23 marca 2015, 12:34 | Autor: admin
W dziwnym mieście Bukareszcie

Jak wszystkie postkomunistyczne stolice Bukareszt jest otoczony nie miłymi podmiejskimi domkami i willami, ale wieńcem blokowisk bez najmniejszego wytchnienia dla oka. Gęsto otaczają szerokie i zapchane maksymalnie drogi do centrum. Bloki są wielkie szare i pełne dziwnych wystających konstrukcji, jakiś werandek, zawalonych rupieciami balkonów i smętnych okien bez jednej nawet pelargonii. Ciągną się w dal i w górę jak mur wokół twierdzy. Przechodnie tłoczą się na chodnikach z wyrazem desperacji w oczach, bo przejścia dla pieszych i światła są jedynie umowne. Ale im bliżej do centrum, tym bardziej ciekawe i ładniejsze widoki. Serce miasta zaś przypomina nam dlaczego w XIX wieku Bukareszt nazwany był „Małym Paryżem” i dlaczego warto tam pojechać.

 

Rumun nie Rom

Zgodnie z rzymską tradycją Bukareszt leży na siedmiu wzgórzach, niewysokich, ale zawsze. Legenda głosi, że został założony przez prostego pasterza, który zachwycił się łąkami pełnymi kwiecia, śliczną rzeczką i lasami, które niegdyś pokrywały te tereny. Nazywał się Bucur (od rumuńskiego „bucurie” czyli „radość”), stąd nazwa miasta, które wyrosło od jego skromnej siedziby: Bucuresti. Pierwszą wzmiankę o tym osiedlu znajdziemy w 1459 roku. W 1659 Bukareszt stał się stolicą Wołoszczyzny. W XVIII wieku był to już ważny ośrodek handlowy w Europie Południowej. Po połączeniu Mołdawii i Wołoszczyzny a potem Transylwanii, w roku 1918 Bukareszt stał się stolicą nowoczesnej Rumunii. Miasto rozbudowywało się mimo pożarów i wojen. Dotknęły je bombardowania alianckie, bowiem dopiero w roku 1944 Rumunia przestała popierać Hitlera. Ostatnie walki na ulicach miasta miały miejsce w czasie rewolucji 1989 roku, gdy walczono o obalenie reżimu Ceausescu. Ślady po tych wydarzeniach, czyli głównie dziury po pociskach możemy znaleźć przy Uniwersytecie oraz siedzibie telewizji. Jednak znacznie większe „ślady” a raczej zniszczenia programowego miasta, powstały w okresie rządów rumuńskiego dyktatora. Zrównał on ziemią jedną piątą Bukaresztu by „zrekonstruować” je w własnym guście socrealistycznego megalomaniaka. Do dziś, prócz jego pałacu, starszą niedokończone budowy na skalę Pałacu Kultury. Ogrodzone płotami czekają na decyzję: co z tym zrobić? Rozwalić szkoda a skończyć tak jak było zaplanowane też nikt nie chce. Więc stoją jak jakieś klasyczne  ruiny przeszłego systemu. Na szczęście to co zostało,  to właśnie ten „Mały Paryż” z kamienicami projektowanymi głównie przez francuskich architektów na przełomie XVIII i XIX wieku. Usiany rodzynkami budynków sakralnych; cerkwi, kościołów i synagog oraz dworów. W jego sercu znajduje się park Cismigu z jeziorem i literackimi tradycjami. Chodziło tam na spacery 12 najważniejszych pisarzy rumuńskich i uwieczniło go w swoich dziełach. Sam park projektował Niemiec Meier w roku 1860. Na 17 hektarach urządził ogród w stylu angielskim ozdobiony rzeźbami i fontannami. W jego zachodnim kącie, możemy zobaczyć nieco lokalnego kolorytu. Przy stolikach siedzą nobliwi staruszkowie i grają w szachy w towarzystwie znacznie żwawszych żuli, którzy preferują gry hazardowe. Okolice parku to willowe dzielnice, które niestety wymagają znacznych nakładów finansowych, by doprowadzić je do stanu bardziej imponującego. Niektóre architektoniczne cacka są zajęte przez grupy Romów. Świadczą o tym sterty śmieci i siedzące przy nich rozłożyste w swych kolorowych spódnicach lokatorki ze stadem rozbieganych dzieci. Romowie nie są lubiani przez Rumunów. Jedną z przyczyn jest to, że wkłada się tę mniejszość do jednego worka z nimi. A Rumuni przecież Romami wyraźnie nie są. Odróżnić ich jest równie łatwo, jak Polaka od Roma. Tylko, że nie wszystkim się chce, a szczególnie tym co w Rumunii nigdy nie byli. Trzeba tu dodać, że Bukareszt nie jest wcale niebezpieczny. Statystycznie nie więcej niż Warszawa, a kradzieże uliczne zdarzają się równie często.

 

Wiejskie klimaty

Najbardziej paryskim elementem w Bukareszcie jest Arcul de Triumf, czyli łuk tryumfalny na rondzie przy północnym wjeździe do miasta, od lotniska Otopeni. Jest nieco mniejszy i upamiętnia żołnierzy z Pierwszej Wojny Światowej. Nieopodal znajduje się kolejny wielki park: Herastrau (187 ha). Na jego terenie znajduje się 300 budynków zebranych z rumuńskich wsi: stare chaty, młyny, kościoły. Kto nie wybiera się w głąb kraju na wycieczki, powinien ten skansen zobaczyć. Warto też pogłębić znajomość rumuńskiej wsi w Muzeum Rumuńskiego Chłopa. Niech nas nie odstrasza ta socrealistyczna nazwa. Znajduje się ono w przepięknym budynku (zajmowanym przez czas jakiś przez muzeum Lenina) i zawiera tysiące prześlicznych eksponatów rękodzieła. Placówka ta zdobyła nawet tytuł jednego najlepszych muzeów Europy. W okolicy znajdują się też muzea Historii Naturalnej, gdzie znajdziemy jedyny na świecie autentyczny szkielet zwierzęcia zwanego trąbowcem (niestety wymarłego) oraz Muzeum Geologiczne. Południowa część miasta to również muzealne zagłębie. Starczy pospacerować wokół bulwaru Regina Elisabeta oraz Caela Victoriei. Okolica ta jest chyba najbardziej „wymuskana” w całej rumuńskiej stolicy, szczególnie przy Piata Universitatji. Znajdziemy tam mnóstwo deptaków z eleganckimi restauracjami, odmalowanymi kamienicami i kilka ciekawych muzeów. Warto zajrzeć do Narodowego Muzeum Sztuki. Są tam prastare ikony zebrane z cerkwi, a nawet całe ołtarze. Jest i pokój poświęcony „in memoriam” zabytkom zniszczonym przez Ceauscescu. Fragmenty murów, zdjęcia oddają świadectwo barbarzyństwa dokonywanego w cywilizowanym kraju, w środku Europy. Bukareszt to też stolica gastronomii. Restauracje prześcigają się w wymyślnych wersjach mamałygi i mięsiw wszelakich. Obowiązkowo należy spróbować deseru „papa nasi” czyli świeżo smażonych, dwóch pączków  polanych śmietaną i dwoma wisienkami na czubku…ta kulinarna wersja kobiecego biustu na pewno nas dokładnie wypełni błogością. Jeśli pączek jest jeden, to znaczy, że deser jest niekompletny. Jedno „papa nasi” starczy na pewno na dwoje. Ceny są mniej więcej takie jak w Warszawie. Bukareszt to szósta pod względem wielkości stolica Unii Europejskiej. Mieszka w tym mieście około dwóch milionów osób. Transport miejski to metro, autobusy i tramwaje. Te ostatnie są najciekawsze , bo oczywiście można wyglądać przez okna. Bilety są tanie i można je kupić w kioskach. Rumuni niechętnie mówią po rosyjsku, a angielski nie jest zbyt rozpowszechniony. Nadrabiają za to chęcią niesienia pomocy. Chętnie nawet nas podprowadzą do wybranego celu. Wizyta w Bukareszcie na pewno nam pozytywnie otworzy oczy na europejskość i elegancję tego kraju. „Mały Paryż” na pewno zasługuje na swoje miano i jest dużo tańszy od „dużego” a jego mieszkańcy są znacznie mniej aroganccy i milsi od Paryżan.

 

Tekst i fot. Anna Sanders

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_