„Naszym dziennikarzom nie brakowało szwungu”, mówi Krzysztof Pszenicki, były dyrektor Sekcji Polskiej BBC w wywiadzie z Magdaleną Grzymkowską.
W okresie PRL-u istniały trzy wielkie rozgłośnie nadające do Polski zza granicy. O Radiu Wolna Europa ludzie wiedzą najwięcej, zapominając o Głosie Ameryki i Sekcji Polskiej BBC, której był Pan szefem w latach 1980-1988.
– Wolna Europa miała ostrą konkurencję, chociaż dysponowała bez porównania większymi środkami. I nie mówię tutaj tylko o finansach czy liczbie zatrudnionych osób, ale przede wszystkim o czasie antenowym. W ogólnym rozrachunku RWE oczywiście miała najwięcej słuchaczy i nie ulega wątpliwości, że była zdecydowanym numerem jeden. Niemniej jednak, gdyby policzyć słuchaczy na godzinę nadawanego programu, to BBC było lepsze.Czym różniły się między sobą te rozgłośnie?
– Każda z nich spełniała inną funkcję. Wolna Europa starała się robić to, co jej zdaniem powinno robić Polskie Radio, ale z ewidentnych powodów nie robiło, czyli informować Polaków, co się u nich dzieje. Głos Ameryki informował o amerykańskim stanowisku w tej i wielu innych sprawach, natomiast BBC było oknem na świat.
Czyli sugeruje Pan, że radio BBC cieszyło się największą wiarygodnością?
– Tak, nawet w mojej książce „Tu mówi Londyn. Historia Sekcji Polskiej BBC” cytuję badania opinii publicznej – przeprowadzone zresztą przez RWE – w których respondenci stwierdzili, że BBC jest najbardziej obiektywne. W BBC nie sprowadzano wszystkich spraw do jednego polskiego mianownika, lecz pokazywano również szerszy kontekst światowy. Inną różnicą jest to, że BBC nadawało dużo dłużej niż Wolna Europa czy Głos Ameryki (pierwsza audycja w języku polskim została nadana przez BBC 7 września 1939 roku; natomiast swoją działalność Sekcja Polska zakończyła w roku 2005 – przyp. red.).
Co było największym wyzwaniem w prowadzeniu Sekcji Polskiej w takich trudnych warunkach politycznych?
– Wolna Europa w Warszawie zawsze była oceniania jednoznacznie, jako wróg. Z nami było inaczej. To się oczywiście zmieniało, stosunek władz do BBC zależał moim zdaniem od kilku czynników. Jednym z nich było to, co akurat działo się w Polsce, a drugim był ogólny stan stosunków pomiędzy Wschodem a Zachodem. Innymi słowy, nas nie atakowano tak brutalnie. Ba, w odróżnieniu od kolegów z Wolnej Europy czasami pozwalano nam na podróże do Polski. Chociaż pamiętam, że jeszcze jako zastępca dyrektora Sekcji Polskiej w roku 1980 złożyłem podanie o wizę, a odpowiedź dostałem dopiero po siedmiu latach! To oznaczało, że nie chcieli powiedzieć „nie”, więc nie mówili nic – co przecież też jest odpowiedzią. Z kolei w ambasadzie mówili mi: „Panie Krzysiu, dla pana wszystko, ale Warszawa nie pozwala…”.
Jerzy Urban atakował Sekcję Polską za brak obiektywizmu, na co Pan odpowiedział: „Nieobecni nie mają racji: doskwiera nam brak przedstawicieli władzy na antenie i musimy to rekompensować nudnymi cytatami z oficjalnej prasy” (fragment artykułu „Sekcja Polska BBC w stanie wojennym”, „Więź” 6 (596) 2008 – przyp. red.) i zaproponował Pan przeprowadzenie wywiadu. Czy do takich starć dochodziło częściej?
– Oficjalnie Warszawa nie chciała z nami rozmawiać. Wywiad z Urbanem, rzecznikiem rządu w randze ministra, był pewnym przełomem. Po tej rozmowie posypały się kolejne. Świetnie pamiętam wywiad z wysoko postawionym urzędnikiem, który zajmował się więziennictwem, a akurat w więzieniach doszło do serii buntów. To, co mówił, to były bzdury, nie potrafił się obronić, pytania były lepsze od odpowiedzi. Ale najważniejsze było to, że z nami rozmawiał. Oczywiście opozycja była obecna na antenie BBC dużo wcześniej, czyli od momentu, kiedy powstała.
Jaki był najtrudniejszy materiał, jaki przyszło Panu zrealizować?
– Myślę, że najtrudniej było zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego – ze względu na brak wiarygodnych informacji. To było absolutnie mordercze. Komunistyczna władza odcięła Polskę od reszty świata, dopływ informacji praktycznie ustał, a weryfikacja tych szczątkowych docierających do nas była szalenie trudna. Jeżeli miałbym mieć jakiekolwiek powody do dumy i chwały, to byłoby to, że Sekcja Polska BBC, której wówczas przewodziłem, wypuściła w tym okresie na antenę mniej idiotyzmów niż nasi koledzy z Wolnej Europy czy Głosu Ameryki.
A z drugiej strony – czy zdarzyło się w Pana karierze dziennikarskiej zrobić lub zaniechać zrobienia materiału wbrew Pana przekonaniom? W wyniku nacisków władz brytyjskich?
– Rolą polityków jest próba nacisku na środki masowego przekazu i byliby idiotami, gdyby tego nie robili. Natomiast dziennikarze byliby idiotami, gdyby tym naciskom ulegali. W przypadku BBC to jest bardziej skomplikowane. Nas chroniły dwie rzeczy. Pierwsza polegała na tym, że nie byliśmy „wolnostojącą” instytucją, jak RWE czy Głos Ameryki, tylko częścią wielkiego i bardzo prestiżowego przedsiębiorstwa medialnego. I to była nasza tarcza. My stosowaliśmy te same zasady dziennikarskie, co reszta BBC. To znaczy, że gdy trzeba było, mieliśmy pełne prawo powiedzieć rządowi: „Panowie raczą nam skoczyć…” Drugą sprawą byli sami dziennikarze. Przynajmniej w okresie, który ja dobrze znam, czyli gdy szefami byli Jan Krok-Paszkowski, Eugeniusz Smolar, Marek Cajzner i ja w międzyczasie, w tej sekcji pracowali ludzie, którym nie brakowało szwungu.
Dziennikarze niepokorni?
– Nawet bardziej niż niepokorni. Jedno z przykazań żartobliwego dekalogu menadżerskiego mówi: „Pamiętaj, durniu, łatwiej prosić o wybaczenie, niż o zezwolenie”.
Czyli rób swoje, a potem ewentualnie przepraszaj.
– Dokładnie. I tak robiliśmy. Sekcja Polska w stosunku do struktur BBC zyskiwała dużo więcej swobody manewru niż jakakolwiek inna. Proszę jednak pamiętać, że we wszystkim, co robiliśmy, były dwa filtry: po pierwsze to, że nadawaliśmy z Londynu; po drugie, że nadawaliśmy do Polski. Więcej było informacji na temat Wielkiej Brytanii i wiadomości obchodzących naszych rodaków. Poza tą drobną różnicą opisywaliśmy świat takim, jakim jest, a nie takim, jakim chcielibyśmy, żeby był.
Pan również należy do tych „niepokornych”. Bez wiedzy i zgody zwierzchników wydawał Pan biuletyn „Uncensored Poland” – „Polska bez cenzury”.
– To była próba informowania Zachodu o tym, co się dzieje w Polsce i jej okolicach. W kraju powstała opozycja, my mieliśmy w niej rozlicznych przyjaciół, a co za tym idzie był przepływ informacji. Niektóre z nich spożytkowało się w ten sposób, że drogą radiową trafiały z powrotem do Polski, a niektóre tłumaczyliśmy na angielski, wkładaliśmy do kopert i wysyłaliśmy do zagranicznych decydentów. W pewnym momencie trzeba było tę działalność usystematyzować i tak powstał biuletyn. My robiliśmy to na zasadach BBC, czyli wiadomości były możliwie jak najbardziej obiektywne i nigdy nie były podpisywane. Zależało nam, aby nie działała magia nazwiska, tylko magia faktów. Nie było żadnego komentarza od redakcji, nie ustosunkowywaliśmy do opisywanych doniesień, chcieliśmy być jak najbardziej wiarygodni. Bo z wiarygodnością jest tak jak z dziewictwem – dwie minuty, żeby je stracić, a trzeba pokolenia, żeby odrosło…
Biuletyn był prenumerowany nie tylko przez redakcje ważnych gazet, ale też przez Biały Dom, Downing Street, czy MSZ Chińskiej Republiki Ludowej.
– Wiele ambasad w Warszawie także prenumerowało nasz biuletyn – czyli my będąc w Londynie wiedzieliśmy więcej, niż oni będąc na miejscu! Kiedyś miałem taką sytuację, że przeprowadzałem wywiad z zastępcą Sekretarza Stanu w Waszyngtonie, gdy na jego biurku zauważyłem biuletyn, który sam napisałem. On nawet nie wiedział, że ja mam z tym cokolwiek wspólnego, dla niego to było źródło istotnych wiadomości.
Nie ma większej radości dla dziennikarza.
– To prawda. O tych realiach dziennikarskich mówi dobrze pewna anegdota. W 1988 roku, gdy Polska już pękała w szwach, ale u władzy byli jeszcze komuniści, Sekcja Polska BBC zorganizowała wystawę w Warszawie. Gości witali ambasador Wielkiej Brytanii i Eugeniusz Smolar, ówczesny dyrektor sekcji. I o ile widząc Gienka wylewnie witającego przedstawicieli opozycji, ambasador nie był zdziwiony, o tyle gdy okazało się, że zna również rządowych dygnitarzy, brytyjski dyplomata zrobił wielkie oczy. Na co Smolar odparł: „Panie ambasadorze, to jest BBC-owski obiektywizm…”.
Sekcja Polska BBC już od paru lat nie istnieje. Czy w kontekście tak licznej Polonii w Wielkiej Brytanii, nie warto byłoby wznowić jej działalność?
– Powiem szczerze, że w tym momencie nie widzę potrzeby, dla jakiej brytyjski podatnik miałby utrzymywać polskie radio…
To jak Pan postrzega przyszłość dziennikarstwa polonijnego?
– Cóż, uważam, że jaka emigracja, takie dziennikarstwo. Za dawnych czasów istniała jedna polska gazeta, czyli „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, był jeden tygodnik i było BBC. Teraz jest o wiele więcej mediów, są w tym też i rozgłośnie, i myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie.
W przyszłym tygodniu będzie Pan prowadził dyskusję w Ognisku Polskim podczas promocji albumu „Polish Diplomacy during World War Two” autorstwa ambasadora Marka Pernala. Czy Pana zdaniem ta książka jest potrzebna? Czy zainteresuje anglojęzycznego czytelnika?
– Jest to unikalna publikacja będąca wynikiem benedyktyńskiej pracy i ma ona charakter, może nie tyle ściśle historyczny, w sensie omawiania wydarzeń, co raczej źródłowy. Jej autor dotarł do wielu dokumentów, o których istnieniu albo nie wiedziano, albo nie potrafiono ich odnaleźć, i zebrał je wszystkie w jednym miejscu. A czy to jest potrzebne? Nie jestem zawodowym historykiem, zatem nie mogę się wypowiadać w tej kwestii. Ale właśnie takiego pytania spodziewam się podczas dyskusji, której będę przewodniczył i do której gorąco zachęcam.
Radoslaw Pientka
Dobrze,ze ta ksiazka powstała.Szkoda,ze umarły polskie sekcje w europejscy stacjach radiowych.