„Syrena” to teatr stworzony z myślą o dzieciach i młodzieży żyjącej na emigracji. Jego korzenie sięgają ponad 50 lat, a repertuar, zgodnie z potrzebami nowych pokoleń, powtarzany był kilkakrotnie. Teatr założyła reżyserka i nauczycielka Regina Kowalewska, dla której krzepienie polskiej kultury wśród najmłodszych było wartością nadrzędną i stanowiło jedno z marzeń, które udało się jej spełnić.
Dzisiaj domem „Syreny” jest POSK, ale nie zawsze tak było. Dawniej, w miejscu, gdzie obecnie znajduje się budynek POSK-u, stał kościół batystów i właśnie w nim odbywały się pierwsze spektakle. W niejednym z nich, jeszcze jako mała dziewczynka, wystąpiła obecna dyrektor teatru – Krysia Bell.
Przygoda na całe życie
– W miejscu dawnego ołtarza była ustawiona scena – wspominała dyrektor – i właśnie na niej stawiałam pierwsze kroki w prawdziwym teatrze. Trafiłam tam nieprzypadkowo. Uczestniczyłam w przesłuchaniach, trochę innych od tych, które prowadzę co roku. Ale najpierw był debiut. Pamiętam go doskonale. Miałam wtedy 10 lat i wzięłam udział w przedstawieniu pt. „Harcerenada”, zorganizowanym przez harcerzy. Zagrałam tam niewielką rolę diabełka. Miałam szczęście, ponieważ zauważyło mnie tam małżeństwo na co dzień związane z „Syreną”, państwo Jadwiga i Felek Matyjaszkiewiczowie. Pani Jadwiga szyła kostiumy dla teatru i pracowała w polskiej szkole, a jej mąż był znanym reżyserem i scenarzystą. Dzięki nim trafiłam do samej Reginy Kowalewskiej na prawdziwe przesłuchanie – mówiła Krysia Bell. Potem też nie było łatwo, ponieważ oprócz tego, że wówczas mała Krysia musiała zaśpiewać piosenkę i wyrecytować wierszyk, przypadła jej scena, w której miała zabić smoka.
– Najpierw musiałam sobie go wyobrazić, bo wyobraźnia u dziecka jest najważniejsza. Dziecko musi najpierw zobaczyć, wymyślić, a potem ruszyć do działania – wyjaśnia poszukiwaczka dziecięcych talentów – a potem zabiłam oczywiście tego wyobrażonego smoka i na końcu wykonałam jeszcze jeden gest. Wstrząsnęłam kilkakrotnie mieczem, który na niby miałam w dłoni, wyjaśniając ku zdziwieniu pani Reginy, że musiałam strząsnąć z niego smoczą krew. I tak, już jako dziecko trafiłam do „Syreny” i pozostałam w niej do dziś, chociaż w nieco zmienionej roli – opowiadała Krysia Bell.
Ta rola jednak służy jej doskonale i chociaż po drodze grywała jeszcze nieraz na scenie, zazwyczaj wcielając się w postacie chłopięce, to przekonuje, że nie tęskni za graniem, bo dyrektor teatru wypełnia złożoną rolę: odpowiada za całokształt, sprawy organizacyjne, administracyjne, bywa reżyserem, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to pozamiata podłogę czy wcieli się w pożądaną postać.
Teatr nie na żarty
Poskowy teatr dzieci i młodzieży tworzy dwa przedstawienia rocznie. Premiera pierwszego jest już ustalona na 17 listopada br. i tym razem będzie nim bajka o „Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach”, ale o planach marcowego wydarzenia, zgodnie z teatralnymi przesądami należy na razie milczeć. – Do czasu, aż jedno dzieło nie zostanie skończone, nie ma mowy o następnym – wyjaśnia dyrektor. Aby jednak premiery obu spektakli mogły mieć miejsce, potrzebni są przede wszystkim mali aktorzy, dzieci w wieku od 7 lat, którzy nie tylko marzą o wystąpieniu na scenie, ale zechcą przyjść na casting i się na nim pokazać.
Przesłuchania do „Syreny” Krysia Bell poprowadzi już po raz osiemnasty. Zgodnie z tradycją teatru, mają one miejsce raz do roku, zawsze w ostatnią sobotę września. Tym razem datę wyznaczono na 29 września, gdzie na chętne do pracy w teatrze dzieci, będzie oczekiwała dyrektor „Syreny” już od godziny 15.00. Miejscem spotkania będzie scena JazzCafe w POSK-u.
– Jestem jedyną osobą w komisji podczas przesłuchań na pierwszym etapie. Zazwyczaj proszę, aby dziecko zaśpiewało jakąś piosenkę, coś o sobie opowiedziało lub proszę o zagranie rodzajowej scenki, typu: oto otrzymałeś prezent, jaki on jest, czy ci się podoba? – wyjaśnia Krysia Bell.
– Chodzi o to, aby dziecko wyraziło siebie emocjami, wyobraźnią, a wszystko to można odczytać na twarzy małego, potencjalnego aktora – w głosie, gestach i ruchach – opowiadała dyrektor teatru.
Nie ma konieczności, aby dzieci przychodziły przygotowane na przesłuchania, wyuczone na pamięć kilku wierszy, bo i tak zdaniem Krysi Bell najważniejsze są reakcje dzieci i ukryty w nich prawdziwy talent oraz potencjał.
– Czasami jednak zdarza się, że to rodzice cierpią na przerost swoich ambicji nad możliwościami i zainteresowaniami swojego dziecka i wręcz wypychają je na casting. Takie działanie już na wstępie skazane jest na porażkę i nie ma sensu, ponieważ dzieci w trakcie przesłuchań zamykają się w sobie, milczą, płaczą i szczerze opowiadają o powodzie swojego przybycia – przestrzega organizatorka przesłuchań.
Krysia Bell podkreśla, że praca w teatrze nie jest zabawą, dlatego o wszystkim, już na samym początku skrupulatnie informuje zarówno dzieci, jak i rodziców. Z tymi drugimi, których pociechy pomyślnie przeszły pierwszy i drugi etap przesłuchań (drugi oznacza pracę z reżyserem i obsadzenie roli), podpisuje trzy kontrakty. Zawiera w nich m.in. klauzule dotyczące zachowania i bezpiecznych powrotów dzieci do domu, ale brakuje w nich jakichkolwiek konsekwencji na wypadek rezygnacji dziecka z powierzonej mu roli, nawet, gdyby miało to nastąpić w połowie prób do sztuki. Z tego powodu podczas nie tylko tegorocznych przesłuchań, ale zawsze wybiera większą ilość dzieci, z których część będzie stanowiła obsadę do „Królewny Śnieżki”, część obsadę do premiery spektaklu marcowego i grupę dzieci, dla których może zostać napisana dodatkowa rola w sztuce.
Dyrektor teatru zaznacza, że pomyślne przejście castingu i otrzymanie roli to niewątpliwie sukces, ale przede wszystkim początek żmudnej i ciężkiej pracy. Zanim dziecko stanie na scenie i spojrzy na pełną widownię, czeka go okres prób, które przez sześć tygodni aż do premiery, 17 listopada, odbywają się wieczorami, codziennie, siedem dni w tygodniu. To wielkie zobowiązanie i zaangażowanie oraz szereg wyrzeczeń, później zostanie uwieńczone spektaklami, granymi przez trzy kolejne tygodnie podczas weekendów. Na końcu jest dopiero satysfakcja i niewielka gloryfikacja finansowa. Mimo wszystko to wspaniałe doświadczenie, przygoda na długie lata, a czasem nawet początek życiowej drogi.
Tekst i fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska