Dla indyków okres przedświąteczny zaczyna się przynajmniej rok wcześniej. Ze zwykłych pasz przechodzą na ciężką dietę z kukurydzy i ziaren soi. Paśniki wypełniają się po brzegi i wielkie ptaszyska nie mogą wierzyć swojemu szczęściu. Objadają się, ile wlezie, nie zdając sobie sprawy, że to obżarstwo sprowadza na nie wyrok. Parę tygodni przed Bożym Narodzeniem ich luksusowe życie dobiegnie kresu i staną się główną ozdobą i daniem większości świątecznych stołów na Wyspach Brytyjskich. Ich los to los „wybrańców” azteckiego boga Tezcalipoca, którego kapłani nosili pióropusze z indyczych piór i co roku celebrowali jego święto składaniem okrutnej ofiary.
„Bóstwo wcielone” i utuczone
Indyki pochodzą z Ameryki Środkowej. Zostały udomowione przez Azteków 300 lat p.n.e. Były one głównym źródłem mięsa i jaj, a pióra wykorzystywano do tworzenia pióropuszy i innych ozdób. Bóstwo Tezcalipoca było szczególnie związane z indykiem, a dzień jego szczególnej celebracji przypomina bardzo współczesne przedświąteczne tuczenie indyczej ofiary na „ołtarz” stołowy. Przygotowania zaczynały się już rok wcześniej. Azteccy kapłani wybierali przystojnego młodzieńca, który przez dwanaście miesięcy pełnił rolę „żywego bóstwa”. Ubrany we wspaniałe szaty i klejnoty przebywał w świątynnych komnatach. Na swoje usługi miał ośmiu mężczyzn i dostawał cztery piękne żony. Czczono go jak boga i przez cały rok mógł oddawać się przyjemnościom. Ostatni tydzień przed świętem „boskie wcielenie Tezcalipoca” spędzał na muzykowaniu, posilaniu się najbardziej wyszukanymi smakołykami i innych rozkoszach. W dniu celebracji młodzieniec wspinał się na schody po drodze, rozbijając jedną po drugiej gliniane fujarki, na których sobie niegdyś radośnie przygrywał… Gdy już znalazł się przed ołtarzem stawał się ofiarą dla bóstwa. Kapłani po zabiciu młodzieńca dzielili go na kulinarne sztuki mięsa, które potem zjadano. W tym czasie wybierano już nowe „wcielenie” Tezcalipoca by nie zabrakło ofiary na przyszły rok… Z kultury Azteckiej indyki przetrwały do epoki kolonizatorów i współczesnego Meksyku. Do Europy dotarły poprzez hiszpańskich konkwistadorów. W XVI wieku do Anglii przywiózł je znany nawigator William Strickland. Za to otrzymał tytuł szlachecki, a w jego herbie znalazł się oczywiście indyk: to pierwszy znany obraz tego ptaka na Wyspach. Konsumpcję tego ekskluzywnego wówczas drobiu odnotowano po raz pierwszy na Święta Bożego Narodzenia w roku 1573. Tradycyjnym daniem do XIX wieku była bowiem wołowina lub gęś. W „Opowieści Wigilijnej” Dickensa uboga rodzina Cratchit szykowała się do zjedzenia chudej gęsi, zanim zreformowany Scrooge kupił im wspaniałego i znacznie droższego indyka.
Prezydencki Pardon
Popularność indyka w Stanach Zjednoczonych pozwalałaby przypuszczać, że jest to gatunek drobiu niemal rodzimy, a nawet, że tradycje związane z indykiem przybyły do Anglii właśnie stamtąd. Nic bardziej błędnego. Z archiwalnych dokumentów wyraźnie wynika, że pierwsze ptaki dotarły do Ameryki Północnej z Wysp Brytyjskich w roku 1584. Znajdziemy tam też zarządzenie, aby przyszłych kolonizatorów wyposażać „w indyki płci męskiej i żeńskiej”. Indyki łatwo przyjęły się na gruncie amerykańskim i stały się daniem głównym nawet na Święto Niepodległości. W ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych pojawiła się „nowa, świecka tradycja” związana z tym ptakiem. Od lat hodowcy drobiu przesyłali amerykańskim prezydentom pokazowego, dorodnego ptaka na świąteczny stół. Kandyduje do tego około 80 piskląt. Po jakimś czasie wybiera się 20 najlepszych ptaków i następnie obserwuje się je nie tylko pod względem wagi i urody, ale i charakteru. Muszą być łagodne i otwarte na media. Tuż przed świętami prezydent USA otrzyma jednego z dwóch finalistów. Indyk znajdzie się w Białym Domu i w świecie mediów, pozując przy Baracku Obamie. Ten zaś udzieli ptaszysku „prezydenckiego pardonu”, dzięki któremu indykowi przysługuje dożywocie na specjalnej farmie. Oczywiście nie zawsze tak było. Prezydencki pardon został bowiem udzielony po raz pierwszy przez Johna Kennedy na cztery dni przed jego śmiercią w zamachu. Nie powodowało nim szczególne uczucie do zwierzaka, ale raczej to, że za mięsem indyka nigdy nie przepadał. W jego ślady poszli inni prezydenci, z paroma wyjątkami. Na przykład Ronald Reagan w swoich ostatnich latach prezydentury nie udzielił żadnego pardonu. Barack Obama zaś darował życie każdemu indykowi od początku przejęcia władzy. Decyzji taty zawsze sekundowały jego córki, obecne na tym medialnym wydarzeniu. Prezydencki „pardon” to obecnie stały punkt przedświątecznego, politycznego programu PR w Stanach Zjednoczonych.
Kartki bez indyka…
Jeszcze w początkach XIX wieku większość indyków w Londynie pochodziła z hodowli w East Anglia. Całe stadka tych ptaków były pędzone do miast i miasteczek. Wcześniej były to stada gęsi, które zapewne odetchnęły nieco swobodniej gdy ich miejsce na świątecznym stole zaczęły zajmować indyki. W Polsce ta tradycja nie przyjęła się zbytnio, ponieważ jest to drób wrażliwy na mrozy i ich hodowle najbardziej udają się w klimatach umiarkowanych. W Małopolsce i na Słowacji na świątecznych stołach królowała zwykle gęś, ale obecnie w dniu Bożego Narodzenia, jak wszędzie, pojawia się bufet sałatkowo-wędliniarski. Oczywiście najbardziej tradycyjne potrawy to postne, wigilijne dania. Zasiadając do stołu czy to w Anglii, czy w Polsce prócz choinki na pewno ozdobą pokoju będą kartki świąteczne. Te ciągle popularne, nawet w dobie internetu, obrazki przypominają nam o tych, co dobrze nam życzą, choć są daleko. Na kartkach kupionych w Anglii znajdziemy wszelkie możliwe wzory, choćby jak najodleglej związane ze Świętami: Mikołaje, śnieżne sceny, renifery, kwiaty, wino, kotki oraz wszelkie inne odległe konotacje. Wśród tych wzorów i kolorów zwykle brakuje jednak skromnego bohatera angielskich świąt: indyka… Przyczyną tego pominięcia zapewne jest to, że tylko on jeden nie raduje się nadchodzącymi Świętami Bożego Narodzenia…
Tekst i fot. Anna Sanders