Na pagórkach
Scenka w Jazz Cafe londyńskiego Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego jest kameralną alternatywą dla dużej sali teatralnej na drugim piętrze. W tej przestrzeni bez rampy udaje się budowa bliskiego kontaktu z publicznością, układa się coś na kształt atmosfery studenckiego klubu, w którym panuje luz i spontaniczność. Tak było podczas premierowego wieczoru nowej sztuki Sceny Poetyckiej, wystawionej w święto Polonii i Polaków za granicą, 2 maja.
Dziesięć lat jej to zabrało, ale Scena Poetycka jest dzisiaj tym, czym to polskie centrum w Londynie może się poszczycić, co pod swoją egidą powinien wypuścić na szersze wody i szczerze dopomóc w znalezieniu mecenasa.
„Pan Tadeusz Remix 2014″ czyli historia szlachecka w dwóch aktach, a więc z antraktem, wierszem znacznie okrojonym, lecz wytwornie zszytym. Sześciu aktorów w osiemnastu wcieleniach, bowiem tak krawiec kraje, jak mu staje materii. Arcydzieło rozciął i złączył na nowo Wojtek Piekarski, pomysłodawca zamachu na wieszcza. Mickiewicza jednak nie ubił.
Nie pierwszy Piekarski i nie ostatni zapewne chwycił się za ten poemat i znowu nas w nim rozkochał. Był już Tadeuszek na deskach krajowych teatrów. W czerni i bieli, na scenie telewizyjnej zrealizował go w kilku częściach Adam Hanuszkiewicz. Ten spektakl-tasiemiec jeszcze w latach 80. był powtarzany na wizji. Potem niezwykły film Wajdy z 1999 roku, z muzyką Wojciecha Kilara, którego polonez wyparł z maturalnych bali nieśmiertelnego Ogińskiego. Kilarowskie frazy przysposobiła sobie również Scena Poetycka. Pomogły jej pobudzić wyobraźnię widzów do czynu, wyolbrzymić ubożuchną scenografię, odrzucić umowność kostiumu, ułatwić flirt, a nawet – stworzyć tumult zajazdu. To jednak nie muzyka uczyniła z tego spektaklu majstersztyk.
Bezpardonowo uwiódł widzów znakomity montaż, poszatkowanego w drobny mak wiersza, a w trójcy z nim – koncept reżyserski i aktorzy. Udało im się stworzyć ten słodki mikroklimat zatracenia, w którym wypadliśmy poza nawias realności, idąc za wzrokiem aktora, by wraz z nim dostrzec na pagórkach wojsko. Dla takiego katharsis idzie się do teatru, dla tej jednej chwili, kilku sekund niebytu.
Piekarski musiał zarwać noce i dnie, skoro wyorał z tych hektarów poezji, zdarzeń i obyczajów szlacheckiego domu, odpowiednią dla potrzeb swej trupy fabułę. Wymyślił pomysł na usidlenie wielości postaci w możliwościach szóstki zaledwie aktorów. Opracował, czy opracowali wspólnie, w zespole – kapitalne rozwiązania personalnych roszad, zabawy scenografią i przepoczwarzaniem się postaci w postać, a wszystko to na oczach widza, zgrabnie, wdzięcznie i dowcipnie, gdyż Piekarski przeistoczył ten poemat w komedię. Fabułę eposu okroił jednak z polowania, a więc z niedźwiedzia, bo pluszowy miś lub człek odziany w futro musiałby stoczyć dzieło Mickiewicza do poziomu farsy. A tego chciano nam oszczędzić.
Piekarski wspólnie z Januszem Guttnerem byli sztuki tej narratorami, niedługie to jednak były tyrady, gdyż w przewód co chwila wkradali się własnym, niepodzielnym słowem bohaterowie sztuczki. Po raz pierwszy na scenie Sceny: Adam Hypki, w roli Tadeuszka, niestety drewniany, a Dominika Dwernicka jako Zosia, zanadto wpatrzona w Bachledę-Curuś z wersji epopei według Wajdy. Aktorsko, triumfowała za to Telimena Joanny Kańskiej i hrabia Damiana Dudkiewicza. Stworzyli postaci oryginalne, niebanalne i jedyne w swoim rodzaju. Vis comica urodziwej Kańskiej znalazła w tej roli swoje wspaniałe spełnienie. Jej umizgi powinna odnotować historia emigracyjnego teatru, tą rolą prawdziwie się w nią wpisała. Błyskotliwie sparodiowała podstarzałą amantkę, choć gdy rozstawała się ze swoimi mrzonkami o rozkochaniu w sobie Tadeusza, uchwyciła również niuans powagi tęsknego rozczarowania.
Dudkiewicz przyjechał do Wielkiej Brytanii z Wrocławia, gdzie związany był z teatrem pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Na Wyspach na szczęście nie żyje z dala od sztuki mimu, lecz stara się uprawiać ją zawodowo, jego artystyczne resume zawiera m.in. udział w „Potępieniu Fausta”, reżyserowanego przez Terry’ego Gilliama na zamówienie narodowej opery brytyjskiej (ENO). W Scenie Poetyckiej, jeden z trójki debiutantów. Jego hrabia, ciut zniewieściały, trochę snob, a trochę safanduła zaiskrzył już pierwszym wypowiedzianym zdaniem. I pokazał zgoła odmienne liczko, gdy nagle przeobraził się w barbarzyńcę, kapitana Rykowa, w bajecznym duecie z Wojtkiem Piekarskim vel majorem Płutem. Cóż to była za niesłychana para kacapów!
Niemal w całości usunięte zostały z „Pana Tadeusza” wątki, w których chciał nas wieszcz napomnieć, wychować i zawstydzić refleksją o narodzie papug, który to kocha, co nie własne, ale cudze. Rozmył się w komedii sens i moment pognębienia głupoty, pijanego butą swą, zaścianka. Zagubiła się refleksja, którą raczył nas Mickiewicz: „Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, odbiera naprzód rozum od obywateli”. Czy nie zanadto zostaliśmy ubawieni, a za mało zostało jednak z nauki pierwowzoru? Być może, ale pal licho. I tak za dobrze było, żeby nie chcieć zobaczyć raz jeszcze. Dzięki elektrykowi na piedestale, który wywrócił prawą logikę na lewą stronę, z czystym sumieniem można stwierdzić, że kolejny spektakl Sceny Poetyckiej ma po prostu plusy dodatnie i ujemne, a dodatnich i tak – o niebo więcej.
Elżbieta Sobolewska