991. Ryszard Gabrielczyk był wówczas prezesem PMS. Miał wizję, aby założyć księgarnię o profilu szkolnym. Istniała wtedy księgarnia SPK, ale trudno było w niej kupić podręczniki dla dzieci, oferowano raczej książki opisujące wspomnienia emigracyjne, głównie z czasów II wojny światowej. Jego wizja sprawdziła się, potrafił przewidzieć sprawy na przyszłość.
Był wizjonerem o praktycznym i realistycznym sposobie myślenia.
Czy to były sprawy związane z rozwojem polskich szkół sobotnich na Wyspach?
– Myślę, że tak. Sądził, że polskich szkół sobotnich będzie więcej, a zatem wzrośnie zapotrzebowanie na nie tylko podręczniki, ale literaturę dla dzieci i młodzieży. I to się sprawdziło…
Pamiętasz pierwsze swoje wrażenia po spotkaniu z nim?
– Tuż po powstaniu księgarni szukano osoby, która mogłaby tam pracować. Tak się zdarzyło, że szukałam w tym czasie pracy i tak trafiłam do POSK-u. Pan Ryszard został moim pracodawcą. Zapamiętałam go jako wysokiego mężczyznę z wąsem. Podczas naszej pierwszej rozmowy wywarł na mnie wrażenie człowieka dość surowego, ale okazał się być bardzo przyjazny i optymistyczny. Pracowaliśmy razem przez 10 lat, później pan Ryszard zrezygnował z funkcji prezesa PMS ze względu na stan zdrowia i zastąpiła go pani Aleksandra Podhorodecka.
- Jakie były początki tego przedsięwzięcia?
- – Można powiedzieć, że pan Ryszard wywalczył tą księgarnię od SPK dla PMS. Nie brakowało sceptyków tego przedsięwzięcia. To były bardzo trudne początki ze względu na czasy i fakt, że zaczynaliśmy bez wkładu finansowego. Ale dzięki wsparciu pana Ryszarda w każdej dziedzinie, przetrwaliśmy trudne momenty. On sam zwykł mawiać: „Powiedzcie, jakie macie problemy i już ich nie macie…”, a potem sam pomagał w realizacji ważnych zadań, począwszy od konta w banku przez wiele spraw związanych z prowadzeniem księgarni.
- Książki sprowadzaliśmy z Polski. Nie było to łatwe w tamtych czasach. Najpierw były to w większości bajki i wiersze dla dzieci i literatura popularna w języku polskim. Trzeba jednak zaznaczyć, że głównie opieraliśmy się na podręcznikach szkolnych. Pamiętam, że jedne z pierwszych, które pojawiły się na naszych półkach, to książki dla dzieci wydawane przez PMS, takich autorów jak: Barbara O’ Driscoll, Danuta Mytko. PMS wydawała także kartki świąteczne. Z czasem asortyment księgarni stawał się coraz bardziej bogatszy…i tak jest do dziś.
Pan Ryszard Gabrielczyk z pewnością był wspaniałym człowiekiem…, a jakim był szefem?
– Jako szef kierował się przedwojennymi zasadami, był przez nas lubiany i szanowany. Starał się być sprawiedliwy, traktował pracowników równo. Starał się też zrozumieć nas jako ludzi, a nie tylko współpracowników, nade wszystko był człowiekiem prawym. Zawsze trzymał się ustalonych zasad. Mogę powiedzieć, że zabiegał o pracę, ale też o dobro pracowników. Kiedy ustalał jakieś zmiany lub podejmował decyzje, to robił to wspólnie, w naszym rodzinnym zespole. Pan Gabrielczyk zwykle przychodził raz w tygodniu i wtedy zabierał się za prowadzenie wszystkich spraw. Był człowiekiem czynu, działaczem, bardzo obowiązkowym. Jednocześnie nie afiszował się, nie zabiegał o rozgłos i bardzo dużo pracował na rzecz PMS. Trzeba pamiętać, że wówczas nie było ani komputerów ani internetu, tylko telefony i poczta. Wszyscy pracownicy tworzyli niemal rodzinę, pomagając sobie wzajemnie i ucząc się wykonywania pracy. Ja również musiałam wiele się nauczyć, ponieważ mam wykształcenie muzyczne i wcześniej nie pracowałam w sklepie. Pan Gabrielczyk był zawsze bardzo pomocny. Bardzo dobrze układała mu się współpraca z panią Małgosią Masznicz, która była szefową księgarni. Ta pozytywna relacja przekładała się potem na nas. Bardzo miło go wspominam, z perspektywy czasu jeszcze bardziej doceniam go jako człowieka i szefa.
Dziękuję za rozmowę
Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska