W niedziele 8 grudnia Ewa Becla oraz Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” z Kielc zaprosili dzieci na bajkę o Czerwonym Kapturku. Spektakl odbył się w sali teatralnej przy Baptist Church przy Ravenscourt Park. Przybyły jak zwykle licznie – całe rodziny, bo przecież wyjście do teatru, to rodzaj święta, które pragną celebrować zarówno dzieci, jak i ich rodzice.
Taka gratka nie zdarza się często. I chociaż bilety były tylko niewiele droższe niż np. na przedstawienie poskowej „Syreny”, to widownia i tak była wypełniona po brzegi, dla wielu zabrakło miejsca.
– A szkoda – mówili – Ci, którym nie udało się dostać biletów – tą bajkę uwielbiają nasze dzieci, miło byłoby zobaczyć ją na żywo…, w teatrze.
Zabrakło postaci
Czerwonego Kapturka znają niemalże wszystkie, nie tylko polskie dzieci. Zaznajamiają się z treścią bajki już od wczesnego dzieciństwa, kiedy rodzice czytają im do poduszki. Im przecież też czytano te same bajki, na których wychowało się niejedno już pokolenie. Najpierw poczytajka na dobranoc, często wielokrotna, z woluminów w różnych przekładach. Pisana prozą lub wierszem. Z książek, gdzie sceny z wilkiem budzą strach i przerażenie u małego odbiory lub wręcz przeciwnie, przekazane są w sposób łagodny. Bywa, że nawet dowcipny. Ze składanek, zbiorów bajek i baśni, po wiersze. Dzieci znają takie przekłady, gdzie do wilka na koniec bajki nie strzela gajowy, tylko za karę wilk trafia do zoo, w którym odwiedzają go wycieczki przedszkolaków. Albo w innym przykładzie, wilk poddaje się dobrowolnie i oddaje łupy w postaci babci i Kapturka, których jeszcze nie zdążył zjeść, unikając w ten sposób śmierci. Interpretacji jest wiele, nadinterpretacji również. Jedno jest pewne, dzieci obawiają się i… lubią wilka – wszak to czarny charakter w bajce, ale bez niego nie wyobrażają sobie przygody, podobnie, jak bez innych, kluczowych w bajce postaci, również tych drugoplanowych.
Jednak bez wątpienia, najważniejszą ze wszystkich jest oczywiście tytułowy Czerwony Kapturek – urocza, rezolutna dziewczynka, która chętnie pomaga mamie i na jej prośbę śpieszy przez las z koszykiem pełnym rarytasów do chorej babci… Dzieci zawsze są jej bardzo ciekawe.
– To ulubiona postać dziewczynek, każda chciałaby wcielić się w jej rolę, jeśli tylko nadarza się okazja, np. w szkolnym przedstawieniu. Przypominam sobie kiedy, w polskiej szkole przygotowywaliśmy spektakl do Wierszowiska pt. Czerwony Kapturek. Wszystkie dziewczynki chciały być Czerwonymi Kapturkami. Powstał problem, bo wiadomo, Kapturek jest jeden. Na szczęście pani przydzieliła nam inne role, bo w tej bajce są też dodatkowe postacie . Ja byłam mamą – powiedziała Kasia, uczennica klasy piątej.
To prawda, zarówno u braci Grimm, jak i u Brzechwy spotykamy bohaterów drugoplanowych. Dzieci także dobrze ich znają i potrafią wymienić z pamięci. Doszukiwały się ich w niedzielnym przedstawieniu i bez trudu wymienili brak kilku w spektaklu. – Nie było mamy, która wysyła do babci Czerwonego Kapturka, ani wiewiórki rzucającej w niego orzechami. Dziwny był też gajowy, bo była nim pani, ta sama, która wcześniej trzymała w ręce lalkę (Czerwonego Kapturka – przyp. red.). W tej bajce prawdziwy był tylko wilk, a babcia i Czerwony Kapturek były kukiełkami. Nie takimi jak w teatrze lalek (Nicola widziała Pinokia we wrocławskim Teatrze Lalek – przyp. red.), tylko wyglądało to tak, że pani na scenie trzymała lalkę i udawała, że jest Czerwonym Kapturkiem… Nie bardzo wszyscy pasowali do siebie, i domek babci, był taki malutki… O wiele mniejszy niż wilk. Jak on miałby tam wejść? – pytała Nicola. Kacper, który śmiał się podczas spektaklu powiedział, że „nie był za bardzo zadowolony z niedzielnego przyjścia do teatru”.
– Podobało mi się pół na poł. Czerwony Kapturek był „średni”, trochę krótki i trochę nudny. Śmieszny był tylko wilk, to z niego się śmiałem. Nie podobało mi się też to, że później wilk przebrał się za św. Mikołaja. Od razu poznałam, że to bujda, bo ten Mikołaj, rapował, jak wilk… – mówił Kacper. Rapujący wilk-Mikołaj przypadł za to do gustu bliźniaczkom – Zosi i Kasi. Przyznały, że wilk ubrany w maskę, wyglądał groźnie. Uznały, że był nowoczesny, bo lubił śpiewać i tańczyć. Podobnie, jak one.
– Sześcioletnia Mela bawiła się wspaniale. Pierwszy raz była w teatrze. Powiedziała, że w tym dniu spotkały ją trzy niespodzianki: przedstawienie, zabawy i wizyta św. Mikołaja. Nie chciała opuszczać sali, chciała zostać na jeszcze jeden spektakl. Przyznała, że chciałaby mieć taką lalkę – Czerwonego Kaptura i miała nawet zamiar poprosić o nią św. Mikołaja. Jej mama, również była zadowolona: „Najważniejsze, że moja córka milo spędziła czas. Jest bardzo szczęśliwa. Chętnie zostałaby dłużej. Marzyła o wejściu na scenę i dzisiaj to marzenie spełniło się, bo konkurencje dla dzieci odbywały się właśnie na scenie” – powiedziała.
Poplątanie z pomieszaniem
Dziennik Polski zapytał rodziców dzieci o wrażenia ze spektaklu. „Przedstawienie bez aplauzu, poplątanie z pomieszaniem” – powiedział tato Maćka. Jestem zaskoczony, że nie dopracowano dźwięku, aktorzy musieli grać bez mikrofonów i na końcu sali ledwo słyszeliśmy to, co mówią. Maciek jest niezadowolony, ponieważ nie zdołał dostać się na scenę, tym samym nie uczestniczył w żadnej z konkurencji. On ma cztery lata i po prostu boi się tłumu – tłumaczył ojciec chłopca – i dlatego nie otrzymał prezentu – dodał. Inni rodzice mówili, że nie wszystkie dzieci otrzymały jednakowe zestawy czekoladek, dla wielu z nich po prostu zabrakło pudelek z łakociami. W zamian dostały pojedyncze cukierki, oraz nie wszystkim podobało się to, ze organizatorzy wypełnili czas przeznaczony na spektakl, konkurencjami dla dzieci. Idąc do teatru na przedstawienie, nie spodziewali się konkurencji polegających na skakaniu na skakance, czy tańcu wokół krzeseł ustanowionych na scenie.
– Jeżeli ktoś nie był nigdy wcześniej w teatrze, to dla niego ten spektakl był do zaakceptowania. Ale my często zabieramy swoich synów do teatru, uczestniczymy dwa razy do roku w przedstawieniach „Syreny”, zabieramy dzieci do teatru na Ealingu, byliśmy w Royal Albert Hall, dlatego jesteśmy rozczarowani tym, co zobaczyliśmy tutaj. Za dużo chaosu, nikt nie zadbał o to, aby do zabaw zaangażować wszystkie dzieci. Zresztą nie ma tutaj na to warunków. Czasami mam wrażenie, że ludzie z Polski sądzą, iż Polacy mieszkający na emigracji są tak spragnieni polskiej kultury, ze zadowolą się czymkolwiek. A przecież my sami jesteśmy twórcami tej kultury na Wyspach. W szkole moich synów widziałam lepiej przygotowana dla dzieci „Rzepkę” Tuwima przez aktorów-amatorów, którymi byli nauczyciele i do której odbyło się prawdopodobnie niewiele prób – powiedziała Agnieszka Koroniewska.
Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska