11 marca 2014, 09:08
Jeszcze wyklęci. Jeszcze nie czas

Oto 1 marca obchodziliśmy w kraju i poza jego granicami Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych, ustanowiony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W polskim Londynie tak tłumnej manifestacji zainteresowania tym świętem jeszcze nie było. Do POSK-u przyszły dziesiątki młodych ludzi. Wyciągnęli aparaty, by mieć własną fotografię weteranów niezłomnych. Tego dnia byli wśród nas Sergiusz Papliński „Kawka”, najmłodszy żołnierz Antoniego Hedy „Szarego” i Marian Pawełczak „Morwa” z oddziału Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Była to jedna z nielicznych w POSK-u uroczystości, w której udział wzięli tylko ci, którzy naprawdę chcieli dzień ów świętować. Autentyzm emocji i potrzeb, pytań głośno wzajem sobie zadawanych, były dowodem tego, o czym coraz silniej myślimy i co rodzi wielką nadzieję, że coś się w narodzie przełamało. Że wbrew obowiązującej w Polsce doktrynie zrównywania zasług i win, ludzie dochodzą prawdy i coraz żywiej się nią interesują, by nareszcie opór dać zaprzaństwu. By, jak mówił w POSK-u badacz niepodległościowego podziemia Leszek Żebrowski: przywrócić normalność.

– Tam stoi żołnierz, który był pod Monte Casino – powiedziała do swojego chłopaka młodziutka dziewczyna, podczas oglądania w galerii IPN-owskiej wystawy o żołnierzach wyklętych Pomorza i Kujaw. Odkrycie? Jak dobrze, że się dokonało. Wokół „Kawki” i „Morwy” bez przerwy tłum. Co krok, to prośba o opowieść, o kilka zdań o sobie, a czasem o konkretne fakty, bo oddolnie, bynajmniej nie odgórnie, toczy się proces samonauczania historii. Naród się odbudowuje, jeśli zgodzić się z poglądem, wyrażonym tutaj kiedyś przez Rafała Ziemkiewicza, że narodu nie ma. Bo wojna, a potem odium komunizmu i wreszcie deprawacja III RP, koślawego tworu, który z komuny wydobyć się nie może, wszystko to spowodowało, że kształtować musimy się na nowo. Kłamstwo może przetrwać wieki, ale przychodzi moment, gdy pochyla głowę i zawsze dzieje się to za czyjegoś życia, jeśli nie rodziców, to dzieci.

– Jest pan żołnierzem wyklętym? – Tak, ale żyjącym – uśmiecha się Papliński. Walczył na Kielecczyźnie, był najmłodszy u „Szarego”. Aresztowany przez UB, trzymany w radomskim więzieniu, w podwójny dzień imienin i urodzin, odzyskał wolność. Więzienie zostało rozbite. – Ale najpierw, próbowaliśmy rozbić je sami, więźniowie z naszej celi. Czterech nas było: Franciszek Sławiński „Szczodry”, też od „Szarego”; dowódca obwodu Kozienice; jeden rotmistrz, no i ja. Wszystkie cele były już rozpuszczone, ale mieliśmy pecha, nie udało nam się, bo to była niedziela, 13 maja 1945 roku, i przyłapali nas ubecy wychodzący na miasto, a wtedy wychodzili na miasto z bronią. Troszkę nas zmasakrowali, a po jakimś czasie wzięli mnie na rozmowę. Szef bezpieki z Radomia i sowiecki oficer, plus obstawa. Dawali mi różne propozycje, mówili że jestem młody i mam przyszłość przed sobą, a ja mówiłem, że chcę się uczyć. To usłyszałem, że dla mnie są tylko dwa miejsca na świecie i ciekawe, gdzie skończę, czy pod ścianką, czy na białych niedźwiedziach. Po odbiciu z więzienia dostaliśmy z kolegą kontakt do oddziału porucznika „Jurka”, na Pomorze, a wtedy to był już WiN. Na ten nasz oddział były prowadzone wielkie obławy, zapadła więc decyzja, żeby go rozwiązać. Razem ze „Szczodrym” i dowódcą zostaliśmy zakwalifikowani przez wywiad WiN-u do przerzutu na Zachód – opowiada Papliński. I tak trafił do Anglii. Ale w więzieniu we Wrocławiu, umarł jego starszy brat.

– Też był w AK, ale został aresztowany, ponieważ miał narzeczoną, której siostra była w Ameryce żoną amerykańskiego MP. Dostawali od nich paczki, więc brata aresztowali, bo w paczkach rzekomo miały być materiały wywrotowe. Kiedy mama dostała zawiadomienie, że brat nie żyje, udało jej się zdobyć jego ciało. Miał powyrywane paznokcie, był torturowany. Po jakimś czasie dostała list, że to uwięzienie, to była pomyłka.

Ta nazwa musi jeszcze trwać

– Spotykamy się z okazji Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, ten tytuł ustawy sejmowej, która po ponad 20 latach od 1989 roku wreszcie uhonorowała tę grupę ludzi, zawiera w sobie nie tylko bardzo dużo treści, ale także emocji. Dlatego narodowy, bo jest związany z naszą wspólnotą, z tym, co kształtuje się przez setki lat. Społeczeństwo można wytworzyć, w trybie administracyjnym, jednym podpisem, zmianą granic, wykrojeniem terytorium i nazwaniem go. Narodu nie da się tak stworzyć – zaczął swój wykład Żebrowski.

Gdy oglądaliśmy wspomnianą wystawę (możliwość obejrzenia do 14 marca!) wywiązała się dyskusja. – Kiedy przestaniemy nazywać ich wyklętymi? Przecież to narzucili komuniści, nazywajmy ich niezłomnymi, albo weźmy „wyklęci” w cudzysłów – padały opinie. Historyk, dr Ewa Kurek, niestrudzona tropicielka faktów, obalających mity narosłe wokół stosunków polsko-żydowskich i jedna z propagatorek prawdy o żołnierzach wyklętych, która jako jedna z pierwszych wydobyła na światło postać „Zapory”, zaznacza że podczas swoich wykładów zawsze dodaje: wyklęci przez komunistów, bo pominięcie tego kontekstu może owocować wiedzą na opak.

– Ta nazwa musi jeszcze trwać. Przede wszystkim dlatego, że nie ma w Polsce jednolitego stanowiska w ich sprawie. To nie jest tak, że ich powszechnie czcimy. Przez określone środowiska polityczne wyklinani są po dziś dzień, mam tu na myśli Sojusz Lewicy Demokratycznej, a pod tą piękną nazwą uchowała się przecież nasza komuna. Leszek Miller, jeszcze niedawno na mównicy sejmowej i później w swoich różnych oświadczeniach wyklinał tych ludzi, wyzywając od żydobójców i sojuszników Hitlera. Longin Pastusiak, zięć Edwarda Ochaba, I sekretarza KC PZPR, kilkanaście lat temu podczas dyskusji sejmowej nad uchwałą przywracającą cześć i pamięć żołnierzom zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, pyskował że to byli zbóje, ludzie wyklęci, których nie można honorować. Ale to są nie tylko środowiska polityczne – zaznaczył Żebrowski. Przywołał próby dyskredytacji bohaterów „Kamieni na szaniec”. Przed rokiem, dr Elżbieta Janicka z Polskiej Akademii Nauk, u „Zośki” i „Rudego” doszukiwała się homoseksualizmu. Jej pseudonaukowe wywody, do gruntu im właściwego sprowadziła przewodnicząca Stowarzyszenia Polonistów, działającego przy Uniwersytecie Jagiellońskim, Krystyna Firlej-Kępa, mówiąc iż gdyby w ten sposób doszukiwać się podtekstów, szybko można by dojść do wniosku, że Ania z Zielonego Wzgórza była lesbijką.

Magdalena Tulli „pisarka w Polsce, bo trudno nazwać ją pisarką polską”, jak trafnie skwitował tę panią Leszek Żebrowski, miesiąc temu na łamach „Gazety Wyborczej” porównała ginącą siedemnastoletnią śmiercią „Inkę” do nazistowskich zbrodniarzy. Zdaniem pisarki, Danusia Siedzikówna, krzyknąwszy tuż przed śmiercią „Niech żyje Polska” zachowała się niczym nazistowscy zbrodniarze, którzy przed egzekucją rzekomo wzywali imienia Hitlera.

 

„Twarze Bezpieki” – jak czytamy w materiałach prasowych IPN: „Dbałość o zachowanie pamięci o ofiarach UB/SB niesie ze sobą także pytanie o tożsamość funkcjonariuszy bezpieki”. Na zdjęciu: Władysław Michnik od 11 XI 1945 r. referent Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy; 1 kwietnia 1955 r. zostaje kierownikiem Powiatowego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego we Włocławku.

„Twarze Bezpieki” – jak czytamy w materiałach prasowych IPN: „Dbałość o zachowanie pamięci o ofiarach UB/SB niesie ze sobą także pytanie o tożsamość funkcjonariuszy bezpieki”. Na zdjęciu: Władysław Michnik od 11 XI 1945 r. referent Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy; 1 kwietnia 1955 r. zostaje kierownikiem Powiatowego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego we Włocławku.
„Twarze Bezpieki” – jak czytamy w materiałach prasowych IPN: „Dbałość o zachowanie pamięci o ofiarach UB/SB niesie ze sobą także pytanie o tożsamość funkcjonariuszy bezpieki”. Na zdjęciu: Władysław Michnik od 11 XI 1945 r. referent Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy; 1 kwietnia 1955 r. zostaje kierownikiem Powiatowego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego we Włocławku.

– Wyklinani są w dalszym ciągu i jeszcze długi czas, będą – podkreślał Żebrowski. W Polsce nie udało się przeprowadzić dekomunizacji, dlatego udała się relatywizacja odpowiedzialności i pełnionych ról. Jaruzelski, Kiszczak, ludzie, którzy w normalnym kraju stanęliby przed trybunałem stanu, zostali przez propagandzistę grubej kreski, Adama Michnika, nazwani ludźmi honoru. Udało się w dużej mierze rozmyć odpowiedzialność za realizację komunistycznej metody niewolenia narodu, która dotąd, ustawowo, więc prawnie, nie została w Polsce nazwana zbrodniczą. A to musi rodzić opór. Najpierw mniejszościowy, z czasem coraz bardziej rosły. Ale dzisiaj, doczekaliśmy się nareszcie potężnych społecznych ruchów, które przeobrażają Polskę. Pomału i oddolnie.

– Nazwa „Żołnierze Wyklęci” nie wzięła się znikąd – tłumaczył Żebrowski. – Pierwszy raz użyliśmy jej w grudniu 1993 roku, robiąc na Uniwersytecie Warszawskim prowizoryczną wystawę, im poświęconą. Nie mieliśmy środków, akcja była spontaniczna. Na tekturze, żyłce, zdjęcia z opisami, przypięte pinezkami, powiesiliśmy w Auditorium Maximum, gdzie przechodzili studenci, kadra naukowa. Opisy akcji, daty śmierci. Często to jedyne co po nich zostało. Ale konsekwentnie zaczęła przełamywać się świadomość społeczna. Zaczęli być przywracani społeczeństwu. Młodzież sama się domaga, rośnie jej nacisk na to, aby tych ludzi przywrócić także w nauczaniu historii, żeby znaleźli się na łamach podręczników – podkreślał Żebrowski, a wiedział co mówi, bo jest jednym z guru młodych poszukiwaczy prawdy historycznej.

– Siedzikówna ma w Krakowie pomnik, który w ubiegłym roku został doszczętnie zbezczeszczony. W maju zeszłego roku poszargano pamięć rotmistrza Witolda Pileckiego. Na łamach postkomunistycznego tygodnika Polityka został splugawiony, ale on nie potrzebuje obrony. On obronił się całym swoim życiem, całą swoją postawą, ale te próby są i będą. Bo jest w Polsce kategoria ludzi, która powinna być wyklęta i mam nadzieję, że będzie. To są komuniści. Informacja Wojskowa, najbardziej okrutna tajna służba Polski Ludowej nigdy nie została zdekomunizowana. Służba Bezpieczeństwa została formalnie rozwiązana, przeszła weryfikację, ułomną, ale przynajmniej jej doświadczyła, natomiast Informacja Wojskowa nie poniosła żadnych strat. W wolnej Polsce, po przekształceniach, nazwali się Wojskową Służbą Informacyjną i działali tak, jakby nigdy nic. Ostatni dowódca tej służby, następca „człowieka honoru” gen. Czesława Kiszczaka, zmikrofilmował zasoby, przekazał swoim przełożonym w Moskwie, a oryginały spalił. I działo się to pod rządami Tadeusza Mazowieckiego, podobno pierwszego, niekomunistycznego premiera. Wiedział o tym, był informowany przez swoje najbliższe otoczenie, ale nie zrobił zupełnie nic. Palacz akt, gen. Edmund Buła, dostał za to wyrok, bodajże rok w zawieszeniu – mówił historyk, wyliczając fakt, za faktem, aby ten jego krótki wykład jak najmocniej, jak najdobitniej wrył się słuchaczom w pamięć i zrodził potrzebę własnych dociekań. Na koniec scharakteryzował, powołany przez sowietów na wzór NKWD, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, formację przeznaczoną do pacyfikacji ludności cywilnej. – Mimo że chodzili w mundurach, nie była to formacja wojskowa, podlegała pod Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, było to ubeckie „wojsko” przeznaczone do wojny wewnętrznej – tłumaczył, przywołując postać Zygmunta Maurycowicza Baumana, który służył w KBW na wyższym stanowisku dowódczym, a do 1945 r. był funkcjonariuszem NKWD w Moskwie. KBW odznaczyło go Krzyżem Walecznych, polskim krzyżem, ustanowionym w 1920 r.

Jak powiedział Żebrowski: – Przeprowadzał operacje przeciw polskiemu podziemiu niepodległościowemu i dzisiaj jest wożony, jako taki bałwan śniegowy, po wyższych uczelniach i mówione jest młodzieży: macie czcić tego człowieka. A na tę młodzież, która go nie chce, która ma innych bohaterów, ukuto nazwę faszystów. Stało się jednak w Polsce coś, czego władze nie przewidziały. Premier, który stwierdził, że „polskość to nienormalność”, spotkał się z reakcją młodego pokolenia. Ono nie szuka innego odniesienia. Ich testamentem, fundamentem ideowym są Żołnierze Wyklęci. Polska odżyła.

Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_