03 października 2012, 10:15 | Autor: Praktykant1
Opowieść o Annie S.

Przed wylotem do Katynia 10 kwietnia 2010 roku Anna Walentynowicz zostawiła na biurku w pokoju hotelowym w Warszawie list z podziękowaniami dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Anna Walentynowicz
Anna Walentynowicz
Pisała w nim w imieniu własnym i swej opiekunki Joanny Natusiewicz-Mirer: „Pragniemy wyrazić Panu naszą wielką wdzięczność za umożliwienie nam wzięcia udziału w uroczystościach w Katyniu z udziałem Pana i Pańskiej małżonki. Z całego serca dziękujemy Panu za zorganizowanie tak podniosłej i niezwykłej uroczystości. To miejsce, które symbolizuje gehennę Narodu Polskiego, skazanego przez totalitaryzm sowiecki na okrutną eksterminację, doczekało się chwili, w której Głowa Państwa, w osobie Pana, z Woli Bożej, po siedemdziesięciu latach oddaje hołd Męczennikom oraz daje świadectwo prawdzie”. Obie panie podpisały list „z wyrazami głębokiego szacunku, w imieniu ludzi zatroskanych o Dom Ojczysty”. Trudno odczytywać dziś te słowa bez poczucia jakiejś wstrząsającej tajemnicy, w której los czy opatrzność połączyły w tragiczny węzeł ofiary męczenników katyńskich z ofiarami katastrofy smoleńskiej. Tych, którzy zginęli za ojczyznę na początku wojny, z tymi, którzy o nią walczyli u schyłku komunistycznej Polski Ludowej, powstałej w wyniku tej wojny. Anna Walentynowicz należała przecież także do tych sztandarowych postaci, które inicjowały powstanie „Solidarności”, największego ruchu protestu w PRL, który wstrząsnął podstawami państwa komunistycznego w Polsce. Zarazem była jedną z tych postaci, która później stopniowo, zwłaszcza po 1989 roku, potraktowano tak niesprawiedliwie, usuwano w cień, by jedynym twórcą Solidarności pozostał Lech Wałęsa i ludzie z jego kręgu.

Po solidarności

Dzieje tych dwóch głównych postaci Solidarności to zarazem dramat ruchu „S”, jego heroicznego, spontanicznego i masowego rozwoju w latach 1980-1981, zakończonego stanem wojennym i początkowym jego zdławieniem przez siły PRL, a następnie jej systematycznego rozbijania w latach 80. aż do zniszczenia w latach 1988-1989, gdy wydawało się, że komunizm oddaje władzę, zniszczenia również rękami części dotychczasowych władz Solidarności, lewicowej opozycji, oczywiście z udziałem aparatu komunistycznego. W 1989 roku przy Okrągłym Stole powstał bowiem nowy, postkomunistyczny układ władzy, państwo postkomunistyczne, które stało się, jak się z czasem okazało, raczej kontynuacją PRL, niż III Rzeczpospolitą. Powstało ono nie z demokratycznego, który narzucały wyniki wyborów 4 czerwca 1989 roku, a właśnie oligarchicznego podziału władzy między trzy grupy: schyłkową władzę komunistyczną z Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele, lewicową część byłej opozycji z Michnikiem, Kuroniem i Geremkiem, oraz Wałęsę z grupą jego zwolenników, którzy zawłaszczyli nową Solidarność i szli zawsze na kompromisy z władzą komunistyczną. Jeśli ktoś dotąd wierzy, że jest to nieuprawniona, a właściwie spiskowa teoria ostatnich dziejów Polski, to powinien przeczytać książkę o Annie Walentynowicz, pióra Sławomira Cenckiewicza, autora głośnych już książek o Lechu Wałęsie. Pierwsza z nich „SB a Lech Wałęsa”, napisana wspólnie z Piotrem Gontarczykiem, wydana przez IPN, wywołała wiele sprzeciwów, a nawet personalnych ataków na autorów, co skończyło się odejściem Cenckiewicza z IPN, ujawniała bowiem wiele niewygodnych faktów z biografii Wałęsy, pasowanego na jedynego bohatera Solidarności. Historycy dokumentowali przede wszystkim agenturalną współpracę Wałęsy z SB na początku lat 70., a także okoliczności zaginięcia dokumentów o tym świadczących, gdy Wałęsa był prezydentem i miał do nich dostęp.

Książka o Annie Walentynowicz jest imponująca, liczy ponad 700 stron i jest wynikiem żmudnej pracy autora, poszukiwań archiwalnych, zbierania niezliczonych dokumentów i relacji (zebranych w osobnym dodatku do książki) to nie tylko biografia tytułowej bohaterki, nie tylko opis jej życia „na tle epoki”, to także gruntowny zapis przełomowych dziejów Polski, schyłku PRL, czasów jej obalania i połowicznego zwycięstwa w 1989 roku, wcale nie prostych i jednoznacznych dziejów III RP, której tryb zakładania, ukryty przed społeczeństwem, pozorowanej, manipulowanej demokracji i pluralizmu, dopiero teraz wychodzą w pełni na jaw. W tej skomplikowanej sytuacji, gdy po 1989 roku stopniowo upadały legendy wielkich postaci walki z systemem PRL, życie Anny Walentynowicz jawi się jako jedyne w swoim rodzaju, heroiczne od początku do końca, ale tym heroizmem cichym i niepozornym, który nie żąda zapłaty, poklasku, sławy i władzy. Anna Walentynowicz nigdy nie zabiegała o własne korzyści, pozycję i splendory, dlatego może była niemal znienawidzona przez różne strony, zawsze natomiast była oddana innym, służbie wielu społecznościom, które nie miały głosu, jednocześnie wykazując się bezkompromisowością i odwagą w sądach i postawie, czego brakło często tym sławniejszym, nie bojąc się ryzyka i niebezpieczeństw, których w ustroju totalitarnym nie brakowało. W tym sensie książka Cenckiewicza przewartościowuje niejako postać Walentynowicz, przywraca jej należne miejsce w historii Solidarności i przekonuje, że to nie tylko Wałęsa jest tym głównym założycielem i herosem „S”, jak głosi jego legenda, jedynym godnym czci i pamięci, lecz jest jeszcze ona, pozostająca stale w cieniu, usuwana coraz dalej, wykluczana wspólnie przez władze komunistycznie, ludzi takich jak Wałęsa, aż do zupełnego jej wymazania z pamięci w ciągu 20 lat po 1989 roku. Ten proceder preparowania historii nie udał się, mimo połączonych wysiłków i zabiegów, a książka Cenckiewicza, dopełniająca prawdy o swej bohaterce, pozostanie dowodem historycznym, którego nie będzie już można pominąć.

Żyłam jak inni

Swą biografię w stanie wojennym najlepiej sama streściła we fragmencie wypowiedzi w urywkowych wspomnieniach, które były konfiskowane przez Służbę Bezpieczeństwa: „Żyłam tak, jak żyli inni, jeździłam po kraju i spotykałam się z ludźmi. Znałam ks. Popiełuszkę i przeżyłam jego śmierć, robiłam głodówki, siedziałam w więzieniu za próbę zorganizowania strajku w pierwszych dniach stanu wojennego. Potem próbowałam wmurować na Śląsku tablicę w rocznicę masakry w ‘Wujku’, wcześniej internowano mnie w Gołdapi. Mam za sobą pobyt w więzieniach w Tczewie i Gdańsku, w szpitalu psychiatrycznym na Rakowieckiej, potem w Katowicach, Lublińcu, Bytomiu i w szpitalu więzienia Montelupich w Krakowie. Kilka straconych lat, o których mogłabym mówić długo i czasem nawet z ciepłem w sercu. Czas znaczony także walką o przetrwanie, dorywczą pracą…”. Anna Walentynowicz była postacią wyjątkową, a zarazem typową dla swego pokolenia, które przeszło przez doświadczenia wojny i komunizmu PRL. Cenckiewicz opisuje biografię swej bohaterki od początku, od dramatycznego dzieciństwa wojennego na Kresach Wschodnich, gdy w wieku 10 lat stała się wojenną sierotą, tracąc całą rodzinę, przeżyła resztę wojny na poniewierce i ciężkiej pracy u obcych ludzi. Po wojnie ucieka od nich i rozpoczyna własne życie, najtrudniejsze wtedy, ale przyjęte z entuzjazmem ludzi powracających do życia. Rozpoczyna ciężką pracę w stoczni Gdańskiej, której oddaje całe swe siły i nigdy jej nie porzuci. Najważniejszy okres – po wieloletniej pracy, w której od młodzieńczego entuzjazmu dochodzi do pełnej wiedzy o działaniu systemu komunistycznego w jej zakładzie pracy, do odkrycia prawdy o stosunku władz PRL, do robotników i podwładnych obywateli, a dalej do protestów, strajków i otwartego już buntu społecznego, krwawo stłumionego w grudniu 1970 roku, a później już do strajku w sierpniu w 1980 roku i powstania „Solidarności”. Ten czas jest właśnie najważniejszy i najciekawiej opisany w książce Cenckiewicza. Autor przytacza ważne szczegóły, może już znane, ale nie przyswojone w powszechnej świadomości, gdy nadal toczy się wojna o pamięć już nie tylko o PRL, ale i o początki III RP. Strajk w połowie sierpnia 1980 roku rozpoczął się jako protest w obronie zwolnionej z pracy, oczywiście na zlecenie SB, Anny Walentynowicz. Dalej ważna była walka o utrzymanie strajku, gdy chciały go stłumić nie tylko władze, ale i opór części załóg, dalej, co miało z niego wynikać, próba jego instytucjonalizacji, walka o koncepcje związku, czyli późniejszej „Solidarności”. Już kilka lat wcześniej powstała w Gdańsku grupa opozycyjna, która działała w większych zakładach pracy, inicjując powstanie wolnych związków zawodowych (WZZ), niezależnych od tych oficjalnych, wprowadzonych przez władze komunistyczne. Anna Walentynowicz włączyła się do tej grupy założycielskiej, którą tworzyli małżeństwo Andrzej i Joanna Gwiazdowie, bracia Krzysztof i Błażej Wyszkowscy, Bogdan Borusewicz, Alina Pienkowska. Później dołączył do nich Lech Wałęsa, który nie pracował już w stoczni i szukał jakiegoś oparcia. Wtedy też wyszło na jaw, z czego sam się zwierzył, że podpisał „jakieś papiery” z zobowiązaniem wobec SB po strajku w grudniu 1970 roku i pomagał tymże służbom w rozpoznawaniu na zdjęciach uczestników strajku.

Pani nie będzie w encyklopedii

Cenne są w książce opisy dramatycznych dni strajku w sierpniu 1980 roku, gdy decydowało się przetrwanie tego protestu, rozszerzenie go na inne, solidaryzujące się z nim zakłady, a jak się okazało wkrótce, na cały kraj. Władza komunistyczna chciała go stłumić jak w 1970 roku, od razu powstał, jak dziś wiadomo, wojskowy już, a nie tylko SB, sztab kryzysowy i operacja „Lato 80”, która przygotowywała to, co nastąpiło półtora roku później – stan wojenny. Najbardziej dramatyczny był moment, gdy po kilku dniach strajku przywrócono do pracy Annę Walentynowicz i Lech Wałęsa chciał zakończyć strajk. Wtedy to Walentynowicz z nielicznymi współpracownikami w spontanicznym wystąpienia przekonała większość załogi, która już opuszczała stocznię, by strajk kontynuować razem z solidaryzującymi się zakładami Trójmiasta, by wykorzystać go do wywalczenia większych praw, a także swobód obywatelskich. Tak powstawała wielka „Solidarność”, która po kilku miesiącach liczyła 10 milionów ludzi.

W tej skomplikowanej sytuacji, gdy po 1989 roku stopniowo upadały legendy wielkich postaci walki z systemem PRL, życie Anny Walentynowicz jawi się jako jedyne w swoim rodzaju, heroiczne od początku do końca, ale tym heroizmem cichym i niepozornym, który nie żąda zapłaty, poklasku, sławy i władzy.

Dalej szła walka zarówno z władzami, a również o władzę w Solidarności, spory wokół koncepcji związku między grupami doradców, którzy się zaraz pojawili, grupą KOR zdominowaną już przez Jacka Kuronia i jego koncepcje rad lub komisji robotniczych, rodem z dawnego komunizmu, przeciwna mu grupa Mazowieckiego, grupa WZZ i osobna grupa Wałęsy, który grał już o pełną władzę i, jak można sądzić, ku zadowoleniu Służby Bezpieczeństwa (na zjeździe wyborczym w następnym roku było ponad 70 tajnych współpracowników SB) ją wygrał. Grupa Gwiazdy i Walentynowicz była stopniowo usuwana w cień i wykluczana, jeszcze skuteczniej po przełomie postkomunistycznym 1989 roku. „Pani nie będzie w encyklopedii” – miał jej powiedzieć jeden z wcześniej przesłuchujących ją oficerów SB. Ta przepowiednia, podobnie jak życzenia jej byłych kolegów, a później konkurentów, na szczęście nie spełniła się. Bez Anny Walentynowicz nie byłoby historii Solidarności.

Marek Klecel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Praktykant1

komentarze (0)

_