Święta Bożego Narodzenia z roku na rok stają się coraz bardziej podobne we wszystkich krajach europejskich. Wszędzie podobne błyszczące dekoracje, pełne świateł, przystrojone ulice, wystawy pełne dóbr wszelakich i podobna pogoń za prezentami, coraz częściej zresztą kupowanymi za pośrednictwem internetu. Odnieść można wrażenie, że gdzież gubi się specyfika narodowa świątecznych zwyczajów.
Patrzę na ten rozpędzony londyński tłum i zastanawiam się: kto kultywuje jeszcze angielskie tradycje bożonarodzeniowe? I w tym momencie przychodzi mi refleksja: angielskie? Jakie są te tradycje? Czy wszystko sprowadza się do puddingu? Bo przecież choinka z kolorowymi bombkami, która jest nieodłącznym elementem świąt przywędrowała zarówno do Polski jak i na brytyjskie wyspy z Niemiec. Pierwszą wzmiankę o choince jako symbolu bożonarodzeniowym znaleźć można w życiorysie św. Bonifacego. Ten brytyjski zakonnik żyjący w VII wieku, nawracający ludy germańskie, podczas mszy odprawianej w Boże Narodzenie wyciął pogański dąb. Drzewo, upadając, zniszczyło wszystkie okoliczne poza jedną małą sosenką. Możliwe, że do tego zdarzenia nawiązał Marcin Luter, odcinając się od katolickiej szopki, a ustanawiając choinkę jako znak Bożego Narodzenia. To on także ozdobił ją świeczkami, symbolizującymi światło Chrystusa.
Na wyspy brytyjskie pierwszą choinkę przywiozła królowa Charlotte, niemiecka żona Jerzego III. Ustawiano ją w pokojach zamkowych. W 1800 r. choinka wyszła poza rodzinę królewską – królowa urządziła w Windsor zabawę dla okolicznych dzieci, a ustawione na dziedzińcu zamkowym drzewko przybrane zostało owocami, papierowymi zabawkami, słodyczami i małymi świeczkami. Dzieci były zachwycone. Od tego czasu zwyczaj stawiania w domu choinek stał się modny, ale kultywowali go jedynie najbogatsi. Rozpowszechnienie choinkowego zwyczaju łączy się z osobą księcia Alberta, męża królowej Wiktorii. To za jego sprawą w 1841 r. sprowadzona z Coburg choinka została ustawiona w Windsorze. W siedem lat później Illustrated London News opublikował drzeworyt, przedstawiający rodziną królewską zgromadzoną wokół choinki. I stało się: narodziła się tradycja, która przetrwała do dziś. Większość świątecznych zwyczajów pochodzi z epoki wiktoriańskiej, jak chociażby wysyłanie świątecznych kartek czy wieszanie skarpetek przy kominku.
Znacznie starsza jest tradycja dawania prezentów. I ona ma charakter uniwersalny, ale choć dla chrześcijan to symbol darów przyniesionych dla Jezusa przez Trzech Mędrców ze Wschodu, w Polsce zwanych Trzema Królami, to zwyczaj ten wywodzi się ze starożytnego Rzymu, gdzie w dniu przesilenia zimowego obchodzono Saturnalia, poświęcone Saturnowi, bogowi rolnictwa, i jego żonie Opis, bogini dostatku. W średniowiecznej Europie obdarowywano głównie biednych, co nawiązywało do postaci włoskiego biskupa, świętego Mikołaja. Obecnie prezenty przynosi nie biskup w mitrze z pastorałem w ręku, a wyrośnięty krasnal, który w języku angielskim nawet stracił swoje imię i stał się bezreligijnym „Father Christmas”. Współczesny wizerunek został spopularyzowany w 1930 r. przez koncern Coca-Cola.
Początkowo Święty Mikołaj przybywał z południa. W średniowiecznym Amsterdamie Sinterklaas przypływał żaglowcem z dalekich ciepłych mórz, a wór z prezentami niósł ciemnoskóry sługa zwany Zwarte Piet. Człowiek z ciepłych krajów nie bardzo pasował do zaśnieżonego zimowego pejzażu. Zmiana nastąpiła w 1823 r. – wtedy to amerykański profesor Clement Clarke Moore napisał wiersz „Noc wigilijna”, w którym św. Mikołaj przybywa saniami zaprzężonymi w renifery z bieguna północnego. No i tak już zostało.
W 1988 r. „Sunday Telegraph” napisał: „The Man Who Invented Christmas”. Chodziło oczywiście o Karola Dickensa. W Rochester, gdzie pisarz spędził dzieciństwo, na początku grudnia odbywa się festiwal zwany Dickensian Christmas. Jego mottem są słowa Scrooge’a z „Opowieści wigilijnej” (pod takim tytułem ukazało się w Polsce opowiadanie „A Christmas Carol”): „Niech twoje święta będą pogodne i wesołe”. To nie jedyna opowieść tego autora o świętach Bożego Narodzenia. Wszystkie je łączy jedno: odnoszą się one tylko bardzo pośrednio do wydarzenia opisanego w Ewangeliach, ale poprzez mieszaninę groteski i sentymentalizmu właściwą dla epoki wiktoriańskiej starają się przekazać moralne znaczenie świąt. A przesłanie to jest nadzwyczaj proste: żyj wśród ludzi, a nie samotnie, dbaj o to, by nikt przez ciebie nie cierpiał i pamiętaj, że zawsze możesz się zmienić. Czy potrzeba do tego Bożego Narodzeni? Z pewnością nie, ale dla Dickensa właśnie w święta ludzie otwierają swoje serca na innych i – jak pisał w „Klubie Pickwicka” – wracają choćby w myślach do swoich domów, gdzie w dniach dzieciństwa mogli ogrzać się przy kominku.
Kiedy narzekamy, że święta z roku na rok są coraz mniej tradycyjne, kiedy mówimy, że „za naszych czasów…”, to marzy nam się powrót do dzieciństwa, do tamtych emocji, do wyczekiwania pierwszej gwiazdki i do prezentów, które pojawiły się za sprawą świętego Mikołaja, nie tego ze sklepu z zabawkami, ale niewidzialnej postaci odwiedzającej nasz dom. I kiedy narzekamy, że obecnie święta są skomercjalizowane, to zapominamy, że chcemy powrotu do tradycji, która narodziła się stosunkowo niedawno i u źródeł której było handlowe nastawienie na zysk. To nikt inny jak Harry Gordon Selfridge wymyślił odliczanie dni do świąt Bożego Narodzenia, przy okazji zmieniając bogatych londyńczyków w ogarniętych pasją zakupów shopocholików, co z czasem przeniosło się na inne warstwy społeczne. To za jego sprawą wystawowe okna domu towarowego Selfridge’s co roku zmieniają się w bajkowe ilustracje książek dla dzieci (z charakterystycznym drobnym „przekrętem”), które są tak samo częścią londyńskich świąt jak norweska choinka na Placu Trafalgar.
Zapomnijmy więc świątecznie o narzekaniu, o biadoleniu, że gdzież są te dawne święta. Jestem pewna, że współczesne dzieci kiedyś będą tak samo wspominać te najpiękniejsze dni w roku z ogromnym sentymentem. Najważniejsze jest bowiem to, by święta były spokojne, pełne radości i tego niezwykłego blasku, który bije z ustawionej pod choinką betlejemskiej szopki.
Wesołych Świąt.
Julita Kin