Z Marcinem Ryczkiem, fotografem z Polski, zdobywcy nagrody LensCulture Exposure Award, którego prace możemy oglądać w Somerset House w Londynie, rozmawia Magdalena Grzymkowska.
Jest pan wśród zwycięzców jednego z najbardziej prestiżowych międzynarodowych konkursów światowych LensCulture Exposure Award 2014, gdzie zgłoszono prace fotografów ze 118 krajów? Jak to jest otrzymać takie wyróżnienie?
– Wygrana w tym konkursie oraz wystawa laureatów w Somerset House w Londynie jest dla mnie wielkim zaszczytem i wyróżnieniem. Świetnie jest dowiedzieć się, że zarówno profesjonalne jury (m.in. przez: Sarah Leen – dyrektor fotografii magazynu National Geographic; Darius Himes – międzynarodowy dyrektor fotografii Christie’s Nowy Jork/Paryż/Londyn; Anna G. Dickson – dyrektor fotografii Huffington Post/AOL Nowy Jork) oraz indywidualni miłośnicy fotografii równie pozytywnie i zgodnie postrzegają moje prace. To utwierdza w przekonaniu, że idzie się właściwą drogą, a wybrana koncepcja tworzenia obrazu, trafia do wyobraźni i emocji odbiorców. Fotografia jest językiem uniwersalnym, pozwalającym na estetyczno-emocjonalną komunikację ludzi, niezależnie od ich miejsca zamieszkania. Nagrodzona fotografia – jak czytam w wielu opiniach – porusza zmysły ludzi niezależnie od obszaru kulturowego, w którym funkcjonują. Stąd zapewne siła tej fotografii. A konkursowe zwycięstwo, to niezwykle mobilizujący bodziec do dalszych poszukiwań i tworzenia zdjęć o charakterze artystycznym.
Która z otrzymanych do tej pory nagród jest dla pana najważniejsza?
– Wszystkie otrzymane nagrody są dla mnie ważne i wyjątkowe. Jednak najważniejsze są otrzymywane w listach wypowiedzi i opinie od odbiorców moich fotografii, którzy piszą, że moje zdjęcia bardzo mocno oddziaływują na nich, poruszają zmysły i w różny sposób ich dotykają. To dla każdego twórcy jest chyba najważniejsze wyróżnienie, gdy realizując swoją pasję, może dotrzeć do wrażliwości i wyobraźni osób w różnych zakątkach świata.
Od jak dawna zajmuje się pan fotografią? Skąd się wzięła ta pasja?
– Początkowo była to potrzeba zatrzymania w czasie wyjątkowych twarzy, niezwykłych miejsc, ciekawych a obcych mi kulturowo sytuacji i obyczajów, zaobserwowanych podczas moich licznych podróży, szczególnie po krajach wschodniej Azji. Moja pasja do fotografii miała swój początek jakieś 10-12 lat temu i szła w parze wraz z moją drugą namiętnością – pasją do podróżowania.
Później, szczególnie po ukończeniu studiów z grafiki komputerowej, łącząc swoje dwie umiejętności i zamiłowania – fotografię i grafikę, zacząłem wprowadzać do swoich obrazów elementy graficzne, symboliczne. W naturalnym środowisku starałem się do swoich fotografii wyszukiwać kształty odwołujące się do geometrii, nie stosując przy tym programów graficznych. Graficzny charakter zdjęć musi iść w parze z ich refleksyjnym, symbolicznym przesłaniem, wtedy obraz tworzy spójną całość.
A nad czym pan obecnie pracuje?
– Aktualnie skupiony jestem na wyszukiwaniu miejsc, intrygujących wyobraźnię sytuacji i cierpliwym wyczekiwaniu upragnionych kadrów. Mam swój cel – rozszerzania serii minimalistycznej, odwołującej się do symboliki. To mi na dzień dzisiejszy sprawia największą radość, to mnie inspiruje i w tym się najbardziej realizuję.
Jakie były pana początki w świecie fotografii?
– Tak jak wspomniałem, początkowo miłość do fotografii łączyłem z miłością do podróżowania. Po skończeniu studiów, kiedy odnalazłem swój styl w fotografii, uznałem, ze nie trzeba wyjeżdżać do egzotycznych miejsc, aby tworzyć dobrą fotografię. I tak większość moich prac powstało w Polsce w miejscach, które dobrze znam. Wymaga to jednak świeżego, niekonwencjonalnego spojrzenia.
Do pewnego momentu grafika i fotografia były moją pasją i jednocześnie pracą. Aktualnie całą swoją uwagę poświęciłem na fotografii artystycznej. Tworząc i wystawiając swoje prace w różnych zakątkach świata, mogę cieszyć się tym, że moja pasja, jest również moją codzienną, ale wykonywaną z miłości pracą.
Współpracuje pan też z licznymi prestiżowymi mediami.
– Moje prace zostały opublikowane w wielu magazynach i portalach na całym świecie m.in. w The Guardian, Der Spiegel, Politiken. The Huffington Post uznał moją fotografię, jako jedną najważniejszych zdjęć 2013 roku. Jest to dla mnie wielki zaszczyt, ponieważ dzięki temu moje prace mogły dotrzeć do świadomości wielu ludzi na wszystkich kontynentach. Jestem niezależnym fotografem, nie działam „na zlecenie” i dzięki temu mam zupełną wolność w tym, co mnie zajmuje i co tworzę. Jeśli ma się możliwość przez swoje „metaforyczne” fotografie ukazywać własne uczucia i wrażliwość artystyczną, a dodatkowo efekty tej pracy są publikowane w magazynach na całym świecie, to jest to wielkie szczęście. Publikacje moich prac, zarówno w czołowych magazynach, czy też niszowych, niezależnych blogach, sprawiają mi wielką radość, ponieważ mogą dotrzeć do ludzi, żyjących różnych środowiskach geograficznych, kulturowych czy religijnych.
Skąd pan czerpie inspiracje do swoich zdjęć?
– W moich minimalistycznych obrazach tematem przewodnim jest człowiek, choć na wielu zdjęciach sam człowiek bezpośrednio nie występuję. Używając symboli, nawiązuję do istotnych dla nas ludzi tematów i wartości, takich jak wolność, zniewolenie, dobro, zło, jasne i ciemne strony naszego życia. Zdjęcia swoim obrazem i tytułem naprowadzają odbiorców na określoną tematykę, pozostawiając przy tym dla każdego szeroki margines do własnej interpretacji. To co widzę uwarunkowane jest tym, co aktualnie czuję. Towarzyszący mi nastrój, stan ducha powoduje, że na pewne obrazy z rzeczywistości jestem bardziej wrażliwy. Tak było m.in. z zdjęciem „A Man Feding Swans in the Snow”, kiedy towarzyszył mi od pewnego czasu temat poszukiwania równowagi życiowej. Było to tożsame ze stanem ducha, który był i jest mi bliski. Podobnie jest z każdym moim zdjęciem. Obraz „wybrany” z rzeczywistości jest metaforą pewnych osobistych przemyśleń, doświadczeń.
Podczas licznych podróży miał pan z pewnością wiele niezwykłych przygód? Która z nich zapadła Panu najbardziej w pamięci?
– Każda podróż jest dla mnie wyjątkowa i rodzi wiele niezapomnianych przeżyć. Podróż do Indii – wiele lat temu – była dla mnie bardzo ważna, ponieważ ukierunkowała mnie w tym, jakie chcę robić zdjęcia. Uświadomiłem sobie, że istotą nie jest egzotyka, piękne krajobrazy, tylko to, co ja chcę jako fotograf „wypowiedzieć” tymi zdjęciami, jaki przekaz one niosą.
Co do ciekawych sytuacji, było ich wiele i to jest dłuższa opowieść (śmiech). Przy realizowaniu moich fotografii minimalistycznych, wyczekuję czasami kilka godzin na odpowiedni kadr w wybranych przez siebie miejscach. Na ogół nie mają one nic wspólnego ze zwykle fotografowanymi pejzażami. Są to siatki, falochrony, przejścia… Zazwyczaj ludzie ze zdumieniem patrzą na to, co ja w danym miejscu robię. Czasami zaczepiają i pytają się, co ja tu widzę, ponieważ dla nich dane miejsce nie jest zbyt fotogeniczne. Wielki ubaw mieli Japończycy, widząc stojącego po pas w wodzie 2-metrowego mężczyznę, który od 2 godzin stoi z wymierzonym w falochron aparatem. Wtedy to ja stałem się stałym „obiektem fotografowania”, na tle falochronu! Nie wiem, ile zdjęć powstało zrobionych przez Japończyków z moją osobą, ja zrobiłem wtedy jedno swoje „Hiroshima – Phoenix Rising from the Ashes”, przedstawiającego żurawia, symbol odrodzenia, nadziei, który się tam pojawił na tle falochronu i miasta Hiroszima.
Tekst: Magdalena Grzymkowska
Joanna
Zdjęcie „A Man Feeding Swans in the Snow” jest genialne, ale coś mi się wydaje, że pan Ryczek jest znany tylko i wyłącznie dzięki temu jednemu zdjęciu. Nawet na jego stronie mizernie to wygląda. Jest parę udanych zdjęć (świetne „United States of India”) ale generalnie jako fotograf leci wyłącznie na popularności jednego jedynego zdjęcia. Szkoda! To samo na na jego stronie na Facebooku – ciągłe posty i re-posty tego samego zdjęcia … Czy pan Ryczek w ogóle robi jakieś inne udane zdjęcia?
Jacek
Początkowo też tak myślałem. Że to fenomenalne zdjęcie w stylu Yin-yang jest jedynym „strzałem” pana Marcina Ryczka. Trudno zresztą jest powtórzyć coś tak niebywale pięknego, poruszającego zmysły i wyobraźnię.
Wielki szacun za to zdjęcie :))).,. Jednak później jak przeglądałem stronę fotografa na FB, to stwierdziłem, że trzyma swój styl i klasę. Zdjęcie „Liberation” – uważam , że świetne, nadto nagrodzone przez Agora Gallery i wystawione w Nowym Jorku wraz z innymi fotografiami z serii „Symbols” : http://www.agora-gallery.com/artistpage/marcin_ryczek.aspx . Widzę też ze strony pana Marcina Ryczka, że inne jego fotografie „The United States of India”, ” Secret Wiindow”, „Unknow” zdobyły również nagrody w międzynarodowych konkursach fotograficznych. A z najnowszych zdjęć, mi się najbardziej podobają fotografie dwóch pań na ławeczce „Space” i niesłychanie refleksyjne „Man in time”. Osobiście te dwa ostatnie zdjęcia i „Sekretne okno” nie wiem, czy mi się bardziej nie podobają niż to sławne z łabędziami. To, że ono się często pojawia w przekazach, to normalne, bo jest jedyne i wyjątkowe. Strzał, który się zdarza raz na milion. Nie przez przypadek amerykański The Huffington Post uznał je za jedno z pięciu najlepszych fotografii na świecie w 2013 r. Muzycy, też na swoich kolejnych płytach umieszczają swój szlagierowy utwór. Ważne, czy umieją w kolejnych utworach utrzymywać „swój styl” Uważam, że pan Marcin Ryczek robi to doskonale. Patrząc na zdjęcie widać, kto trzymał aparat. Tak trzymać :))).