„Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej” – śpiewał kiedyś Jerzy Stuhr na festiwalu polskiej piosenki. Od 25 lat w Polsce mamy wolność i demokrację, więc prawo do śpiewu też mamy. Ostatnio akurat sąsiadom zachciało się zrealizować w praktyce święte prawo do wygłaszania tekstu z podkładem muzycznym. Nie piszę, że „śpiewali” tylko „wygłaszali” a raczej wykrzykiwali. Noce są teraz gorące, wszyscy śpimy przy szeroko otwartych oknach, więc całe osiedle było skazane na wysłuchiwanie nocnych porykiwań sąsiadów. Czego tam nie było! W zasadzie były wszystkie najważniejsze hity o miłości np. wyznanie megalomana, że „ona tańczy tylko dla mnie”, czy spowiedź maniaka gastronomicznego: „śniadania nie jem, bo myślę o tobie, obiadu nie jem, bo myślę o tobie, kolacji nie jem, bo myślę o tobie, a w nocy nie śpię, bo chce mi się jeść!” – to się nażryj i daj spać innym idioto-pomyślałem i spróbowałem zasnąć. Niestety, koncert u sąsiadów trwał aż do 4 w nocy czy może nad ranem, więc noc miałem „z głowy”. Tak to bywa ze świętym prawem do śpiewania.
Ale jest też drugie, przyjemniejsze oblicze. Wczoraj wieczorem zwróciłem uwagę na dziwny dźwięk dobiegający z dworu. Było już ciemno, gdy rozległ się piękny, melodyjny śpiew ptaka. O tej porze? Zaskakujące, przecież ptaki już śpią przytulone do gałęzi a tu prawdziwy koncert! Tak, to kos zajął najwyższą gałąź na najwyższej wierzbie i gwizdał swój koncert. Ale jak gwizdał! To był prawdziwy Luciano Pavarotii wśród ptaków albo Enrico Caruzo w kategorii kosów, albo Farinelli wszystkich latających stworów na świecie (tu chyba przesadziłem, bo Farinelli był kastratem i jakoś nie pasuje mi, żeby ptaki mogły tak bez jaj…, no ale mniejsza o szczegóły). Jego gwizd wznosił się i zamierał, wibrował by za chwilę przejść w piano… Kiedy śpiewał, wstrzymała oddech cała ulica, co ja mówię, całe osiedle uciszyło się, a kierowcy samochodów osobowych zatrzymali się , aby podziwiać wyjątkowy koncert. W mieście zanotowano również pojedyncze przypadki wstrzymania kursów komunikacji miejskiej, tak by pasażerowie autobusów mogli włączyć się do grona melomanów. Nikt jednak nie protestował z powodu opóźnień, nikt nie zgłaszał pretensji z powodu spóźnienia na nocną zmianę… Taki koncert zdarza się raz. I ja tej nocy nie spałem i z dziennikarskiego obowiązku, ale i z najwyższą przyjemnością po koncercie poprosiłem o wywiad wybitnego solistę.
– Mistrzu! Co za wirtuozeria! Maestro! Prosimy o więcej, ale, ale… mam wrażenie, że Mistrz jakiś smutny, może to zmęczenie? – Człowieku, co ty pieprzysz jak potłuczony. Ja tu ciężko pracuję, siedzę na gałęzi, wyciskam z siebie siódme poty żeby wyśpiewać mój protest-song, a ty się ze mnie nabijasz. Ja walczę o przeżycie, a ty jak zwykle wypisujesz w swoich tekstach głupoty. Zamilkłem, widziałem bowiem wyraźnie, że mojego idola coś gryzło. – Czy mogę w czymś pomóc Mistrzu? – Ech człowieku, ja tu śpiewam bo muszę, a nie dla przyjemności jak ci twoi sąsiedzi z naprzeciwka, którzy nie dawali spać w nocy. Mam kupę dzieci do wykarmienia i nie daję już rady, więc wieczorami dorabiam jako śpiewak w okolicy. Wskakuję na najwyższe drzewo to w tej dzielnicy, to w tamtej, i śpiewam aż do ochrypnięcia. Jak się jakieś ptaszysko zlituje, to wesprze mnie-ojca wielopisklęciej rodziny – dobrowolnym datkiem. Jak nie, to rano muszę znowu szukać żarcia dla mojej gromadki. – No dobrze, współczuję, ale zawsze tak było, że wy ptaki robiliście dużo, za przeproszeniem jaj, z których potem wyrastały młode ptaki-odpowiedziałem. – A nie czytałeś człowieku w twojej prasie, że rodziny wielodzietne w Polsce żyją w nędzy i biedzie? To przecież nie my, ptaki wymyśliliśmy, tylko właśnie wy – ludzie. Statystyka mówi, że wychowanie jednego dziecka aż do osiągnięcia pełnoletności kosztuje co najmniej 150 tys. zł, a jak się ma pecha i trójkę albo czwórkę, to trzeba być milionerem, żeby to wszystko nakarmić, wymyć, ubrać i wychować na ludzi. I dlatego wy Polacy, nie chcecie mieć dzieci. Wolicie żyć wygodnie, usprawiedliwiając się brakiem pieniędzy. U nas, ptaków jest podobnie, bo uczymy się od was. Ja na przykład na całym naszym drzewie, gdzie mamy gniazdo, jestem wyjątkiem. Wróble, kawki a nawet sikorka z sąsiedniej gałęzi, słowem wszyscy nazywają mnie dzieciorobem i nabijają się ze mnie. A ja po prostu chcę żyć normalnie, ale już nie daję rady, więc dorabiam sobie wieczornym śpiewaniem. W końcu każdy ma prawo do śpiewu.
Andrzej Kisiel