Porwanie się na inscenizację „Pana Tadeusza” w skromnych ramach POSK-owej sceny i przy niewielkiej obsadzie aktorskiej wydawać się mogło przedsięwzięciem ryzykownym. Jednak zespół Sceny Poetyckiej sprostał temu znakomicie. W maju ub. roku widziałam to Mickiewiczowskie arcydzieło w Jazz Café. Uznałam, że jest świetne. Publiczność bawiła się znakomicie. Jak powiedział jeden z wykonawców już po spektaklu „Myślałem, że gram w epopei narodowej, a okazało się, że w farsie”.
Autor scenariusza (Wojtek Piekarski) zadbał o to, by nie stworzyć spektaklu pomnikowego. Podszedł do „Pana Tadeusza” jako do tekstu, w którym elementy patriotyczne mieszają się z satyrą i trafną obserwacją zwyczajów, śmiesznostek głównych bohaterów, a także ich zalet. Scena Poetycka po raz kolejny pokazała, że to teatr z prawdziwego zdarzenia, profesjonalny w każdym calu.
W pewnym momencie wydawało się, że teatr emigracyjny, który w Londynie był „od zawsze”, a więc od momentu, gdy w Londynie osiedliła się większa grupa Polaków, przestał istnieć. Urszula Święcicka, która prowadziła najpierw Czwartki w POSK-u, a później stworzyła Teatr Nowy, przeniosła się do Polski. Zlikwidowany został zespół Pro Arte, a Teatr Polski ZASP-u zmarł śmiercią (prawie) naturalną. Na placu boju pozostał teatr dla dzieci „Syrena”. Powstał teatr impresaryjny. Organizatorzy życia teatralnego doszli bowiem do wniosku, że łatwiej jest sprowadzić z artystów z Polski niż tworzyć teatralne produkcje, oparte na aktorskich siłach emigracyjnych. Sprowadzane są więc produkcje nie zawsze najwyższego lotu, ale takie, jakie lubi publiczność. Najczęściej są to kabarety. Omijam je z daleka. Nie budzą we mnie „moralnego niepokoju” i wydobywają ze mnie raczej „mru, mru” niż salwę śmiechu. Podobno jednak potrzeba kilku kabaretowych produkcji, by zarobiły na jeden ambitny spektakl.
Ale aktorzy, mam na myśli tych prawdziwych aktorów, którzy nie tylko pokończyli szkoły teatralne, ale scenę mają we krwi, bez teatru żyć nie potrafią. I tak przed dziesięciu laty powstała Scena Poetycka, której opiekunem artystycznym została Helena Kaut-Howson, absolwentka PWST w Warszawie, gdzie skończyła wydział reżyserii, od wielu lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Tu skończyła kolejne studia reżyserskie w słynnej RADzie, czyli Royal Academy of Dramatic Art. Jest uznanym i znanym reżyserem teatrów brytyjskich. Przez kilka lat była dyrektorem artystycznym Theatr Clwyd w Walii. Reżyserowała Szekspira, opery i słuchowiska dla BBC. Otrzymała szereg nagród. Wydawałoby się, że osoba z takimi osiągnięciami nie powinna się zajmować teatrem emigracyjnym. A jednak. Bo polska sztuka, sztuka szeroko rozumiana jest jej pasją. To wyreżyserowana przez nią „Mała Apokalipsa” według powieści zmarłego przed kilku tygodniami Tadeusza Konwickiego otwierała w 1982 r. działalność Teatru Nowego. W dwa lata później powstał, według jej scenariusza, spektakl „Wyjątkowe pozwolenie na pobyt”, w którym zagrali młodzi aktorzy, absolwenci polskich szkół teatralnych, złapani przez historię w Londynie, czyli wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Część aktorów zaangażowanych w działalność właśnie Teatru Nowego tworzy główny trzon obecnej Sceny Poetyckiej.
Scena Poetycka zmienia swój charakter zależnie od potrzeb publiczności. Początkowo były to kameralne spotkania, podczas których aktorzy czytali tekst ze skryptów. Później przyszedł czas na kameralne spotkania w Jazz Café. To właśnie tam można było zobaczyć „Cudne manowce”, oparte na twórczości Edwarda Stachury (reż. Wojtek Piekarski), czy „Epitafium dla Frajera” poświęcone Jonaszowi Kofcie (w roli reżysera debiutowała Renata Chmielewska). Twórcy Sceny Poetyckiej przypomnieli też „prawdziwych” poetów – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (reż. Janusz Guttner), Stanisława Balińskiego i Zbigniewa Herberta. Jak do tej pory tylko raz sięgnięto po twórców angielskich. „Pod mleczną drogą” (reż. Joanna Kańska) Dylana Thomasa adaptował w 1981 r. Tymon Terlecki.
Wreszcie przyszedł czas na duże inscenizacje. Mają one szczególny charakter. To nie jest teatr tradycyjny. Wiele w nich działań specyficznie teatralnych, a często obok poezji znaleźć można elementy z dobrej marki kabaretu. Takimi kabaretowymi spektaklami były między innymi „Gęś nadziewana”, oparta na życiu i twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, „Polish specialities, czyli perły PRL-u”, gdzie wykorzystano modne w różnych okresach przeboje PRL-owskie, którymi publiczność była karmiona przez decydentów, „Wariatka jeszcze tańczy”, program poetycko-muzyczny opartym na twórczości Agnieszki Osieckiej, czy wreszcie jubileuszowy program „Te nasze piękne lata…” poświęcony półwieku istnienia POSKu i 10-leciu Sceny Poetyckiej. To spektakle na dużą skalę, których nie powstydziłyby się renomowane teatry w Polsce. Teatr POSKu wydaje się wręcz za mały.
Być może część czytelników w tym miejscu pomyślało sobie: „A co to ma wspólnego z Panem Tadeuszem? Zresztą wszystko to wiemy…” Może i tak, ale w myśl Fredrowskiej zasady „Znacie? No to posłuchajcie” chciałam przypomnieć, choćby w kilku słowach, historię tej unikalnej sceny i ludzi, którzy ją tworzą.
Ale wróćmy do „Pana Tadeusza”. Nie umiałabym powiedzieć, który z aktorów wypadł najlepiej. Każdy miał „swoje pięć minut”. Adam Mickiewicz chyba specjalnie dla Joanny Kańskiej napisał rolę Telimeny, kobiety pięknej, zmiennej, inteligentnej i łasej komplementów. Wojtek Piekarski potrafił być równie dobrym Gerwazym jak i księdzem Robakiem. Scena umierania była nie tylko pięknie zagrana, ale bardzo wzruszająca. Janusz Guttner, spokojny Sędzia, Podkomorzy i Narrator potrafił łączyć całość spektaklu, ukazując jednocześnie złożoną psychologię postaci Sędziego. Damian Dutkiewicz był równie przezabawnym Hrabią jak i Kapitanem Rykowem. To aktor „fizyczny”, którego samo wejście na scenę wywołuje reakcję publiczności. Miałam wrażenie, że nieco kabaretowe ujęcie postaci Hrabiego było wzorowane na filmowej wersji tej postaci stworzonej przez Marka Kondrata w słynnej adaptacji „Pana Tadeusza” dokonanej przez Andrzeja Wajdę. Wreszcie para głównych bohaterów. Adam Hypki tym razem stworzył zupełnie inną postać niż było to w pierwszej wersji spektaklu, jaką przed kilkoma miesiącami widziałam w Jazz Café. Nadal trochę sztywny, jak na nieobytego z szerokim światem młodzieńca przystało, w scenach z Telimeną potrafił być komediowo nieporadny, natomiast z Zosią – młodzieńczo wzruszający, choć z pewnością ma nieco więcej lat niż dwudziestolatek pierwowzoru. I wreszcie Marlena Psiuk, którą do tej pory znałam z kameralnych spotkań poetyckich, które od trzech lat organizuje Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie z Janusz Guttnerem, który jest autorem scenariuszy i głównym aktorem. Do współpracy dobiera sobie młode i ładne aktorki. Z Marleną Psiuk tworzą świetny duet. Jednak po raz pierwszy widziałam ją na scenie w spektaklu teatralnym. Okazało się, że z niewdzięcznej roli Zosi, która przede wszystkim ma być wdzięczącą się panienką potrafiła stworzyć postać pełną uroku i wdzięku. Całości dopełniały skromne dekoracje, ograniczające się właściwie do drobnych rekwizytów autorstwa Magdaleny Rutkowskiej i Jolanty Prothero, strona dźwiękowa, bardzo w tej inscenizacji ważna (Marcin Miklaszewski) i światła, które także odgrywały ważną rolę (Samuel Miller).
Każdy, kto czytał „Pana Tadeusza” i został oczarowany tym arcydziełem ma z pewnością swoje ulubione fragmenty. Dla mnie takim wspaniałym epizodem jest opis parzenia kawy, a zdanie, które lubię przywoływać jako opis fanfaronady Polaków w momentach historycznych wypowiedziane jest w Księdze Szóstej „Zaścianek” przez Sędziego: „Ja z synowcem na czele i – jakoś to będzie”. Tych dwóch fragmentów zabrakło. Było mi trochę szkoda, ale rozumiem, że ograniczenie całości do dwugodzinnego spektaklu wymagało ogromnych cięć. Nie było też najbardziej znanych fragmentów, jak koncert Jankiela i gry na rogu. To może i dobrze, bo łatwo byłoby popaść w pewną interpretacyjną sztampę.
Spektakl „Pan Tadeusz” został przygotowany w roku ubiegłym z okazji 180 rocznicy powstania utworu. Warto może przypomnieć, że w tym roku mija 160 rocznica śmierci Adama Mickiewicza, który zmarł podczas tureckiej eskapady. W tym roku przypada też jeszcze jedna rocznica: 200-lecie klęski Napoleona pod Waterloo i zakończenie Kongresu Wiedeńskiego. Te dwa wydarzenia przypieczętowały nadzieje, jakie związane były z wyprawą na Moskwę, co stanowi historyczne tło całego poematu.
Na zakończenie jeszcze jedna uwaga: dobrze stało się, że jedno z przedstawień zostało przeznaczone dla młodzieży szkolnej. Jestem pewna, że uczniowie chętnie sięgną po oryginał i nie będą traktowali „Pana Tadeusza” tylko jako obowiązkową lekturę. Jeśli tak się stanie nawet w kilku przypadkach, to cały wysiłek Sceny Poetyckiej był wart wysiłku wszystkich, którzy przyczynili się do sukcesu.
Katarzyna Bzowska
„Adam Mickiewicz. Pan Tadeusz ReMix 2015”. Scena Poetycka. Teatr POSK-u 24-25 stycznia 2015
FOT: Michał Topolewski