W niedzielę były mecze. Pierwszy mało interesujący, za to w drugim grał promyk z AKS. Wynik 10:0 dla Promyka. Cała zasługa w grze Witka. Witek w białych butach, szarych skarpetach, białych spodenkach, granatowym swetrze i czarnej czapce – pisała siedemnastoletnia żoliborzanka. Działo się to 13 lipca 1942r.
Spośród wszystkich okupowanych przez Hitlera krajów, zakazem posiadania klubów, stowarzyszeń i wszelkich organizacji sportowych objęta została tylko Polska.
„Zakazane gole. Futbol w okupowanej Warszawie” to tytuł niedużej książki, kompendium tego, jak Polacy potrafili organizować się dla realizacji swoich pasji, nawet w warunkach ciągłego zagrożenia życia. Dowód ułańskiej fantazji? Również, ale nie tylko. Było coś więcej w tym niepojętym gromadzeniu się, by kopać w piłę. Często radość z bramek przeradzała się w manifestację wspólnoty i patriotyzmu. Na ogół w siedmiu, chociaż bywało, że i w jedenastu zawodników, spotykano się na jednym z przedwojennych boisk, albo w parku, lub w zacisznym kącie skrytym między domami, by rozegrać kolejną rundę rozgrywek o mistrzostwo Warszawy. Autor, strz. Juliusz Kulesza „Julek”, urodzony w 1928r., który udzielał się w juniorach, nie wspomina, by kiedykolwiek zabrakło kibiców. Mecze potrafiły zgromadzić widownię przekraczającą tysiąc osób. Mecz z Wisłą, w Krakowie, zgromadził 15 tys. widzów! Wspominał go pomocnik Polonii, zawodnik okupacyjnego składu, reprezentującego stolicę, Edward Brzozowski: „Nigdy nie zapomnę tej ogromnej radości, entuzjazmu, z jakim powitali nas krakowianie. Nie mogliśmy przedostać się z ciężarówki na boisko. Wszyscy chcieli nas ściskać – to przecież nasi chłopcy z Warszawy przyjechali – mówili. To było coś wspaniałego, wielka manifestacja jedności narodu”.
Na liście wszystkiego, czego Niemcy Polakom zabronili był oczywiście zakaz organizowania zawodów sportowych. „Związki gimnastyczne i sportowe, które służą do podniesienia tężyzny fizycznej ludności, nie leżą w naszym interesie” brzmiało rozporządzenie generalnego gubernatora Hansa Franka. Wyjątkiem były walki bokserskie, odbywające się od czasu do czasu w legalnych kabaretach i teatrzykach, ale jak pisał Mieczysław Szymkowiak, dziennikarz i działacz sportowy, zawodnik wojennego Błysku: „Nie kameralne, łatwe do ukrycia dziedziny sportu, lecz właśnie piłka nożna, wymagająca większych przestrzeni, trudniejsza do ukrycia – okazała się najbardziej żywotna i prężna w mroczny czas okupacyjnej nocy”. Oszołomienie, spowodowane przegraniem Kampanii Wrześniowej trwało krótko. Szybko zaczęto rekonstruować więzy organizacyjne wspólnoty, czego efektem było powstanie unikalnego w świecie państwa podziemnego. Reaktywacja dotyczyła wielu dziedzin życia, także futbolu. Oczywiście, z zachowaniem zasad konspiracji. Zanim jednak odbudowano warszawski Okręgowy Związek Piłki Nożnej domeną uprawiania tego sportu była improwizacja. Improwizując, rozgrywano mecze, a nawet turnieje. Rozgrywki zaczęto na wiosnę 1940r.
Reaktywowanie Związku nastąpiło w tym samym czasie, co odbudowa składu Polonii. Sponsorem drużyny był Adolf Dymsza, który przed wojną bywał pomocnikiem składu rezerwy. Pragmatyzm aktora objawił się grą w jawnych teatrzykach okupowanej stolicy, za co po wojnie ukarano go paroletnim zakazem występowania w Warszawie. Z pewnością ów sentyment Dymszy do Polonii ma również związek z kompletnie odmiennym, niż dzisiaj, podejściem zawodników do klubu, w którym grali. Jak słusznie zauważył autor „Zakazanych goli…” – był to inny niż dzisiaj świat futbolu, bez tak ogromnej zależności od pieniądza, bez kontraktów i transferowych okienek. „Więź zawodników z klubem miała głównie podłoże emocjonalne. Przywiązanie do barw klubowych było zjawiskiem dość powszechnym i normalnym, gdy dziś pojęcie takie jest niemal abstrakcją”…
Konspiracyjny futbol rozwinął się na dobre w 1942r. Stołeczny Związek Piłki Nożnej ograniczał improwizację, zastępując ją przemyślną organizacją. Odbywały się zebrania kierującego rozgrywkami komitetu. Drukowano regulaminy, wydawano komunikaty i zawiadomienia w formie przekazywanych z rąk do rąk maszynopisów. Wszystko obok Niemców, wbrew i mimo ich zakazom. Drużyny pisemnie powiadamiano o terminach i miejscach meczów, a odręczne podpisy przedstawicieli komitetu były celowo nieczytelne. O meczach zawodnicy zawiadamiali rodziny i znajomych, ci z kolei swoich znajomych itd., pocztą pantoflową. Niezależnie od tego, zawodników zaczepiały na ulicy setki nieznajomych osób, pytających gdzie, kiedy i z kim grają mecz. Czy zdarzali się konfidenci? Zapewne, chociaż Kulesza specjalnie tej kwestii nie porusza, zapewne z braku stosownych doniesień.
Wiosną 1944r. Związek zrzeszał ponad 50 drużyn. Mecze mistrzowskie odbywały się co niedzielę. Spotkania, rozgrywane nawet na mało rzucających się w oczy obiektach i tak połączone były z ryzykiem, dlatego ważną rolę odgrywały boiska podmiejskie. Warszawiacy nie mogli jednak wyzbyć się ambicji posiadania własnego stadionu, którym stało się przedwojenne boisko klasy A, przy ul. Podskarbińskiej, na Grochowie. Otoczone było maskującymi go blokami, które wyciszały gwar widowni. Chociaż Niemcy rzadko pojawiali się w tej okolicy, w oknach najwyższych pięter okolicznych mieszkań wystawiane były czujki, sygnalizujące zbliżanie się patrolu. W takich wypadkach, zawodnicy mieli czas by się ukryć.
Jeden z rozdziałów nosi tytuł „Żoliborskie gole”. Tej właśnie dzielnicy autor poświęcił specjalną uwagę, z różnych względów. Rzecz dedykowana jest pamięci kapitana żoliborskiego Promyka, słynnego podróżnika i varsavianisty Olgierda Budrewicza, który uważał, że wszelkie kontynenty i ich uroda stanowią zaledwie dodatek do Żoliborza. Od 1927r. istniał tu Wojskowy Klub Sportowy, który był szeroko dostępny również dla cywili. Znalazł się wśród nich Melchior Wańkowicz, a pierwszym prezesem był podpułkownik Stefan Rowecki, późniejszy generał „Grot”, Komendant Główny AK.
Swoją uprzywilejowaną w książce pozycję, Żoliborz zawdzięcza również pamiętnikowi owej wspomnianej wyżej, anonimowej żoliborzanki. Swoją trudną, bo opierającą się na skąpym materiale źródłowym pracę, JKulesza oparł na danych, które przytoczyła. – „Pamiętnik ten – podkreśla – stał się kręgosłupem niniejszego opracowania, jako najcenniejsze źródło, dzięki któremu praca moja mogła ruszyć z miejsca”. Rękopis podarował Kuleszy, w marcu 2010r., gen. Stanisław Nałęcz-Komarnicki, towarzysz broni „Julka” z powstańczej Starówki. „Zdumiewa dokładność, z jaką podaje ona wyniki meczów, a nawet nazwiska zdobywców bramek, sposób zaś w jaki charakteryzuje niektórych zawodników każe domyślać się, iż tak silne zainteresowanie futbolem miało prawdopodobnie podłoże natury sercowej”. Co za krotochwila, że akurat zapiski dziewczęcia, a więc słabszej płci, jeśli chodzi o natężenie miłości dla tego sportu, stały się unikatowym dokumentem piłkarskiego oblicza Warszawy (konie z rzędem tej, która wytłumaczy drugiej, na czym polega „spalony”). W notkach Żoliborzanki brakuje opisu taktyki, jest za to sporo o urodzie piłkarzy, ich stroju i wiwatującej na cześć publiczności.
17 VI 1942: „W niedzielę był mecz między Promykiem i AKS [Amatorski Klub Sportowy – red.] Mecz był wspaniały. Jerzyk [Jerzy Olszewski – red.] czarował swą grą. W AKS jest kapitanem pewien Mirek, blondyn. Promyk wygrał 9:5”.
20 VII 1942: „W niedzielę poszłyśmy na mecz Promyka ze Starym Miastem. Promyk wygrał 6:2. Witek znów nas zachwycał, Jerzyk był uniwersalny”.
W każdym rozdziale znajdziemy również swoisty glosariusz zjawisk i pojęć, które stworzył czas, opisywany przez Kuleszę. Oczywiście, tych kilka zdań, tłumaczących czym było np. Polskie Państwo Podziemne, stanowi zaledwie wprowadzenie do tematu, ale kilka haseł zaskakuje. Np. „bimber”. Jesienią 1939 samogonem, pędzonym przy ulicy Miedzianej w Warszawie, ciężko zatruł się Antoni Bimber. Odratowano go z trudem, a nazwisko jego stało się synonimem nielegalnie pędzonego samogonu. Określenie to, jako swoją nazwę, przyjęła w 1940 roku jedna ze stołecznych drużyn.
Stadion Wojska Polskiego imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego (użytkowany dzisiaj przez Legię, pod paskudną nazwą Pepsi Areny) przy ulicy Łazienkowskiej, istnieje od 1930 roku. Do wybuchu II wojny światowej polska reprezentacja rozegrała tam 19 meczów międzypaństwowych. Był największym sportowym obiektem Warszawy, zagarniętym przez niemieckiego okupanta. W zespole administrującym stadionem, znalazł się kapitan Wehrmachtu Wilhelm Hosenfeld. W miarę upływu czasu coraz bardziej dystansował się od polityki nazistowskiej i udzielał pomocy Polakom i Żydom, a po Powstaniu Warszawskim pomagał przetrwać, ukrywającemu się w gruzach, przedwojennemu pianiście Polskiego Radia, Władysławowi Szpilmanowi.
Wśród ludzi stołecznego futbolu, którzy pojawiają się na kartach książki, przeważają oczywiście piłkarze, ale wspominani są również ci, którzy umożliwiali uprawianie tego sportu w czasie okupacji, jak wspomniany wyżej Dymsza. Wśród działaczy, przedstawiani bywają nie tylko warszawiacy, sporo mówi się o Krakowie. Dla przykładu, krakowianin Ludwik Marmor, kuśnierz i kierownik zakładów futrzarskich, mając duże możliwości finansowe zorganizował własny zespół piłkarski – Warszawskie Towarzystwo Czarnych, nawiązując do barw klubowych Polonii, której był zagorzałym kibicem. Był jednym z zawodników swojej drużyny! A emigrejtan, wspaniały Zygmunt Nowakowski, który od 1950 roku co tydzień ogłaszał na tych łamach swoje felietony? Ten zażyczył sobie, aby po śmierci zakopano go na polu karnym podwawelskiej Cracovii. Nie wziął jednak pod uwagę przepisu – komentuje Kulesza – w myśl którego po przerwie zespoły zamieniają się polami gry. Gdyby spełniono jego żartobliwe życzenie, tylko przez pół meczu spoczywałby na polu karnym ukochanej Cracovii, pozostały zaś czas: na polu karnym przeciwnika.
Książka „Zakazane gole” wskazuje, że bardzo wielu zawodników było zaprzysiężonych w Armii Krajowej, a w powstaniu walczyła zdecydowana większość żoliborskich piłkarzy – głównie w szeregach AK. Szczególną wartość tej pracy stanowią więc biogramy, które autor zebrał, mimo bardzo skąpych archiwaliów. Wśród nazwisk, m.in. Ryszard Janas – urodzony w 1929 roku w Krakowie, lewoskrzydłowy drużyny juniorów żoliborskiego Promyka. Prawdopodobnie członek Szarych Szeregów, walczył w powstaniu w 7. Kompanii Batalionu „Kiliński” jako starszy strzelec „Król”. Po powstaniu był jeńcem stalagu Lamsdorf, potem w Muhlbergi. Zmarł w Wielkiej Brytanii, w 1973 roku.
I wreszcie postać, przed II wojną światowej stojąca na szczycie piłkarskich umiejętności polskiej ligi: Ernest Wilimowski. Uważany za najlepszego polskiego piłkarza lat międzywojennych. Lewy łącznik Ruchu Wielkie Hajduki (obecny Ruch Chorzów) w 22 meczach międzypaństwowych zdobył dla reprezentacji Polski 21 bramek. Cóż, kiedy podczas II wojny grał w reprezentacji Niemiec, gdzie zresztą dokonał swego żywota w latach 90. Jeden z żoliborskich bramkarzy Zbigniew Kryst, który należał do 9. Kompanii Dywersyjnej AK, nosił pseudonim konspiracyjny „Wilimowski”. Ot, smutny paradoks. 8 czerwca 1944 roku „Wilimowski” poległ, podczas wykonywania wyroku na sadystycznym komendancie przejściowego obozu przy ul. Skaryszewskiej, Eugenie Bollongino. Gdy Kryst walczył, jego idol w tym samym czasie reprezentował Trzecią Rzeszę.
Omega_Masha!
Stadion Wojska Polskiego imienia Marszalka Jozefa Pilsudskiego (uzytkowany dzisiaj przez Legie, pod paskudna nazwa Pepsi Areny) przy ulicy Lazienkowskiej, istnieje od 1930 roku. Do wybuchu II wojny swiatowej polska reprezentacja rozegrala tam 19 meczow miedzypanstwowych. Byl najwiekszym sportowym obiektem Warszawy, zagarnietym przez niemieckiego okupanta. W zespole administrujacym stadionem, znalazl sie kapitan Wehrmachtu Wilhelm Hosenfeld. W miare uplywu czasu coraz bardziej dystansowal sie od polityki nazistowskiej i udzielal pomocy Polakom i Zydom, a po Powstaniu Warszawskim pomagal przetrwac, ukrywajacemu sie w gruzach, przedwojennemu pianiscie Polskiego Radia, Wladyslawowi Szpilmanowi.