Od momentu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej minęło 9 lat. Statystyki podają, że w tym czasie na Wyspy Brytyjskie przyjechało od 500 do 700 tysięcy Polaków, chociaż są i takie źródła, które kuszą się o sprowadzenie tej liczby do około miliona przybyszy z Polski (Daily Telegraph). Inne badanie (Cenzus 2011), przeprowadzane na terenie UK co dziesięć lat i mające na celu spis ludności zamieszkującej Wyspy, podaje, że język polski jest drugim językiem używanym na terenie Wielkiej Brytanii, wyprzedzając język walijski i sytuując go na trzeciej pozycji. Według badań UE język polski znajduje się na czwartej pozycji i na Wyspach Brytyjskich od wielu lat znajduje się on w kanonie przedmiotów dodatkowych, które dzieci i młodzież, uczniowie polskich szkół sobotnich, zdają podczas egzaminów na poziomie GCSE oraz A-level.
Początek nowej liczebnej emigracji datuje się na 1 maja 2004, kiedy na Wyspy masowo w poszukiwaniu pracy i polepszeniu swoich warunków życiowych zaczęli zjeżdżać Polacy, chociaż to zjawisko emigracji tzw. „ekonomicznej” miało miejsce już na kilka lat przed przystąpieniem Polski do UE, jednak to dzień 1 maja 2004 zniósł bariery przyjazdu i osiedlenia się na Wyspach wszystkim tym Polakom, którzy wyrazili wolę przybycia. Początki nie dla wszystkich jednak okazały się łatwe i mimo otwartego przez Brytyjczyków rynku pracy dla przybyszy z Europy Wschodniej, wielu Polaków rozpoczynając swoją nową drogę życia na Wyspach już w dniu swojego przyjazdu potrzebowało wsparcia i pomocy ze strony organizacji polonijnych. W tym momencie z pomocą pośpieszyli im między innymi pracownicy Zjednoczenia Polskiego na Wyspach Brytyjskich, którzy pomagali w znalezieniu mieszkania, informowali o możliwości zatrudnienia, uzyskania niezbędnych dokumentów, a dla tych, na których mimo wcześniejszych obietnic i nakładów finansowych, miał ktoś bliski czekać na londyńskim dworcu autobusowym, zawozili kanapki i oferowali tymczasowy dach nad głową. Okazuje się, że rozmach fali polskiej emigracji pounijnej i przerósł wyobrażenia o niej nawet samych Brytyjczyków, którzy nie spodziewali się aż tylu chętnych do podjęcia pracy, osiedlenia się i sięgnięcia po świadczenia socjalne wśród Polaków. Zdecydowana większość z nich po przyjeździe znalazła pracę i potrafiła odnaleźć się w angielskiej rzeczywistości, z czasem przenosząc swój ośrodek życia na Wyspy. Wśród nich przyjechała kadra wykwalifikowana, ludzie wykształceni, biegle posługujący się językiem angielskim, ale także przyjechali ludzie bez wykształcenia, mieszkańcy wsi i małych miasteczek, dla których przyjazd na Wyspy stanowił formę ucieczki przed polską rzeczywistością, mocno ograniczającą możliwość podjęcia jakiegokolwiek zatrudnienia w kraju swojego pochodzenia.
Po radę do ratusza
– Unia otworzyła się na nowych przybyszy w 2004 roku. Już pierwszego maja przyjechali pierwsi Polacy. Na początku przyjeżdżali przeważnie młodzi mężczyźni, którzy przybywali do mieszkających tutaj Polaków. To dzięki nim podejmowali pierwsze prace i wtedy zaczęły się pierwsze problemy, ponieważ często przyjeżdżający Polacy podejmowali pracę na „czarno” lub przy zatrudnieniu między swoim pracodawcą zawiązywali jedynie ustne umowy dotyczące zatrudnienia. Pojawiły się kłopoty z rozliczeniem, sposobem i wysokością płatności, a ci, którzy pracowali legalnie w razie kłopotów z pracodawcą potrzebowali pomocy w składaniu pozwów do sądu pracy. Byli także tacy, którzy mieli kłopoty ze znalezieniem mieszkania i nie znali swoich praw przy wynajmowaniu lokalu – mówiła Joanna Dąbrowska, będąca od 2006 roku radną z ramienia partii konserwatywnej w londyńskiej gminie Ealing i udzielająca Polakom wsparcia informacyjnego w każdy drugi piątek miesiąca. Joanna Dąbrowska dodała, że w początkowej fali emigracji pounijnej Polacy często byli zagubieni, nie znali tutejszej obyczajowości i prawa, często byli zdani na siebie, z chwilą, gdy ich znajomi ich zawiedli podczas stawiania pierwszych kroków przez nich na Wyspach. Podkreślała, że wówczas, chociaż teraz po siedmiu latach pełnienia przez nią kadencji radnej również to się zdarza, jednak zdecydowanie na mniejszą skalę, przybyli Polacy przychodzili do niej ze sprawami, które daleko wybiegały poza zakres jej kompetencji i możliwości udzielania porad z racji pełnionego przez nią urzędu, uznając jej osobę za prawnika, lekarza, nauczyciela itp. Taka relacja według niej wynikała z mentalności i tożsamości kulturowej, że Polak w biedzie przychodzi do Polaka na obczyźnie, podobnie jak ma to miejsce wśród innych narodowości i u swojego rodaka właśnie liczy na wsparcie i pomoc, często na gotowe rozwiązanie, które w wielu przypadkach okazywało się być po prostu niemożliwe. Radna zapamiętała pierwszych swoich interesantów jako ludzi zagubionych, ale także i zbuntowanych. Podkreślała, że wtedy można było o wiele łatwiej pomóc, ponieważ przed kryzysem ekonomicznym, było dużo pracy na Wyspach, a Polacy potrzebowali informacji w aspekcie form zatrudnienia, praw i obowiązków, które obejmuje kontrakt oraz informacji służących do wykonania rozliczeń podatkowych. Taka sytuacja trwała około trzech lat i według Joanny Dąbrowskiej okres między 2006, a 2007 rokiem był dobrym czasem dla wielu Polaków do zarobienia pieniędzy, podniesienia swojej stopy życiowej i sprowadzenia rodzin lub partnerek z Polski. To była również dobra passa na kupno domów. W tej kwestii wówczas przychodzili Polacy z zapytaniami o możliwości uzyskania pożyczki na kupno własnego lokum, a także poszukiwania szkół dla swoich przybyłych dzieci. Tuż po nastąpieniu recesji w 2008 roku i potem w latach 2009/2010 nastąpiło załamanie rynku pracy i wielu Polaków utraciło swoje posady. Część z nich potrafiła stawić czoło nowej rzeczywistości, ale byli i tacy, którzy skutki swojej porażki topili w alkoholu i okupowali parkowe ławki.
– Obserwowaliśmy wtedy rozpad małżeństw i wiążące się z tym inne problemy rodzinne. Przychodziły matki z dziećmi prosząc o pomoc, bo ich landlordowie wymówili im możliwość dalszego zamieszkiwania lokalu na skutek nieuiszczania przez nie odpłatności za wynajem lub z innych powodów. Ludzie Ci często otrzymywali takie wymówienie w formie ustnej lub pisemnej od swojego landlorda w postaci karteczki umieszczonej w drzwiach. Taka sytuacja w pojęciu wielu Polaków czyniła ich bezdomnymi. Niektórzy wyprowadzali się umówionego dnia, inni przychodzili po pomoc do rady na Ealingu – mówiła Joanna Dąbrowska, która zaznaczyła, że niewiedza i nieznajomość prawa skłaniała te rodziny do wyprowadzki, bo nie wiedzieli oni, że na Wyspach tylko decyzja sądu stanowi o opuszczeniu lokalu przez najemcę, a w przypadku ustnego lub pisemnego wypowiedzenia przez landlorda muszą się zgodzić na to dwie strony. Ponadto niektóre polskie rodziny zdarzyły się z kłopotami i trudnościami ponownego wynajmu mieszkania, ponieważ właściciele mieszkań często nie zgadzali się na wynajem rodzinom z dziećmi – powiedziała radna.
W kolejce po mieszkanie z miasta
Wśród wymienianych przez Polaków problemów oprócz tych związanych ze zobowiązaniami płatniczymi wobec banków, spraw odnoszących się do sektora zatrudnienia najczęściej spotykanymi są te, które dotyczą mieszkania, warunków najmu i wymówienia, starania i przyznawania lokali z ramienia lokalnego Counsilu oraz świadczeń społecznych. Joanna Dąbrowska podkreślała, że zdecydowana większość osób potrzebujących pomocy, to ludzie uczciwi, którzy rzeczywiście potrzebują wsparcia i zadawalają się jakimkolwiek jego rodzajem, które choć w niewielkim stopniu przyczynia się do poprawy ich sytuacji życiowej, ale przychodzą także i tacy, którzy żądają konkretnych rzeczy, np. przyznania im gminnego mieszkania, odmawiając jednocześnie przyjęcia w zamian np. dodatku mieszkaniowego. Niektórzy Polacy posiadają nieprawdziwe informacje, że w wyniku uczestniczenia w programie rządowym locata home ich czas oczekiwania na counsilowskie mieszkanie nie może przekroczyć 9 lat.
– Nie ma nic bardziej błędnego – podkreślała Joanna Dąbrowska – obecnie w dzielnicy Ealing na liście osób oczekujących na mieszkanie znajduje się 30 tysięcy nazwisk, z czego 10 tysięcy to osoby, które mają pierwszeństwo w przydziale, a gmina w najbliższym czasie spodziewa się do oddania do użytku około 500 lokali mieszkaniowych. Są jeszcze mieszkania z tzw. ruchu ludności, ale i one przydzielane są zgodnie z przyznaną danej osobie/ rodzinie kategorią (od A do D, przy czym D oznacza, że przy tak wysokim zapotrzebowaniu na mieszkania, praktycznie osoba lub rodzina z ta kategorią nie mają szans na otrzymanie lokalu z urzędu – przp. red.). Nie pomogą więc żadne dodatkowe zabiegi, np. powiększanie rodziny o kolejne dzieci, jak to ma miejsce w wielu przypadkach – powiedziała Joanna Dąbrowska.
Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska