Ekipa filmowa ostatniej produkcji Dariusza Sipowskiego „Tata” w tym tygodniu usłyszała ostatni klaps. To opowieść o polskiej rodzinie żyjącej w Szkocji, którą dotyka dramat nieuleczalnej choroby.
Fabuła filmu zawiązuje się w poniedziałkowy poranek, kiedy 10-letnia Marysia przygotowuje się jak co dzień do szkoły. Podczas śniadania odkrywa zmianę w zachowaniu swojego taty Pawła, który odmawia zjedzenia wspólnego śniadania. Dziewczynka zauważa, że coś właśnie zaburzyło znaną jej rzeczywistość, ale mimo prób wyjaśnień rodziców, nie potrafi sobie uświadomić, co się wokół niej dzieje.
To prawdziwa historia rodziny Biłdów. Pomysł na stworzenie takiego filmu opartego na faktach, w którym aktorzy grają siebie samych bardzo spodobał się polskiemu filmowcowi, który zdecydował się pomóc w jego realizacji. – To jest film bardzo ciekawy pod względem formy, swoistego połączenia filmu fabularnego z dokumentalnym – tłumaczy Sipowski.
Reżyser Jake James Juba napisał scenariusz mając w pamięci powtarzaną przez własną matkę historię choroby ojca, która dotknęła ją jako dziecko. Jego siedmioletnia wówczas mama żegnała się z umierającym ojcem patrząc na niego zza szpitalnej szyby. – Nikt lepiej nie opowie tego co dzieje się w myślach małego dziecka, niż ludzie których życie doświadczyło podobnie – stwierdza reżyser.
– Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że do pracy nad filmem zaangażowaliśmy rodzinę-aktorów do opowiedzenia historii, która odzwierciedla bardzo osobisty czas w ich życiu. Dla mnie rodzina Biłdów jest kluczowym elementem filmu, który dodaje mu autentyczności – dodaje
Historia, która wydarzyła się naprawdę
Odtwórczynię głównej roli, Polkę urodzoną w Szkocji, która biegle włada zarówno językiem angielskim, jak i mową ojczystą, reżyser poznał podczas castingu do innego swojego filmu. Marysia Biłda miała wtedy 8 lat. To wtedy poznał także jej trudną historię rodzinną, która zainspirowała go do nakręcenia fabularyzowanego dokumentu opartego na prawdziwych przeżyciach rodziny Biłdów. Paweł zachorował na autoimmunologiczną chorobę Leśniowskiego-Crohna, która polega na tym, że układ odpornościowy z nieznanych przyczyn atakuje tkanki przewodu pokarmowego. Jest to choroba charakterystyczna dla Europy Zachodniej, zwłaszcza krajów anglosaskich. Paweł w ciągu 4 tygodni schudł 25 kg, był dwa razy w szpitalu, przechodził ciężkie operacje. Rodzice starali się ograniczyć kontakt Marysi z ojcem, ponieważ bardzo źle wyglądał, wychodząc z założenia, że dla dziecka to może być zbyt szokujące. – Marysia bardzo tęskniła w tym czasie za tatą. Jej słowa tak poruszyły Jake’a, że postanowił zrobić o tym film – mówi Sipowski. Choroba Leśniowskiego-Crohna jest nieuleczalna, to znaczy, że nawet po operacji usunięcia jelita może nastąpić jej nawrót. Dla rodziny Biłdów oznacza ciągłą niepewność i nadzieję, że najgorszy scenariusz się nie sprawdzi.
– W tym filmie rodzina Biłdów gra samych siebie, nawet imiona pozostały te same – tłumaczy Sipowski. To jest film o tym, jak postrzegana jest choroba rodzica oczami dziecka.
Wszystkie kwestie zostały napisane w języku polskim, ponieważ Jake doszedł do wniosku, że dzięki temu będą one najbardziej prawdziwe i najlepiej oddadzą emocje bohaterów, a także dla samych aktorów będzie najbardziej komfortowe.
– Moja rola polega również na tym, że znając polski, jako język ojczysty mogłem ocenić, czy konkretne zdanie brzmi naturalnie – mówi producent.
Widmo śmierci oczami dziecka
Najbardziej profesjonalnym aktorem w tym filmie jest… 10-letnia Marysia. Talent sceniczny rodzice wcześnie dostrzegli jej talent sceniczny i zapisali do szkoły teatralnej dla najmłodszych w Edynburgu, Stage Coach.
– Podczas pracy na planie byłem pod olbrzymim wrażeniem umiejętności aktorskich Marysi, a także jej cierpliwości i wytrzymałości, ponieważ niekiedy dzień zdjęciowy zaczynaliśmy o godzinie 9, a kończyliśmy o 23. To było bardzo męczące nawet dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka. Podziwiam także Pawła i Justynę, że zgodzili się opowiedzieć o tym, co ich spotkało, mimo że wracanie do tych przykrych wspomnień na pewno było dla nich bolesne – stwierdza Sipowski i jednocześnie zauważą, że postawa Biłdów była pełna empatii, ponieważ wiedząc z własnego doświadczenia, co to znaczy być w takiej ekstremalnej sytuacji, postanowili dać świadectwo temu, że ludzie nie są odosobnieni. Ten film dodaje otuchy i podnosi na duchu, a także pokazuje, jak rozmawiać z dzieckiem na trudne tematy, takie jak choroba i śmierć.
– Poza tym poświęcili sporo czasu i energii na ten film, co także zasługuje na uznanie. Justyna swoje 34. urodziny obchodziła na planie zdjęciowym – dodaje.
Polskie akcenty w ogólnoludzkiej historii
Scenariusz filmu był bardzo orientacyjny. Aktorzy mogli, a nawet mieli to nakazane, aby wpływać na kwestie mówione i wyrażać je własnymi słowami, toteż jest w nich improwizacji. Reżyserowi zależało na tym, żeby zachować w nich jak najwięcej autentyczności. Toteż narodowość bohaterów filmu była mocno podkreślana. Paweł i Justyna Biłdowie wyjechali do Szkocji 12 lat temu, później pojawiła się na świecie Marysia. Jednak wciąż był to dla nich kraj emigracji i tu na tej obcej ziemi spotkało ich nieszczęście. Film porusza również tę kwestię, osamotnienia imigrantów z Polski, braku wsparcia ze strony dalszej rodziny w trudnych chwilach, braku zrozumienia skomplikowanych zwrotów medycznych i niewypowiedzianej wprost tęsknoty za krajem.
Zdjęcia odbywały się w Penicuik, małej miejscowości pod Edynburgiem, także w samej stolicy Szkocji i North Berwick. Ekipa filmowa zadbała, aby Biłdowie dobrze czuli się na planie. Tutaj osoba producenta o polskich korzeniach była nieoceniona. To w wielu przypadkach skracało komunikację.
– Dla kogoś, kto nie jest z Polski, nie tylko słowa, a też niektóre zachowania mogą się wydawać poprawne i prawdziwe, podczas gdy dla nas, Polaków, są nienaturalne. Tylko przedstawiciel tego samego narodu i kręgu kulturowego jest w stanie wyłapać takie niuanse. Poza tymi elementami polskości film jest bardzo uniwersalny, ponieważ mówi o chorobie która może się przytrafić każdemu – mówi Sipowski.
Filmowcy wspierają walkę z rakiem
Dariusz Sipowski ma na swoim koncie już kilka sukcesów. Jest dwukrotnym laureatem nagrody publiczności w konkursie Film G na film promujący szkocki język gaelicki.
– Bardzo się cieszę z tego wyróżnienia, a jednocześnie byłem trochę zawiedziony, że nie otrzymałem nagrody od jury. Film „Dziewczynka w czerwonym płaszczu” kosztował mnie sporo pracy i sądziłem, że pod kątem technicznym wszystko było dopięte na ostatni guzik. Potem, jak się dowiedziałem z uzasadnienia werdyktu, faktycznie od strony przygotowania film bardzo się podobał, jednak jak się okazało kwestie mówione przez aktorów języku gaelickim nie były do końca poprawne. Także ja ze swojej strony zrobiłem wszystko co w mojej mocy – mówi Sipowski.
Jeżeli chodzi o dalsze plany polskiego filmowca, to będzie on pracował przy produkcji dwóch kolejnych filmów. Zdjęcia mają ruszyć w maju i w czerwcu. – Teraz jesteśmy także w trakcie procesu postprodukcji filmu „Tata”. Moim zadaniem jako producenta jest także wypromowanie i dotarcie do jak najszerszego audytorium – podsumowuje.
Film został nakręcony z myślą o wystartowaniu w jednym z festiwali kina niezależnego, toteż nie jest znana jeszcze data premiery. Działania filmowców, a także badania na rzecz walki z rakiem można wesprzeć na stronie: http://www.indiegogo.com/projects/tata-short-film
Magdalena Grzymkowska