Londyn – miasto wielu kultur, zwyczajów, tradycji i… absurdów. Jacy są mieszkańcy jedynego takiego miejsca na świecie, opowiedziała wystawa polskich artystów pt. „Londoners”.
„Byłem obcy w tym mieście, spoza miasta byli ludzie, których znałem, użalałem się nad sobą. Co robić? Perspektywa była zdecydowanie przygnębiająca, jednak idąc samotnie zamglonymi ulicami, okazało się, że jest to najszczęśliwszy dzień mojego życia.” Tak o Londynie śpiewał Fred Astaire w 1937 roku, i zdumiewające jest to, że właśnie taki Londyn pozostał do dziś – pełen przybyszów z dalekich stron, którzy mimo odczuwanej samotności w końcu zaczynają kochać to miasto. Muzycznym akcentem rozpoczął się również wernisaż wystawy „Londoners”, na której siedemnastu polskich artystów ze Zrzeszenia Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii (APA) przedstawiło współczesną wizję londyńczyków.
Każdy inny, a jednak wszyscy razem, przemy na przód do celu. Ważne jest, by w tym wielkim mieście nie zatracić siebie, bo bycie londyńczykiem to przede wszystkim przywilej bycia sobą.
Wojciech Sobczyński – rzeźbiarz, który tematem metropolii fascynuje się od dawna – przywitał gości anegdotą, że słynny kompozytor zapytany o to, dlaczego nie komponuje muzyki do tekstu, odpowiedział, że lepiej niż słowa wyraża go czysta muzyka. Tak też do zadania podeszli artyści – dostając twórczą swobodę, nieograniczoną niczym dowolność techniki, wyzbyli się zbędnych słów i w pełni odkryli swoją indywidualność poprzez formę. Okazuje się, że tak samo jak zróżnicowani są londyńczycy, różnorodny jest też wyraz artystyczny twórców. Na ścianach galerii oglądać można mieszankę stylów, technik i barw. Znajdują się tam fotografie, grafiki, obrazy i rzeźby. Duże i małe, o regularnych kształtach lub nieco chaotyczne. Każde dzieło posiada własną osobowość, a sala wystawowa ogarnia je i tworzy zbiór wielu indywidualności. Galeria nagle staje się Londynem, ściany – dzielnicami miasta, ramy to zamieszkujące je społeczności, a umieszczone w nich prace – londyńczycy.
Dawna nowoczesność
Fotografia w odcieniach czerni i bieli oddala od teraźniejszości. Przed londyńskim domem bawi się czwórka dzieci – każde inne, jednak wspólnie bawią się w rodzinę. Uchwycone wspomnienie należy do Eli Lewandowskiej, a na zdjęciu widać jej wnuczkę, zaledwie sprzed kilku lat, nie sprzed kilkudziesięciu, jak by się mogło wydawać. Maryla Paderewska-Jakubowski połączyła dawne z nowym w dwojaki sposób – poprzez ideę i technikę. Szkice sylwetek najsłynniejszych Brytyjczyków podkreśliła wirtualnym pędzlem grafiki komputerowej. „Londyńczyka nr 1” nikomu przedstawiać nie trzeba – jest nim królowa Elżbieta II, osoba ważna nie tylko ze względów politycznych. Artystka podkreśla przemiany, jakie zachodzą w brytyjskiej kulturze. Trwała i poważna instytucja monarchii w pewnym momencie stała się ważnym, wręcz pożądanym przez tłumy, elementem współczesnej popkultury, o czym świadczy obchodzona w tym roku wielka feta, widowisko stworzone głównie dla publiczności – Jubileusz Królowej Elżbiety II. Paul McCartney, urodzony w Liverpoolu „Londyńczyk nr 2”, przeszedł odwrotną ścieżkę kariery, wychodząc z obszaru rozrywki popularnej i wpisując się w kanon klasyki muzycznej. Jak cienka jest granica między dawnym a nowym oraz jak subtelnie mogą się te obszary przenikać udowodniła ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie, na której spotkało się tych dwoje znanych wszystkim „londyńczyków”.
Przewodnik po londyńczykach
Wystawione prace zabierają w podróż nie tylko w czasie, ale i przestrzeni. Spacerując po galerii odwiedzamy Chiswick w niedzielny poranek, mijamy kafejkę z siedzącymi przy stolikach z gazetą w ręku ekscentrycznie ubranych studentów. Ciepłe popołudnie spędzamy w miłosnych uniesieniach na huśtawkach w parku, następnie bawimy się na słynnych karnawałach – karaibskim Notting Hill oraz hinduskim Mela. Wieczorem poruszamy się oświetlonymi pomarańczowym światłem ulicami, żeby za rogiem natknąć się na frywolną dziewczynę z Chelsea, Whitechapel czy Camden. W tłumie, wymieszani, poplątani, każdy inny, a jednak wszyscy razem, ściskamy się i przemy na przód do celu. Jak tłumaczy kurator wystawy Maria Kaleta, ważne jest, by w tym wielkim mieście nie zatracić siebie, bo bycie londyńczykiem to przede wszystkim przywilej bycia sobą. Nikt nie zwraca tu uwagi na kolor skóry, narodowość, pochodzenie, bo błądząc w labiryncie monarchii brytyjskiej wszyscy mamy takie same szanse.
Uliczne życie
Niewiele jest takich miejsc na świecie, które pochłaniają każdego przebywającego w nim człowieka i wciągają w tętniący życiem, uliczny wir. Przypadkiem czy celowo, na krótko lub długo, chcąc tego czy nie, każdy przechodzień zamglonej ulicy Londynu staje się jego częścią. A po czym poznać londyńczyka? Po nosie wetkniętym w telefon komórkowy. „London calling”, wyświetla się napis na czarnym iPhonie. Skoro miasto wzywa, idziemy dalej. Biały napis „Look left” przypomina, aby przechodząc przez ulicę odwrócić głowę w przeciwną niż zwykle stronę. Dochodząc na stację metra zdajemy sobie sprawę, że znowu nie dojedziemy do pracy na czas… „Running late, train deleyed, feed the cat”. Joanna Ciechanowska wyciągnęła esencję z londyńskiego transportu publicznego. Metro słynie z solidnego informowania o nawet najmniejszych problemach komunikacyjnych, a nawet dba o pełne brzuchy domowych zwierząt. Podróż umilą nam lis albo myszy, pamiętajcie tylko, by wsadzić nogawki w skarpetki. I nie obawiajcie się, bo skoro w całej linii metra panuje „God service”, wszystko musi skończyć się dobrze. Do miasta pełnego absurdów trzeba się przyzwyczaić.
Zapytawszy artystę, co mówi jego dzieło, w odpowiedzi można usłyszeć pytanie: „A co ty w nim widzisz?”. Sztuka bywa abstrakcją, którą każdy interpretuje na swój własny sposób, a niczym nieograniczona wyobraźnia i wolność interpretacji pozwala się nią cieszyć. Podobnie ma się rzecz z Londynem. Nie należy pytać, kim są jego mieszkańcy, tylko obserwować, jak żyją i realizują się w tym mieście w swoim własnym, wyjątkowym rytmie.
Magdalena Czubińska