– Emigracja dzieliła się na dwie grupy społeczne: starych i młodych. Starzy stworzyli państwo na wygnaniu i trzymali się uporczywie tego założenia. Bardzo często podkreślałem, że po 40 latach od zakończenia wojny nie można się opierać na przesłance, że Polska jest ciągle w stanie wojny, i w związku z tym prezydent może mianować następnych prezydentów, że trzeba to zastąpić jakąś reprezentacją międzynarodową, która by skupiała wszystkich Polaków. Natomiast emigracyjni starcy byli tak dufni w swoje posłannictwo, że nie chcieli się z tym pogodzić i właściwie zaprzepaścili wejście młodzieży do ówczesnych struktur politycznych. Polska miała kolosalną liczę młodych ludzi, zajmujących wysokie stanowiska w świecie, którzy zupełnie odeszli od spraw polskich – mówił w Ognisku Polskim Zbigniew Mieczkowski, oficer I dywizji pancernej generała Maczka, ziemianin bez ziemi, filantrop, autentyczny i efektywny społecznik, człowiek szerokich horyzontów. Wieloma epitetami można scharakteryzować tę jedną z najbarwniejszych postaci, tak zwanego środowiska. Starszej jego części, osiadłej tu od wojny. Najmłodsza fala emigracji prawie go nie zna. Ani Mieczkowskiego, ani środowiska. Rzadko szuka wspólnego z nimi języka. Nie szuka go jednak również z Brytanią, która służy do zarabiania pieniędzy. To Polska, mimo niechęci do jej ciągłej fazy przejściowej i zmuszającej do wyjazdu złej polityki gospodarczej, stanowi emocjonalne centrum zainteresowań młodej Polonii. Tęsknią za domem. Tak, jak przez wiele lat tęsknili emigranci powojenni.
Mieczkowski obarczył się szeregiem zobowiązań, co było właściwe klasie, z której się wywodzi. W Ognisku Polskim, w publicznej rozmowie prowadzonej przez Eugenię Maresch, autorkę i badacza dziejów polskich, przedstawił drugie wydanie swojej książki. „Horyzonty wspomnień” są szersze treścią, refleksjami i licznymi przedrukami jego bogatej korespondencji m.in. z możnymi świata Anglosasów, z którymi szukał kontaktu i skutecznie go nawiązywał. Książka stała się pretekstem, przyczynkiem do dyskusji, która dała nam kolejną porcję wiedzy o nas samych, emigrantach na zawsze, lub tylko na wiele lat.
Zaczął Nicholas Kelsey. – Zostałem ostrzeżony, że rozmowa będzie po polsku, bo mogą zdarzyć się chwile, ambarasujące Anglików – powiedział nasz angielski prezes Polskiego Ogniska. – Dlatego nie będzie mnie tutaj, będę na koncercie obok, bo nie chcę zostać zawstydzony – dodał i opuścił salę.
– Część pierwsza książki związana jest z Polską przedwojenną. Jest to o tyle ciekawa opowieść, że ta nasza Polska przedwojenna jest w obecnych czasach zupełnie zapomniana i nieznana. Był to zupełnie inny świat. Polska przedwojenna była społecznie właściwie ogromnie zbliżona do zachodniej Europy. Polska dzisiejsza jest odmiennym tworem. W specjalnych, nowych warunkach, w związku ze zmianą granic, ma duże fory, nie ma mniejszości narodowych, które były problemami Polski międzywojennej, ale jest innym krajem. Właściwie jest on dzisiaj trochę przefarbowaną Polską ludową – uważa Mieczkowski, który jest częstym gościem w kraju, bacznie przyglądającym się, zachodzącym w nim od 25 lat, przemianom. Dla ludzi takich jak on, spadkobierców zagrabionej przez komunistyczną władzę prywatnej własności, pierwszym przyczynkiem do braku akceptacji dla III RP jest brak ustawy, która zwróciłaby dawnym posiadaczom ich majątki, lub to, co z nich pozostało. Bo przecież „wielki cham” dopuścił do zniszczenia większości siedzib, w których kształtowała się polska kultura narodowa. W pałacach i dworach urządzał lokale dla zarządów państwowych obór lub pozostawiał je na pastwę grabieży i dewastacji. Mieczkowski ma prawo widzieć współczesną Polskę jako twór odrębny, będący poza ramami etosu Polski przedwojennej i nie będący sprawiedliwą spadkobierczynią kultury tworzonej i pielęgnowanej, na przekór wrogom.
– W moim pojęciu, najciekawszym okresem, który w tej książce opisuję, jest okres związany z emigracją i z rozdziałem pt. „Państwo na wygnaniu”. Przedstawiam nieznane dosyć ewenementy życia emigracyjnego, oraz moje spotkania z różnymi osobami, ważnymi decydentami i wielkimi urzędnikami w życiu Zjednoczonego Królestwa, jak lord Home, lord Donaldson, lord Carrington i wielu innych, z którymi miałem możliwość dyskutowania polskich spraw – mówił autor „Horyzontów wspomnień”.
– Moja rodzina naturalnie nigdy nie pretendowała do rodzin magnackich, ale od wieków osiedlona była na ziemiach polskich i związana była z życiem szlachecko-ziemiańskim. Rodzina mojej matki wywodzi się z wojów, którzy brali udział w zgładzeniu św. Stanisława i schronili się na Mazowszu, które było wtedy oddzielnym księstwem. Czcibor z Chamska skarbnik księcia Ziemowita Mazowieckiego ufundował kościół, którego część istnieje do dzisiaj i jest ciągle opisywana w oficjalnym wydawnictwie diecezjalnym w Płocku. Chamsk był w rodzinie mojej matki do powstania 1830 roku. Ze strony mego ojca byliśmy również pochodzenia mazowieckiego, ale mój prapradziadek Maciej, syn łowczego łomżyńskiego, w 1716 r. kupił Cibórz koło Lidzbarka Welskiego. Był to piękny majątek 1200 hektarów, 400 hektarów lasów, który był w naszych rękach do 1939 r. Natomiast jego brat, stryj Wacław Mieczkowski był właścicielem Niedźwiedzia, w którym gromadził zbiory rodzinne. Podróżował po całej Europie i ten Niedźwiedź ciągle ozdabiał. A co do mojej najbliższej rodziny: myśmy byli całkowicie spaleni w I wojnie światowej, a był to bardzo piękny pałac w Dzierżanowie. Mój ojciec wszystko odbudowywał od początku, a potem był znanym w naszych okolicach, wspaniałym administratorem swoich dóbr. Dość ciekawym zjawiskiem był pewnego rodzaju tragizm tego, że to wszystko, co zostało odbudowane, zostało zabrane mojej rodzinie z chwilą wejścia komunizmu – skwitował spadkobierca.
– Śmiem twierdzić, że to wojenny tygiel uhartował pana charakter na odważnego przedsiębiorcę, który sam utorował swoje życie, bez dziedziczenia ziemi w Polsce – zauważyła Eugenia Maresch. – Byłem na pewno rozpieszczonym paniczykiem w okresie, kiedy wojna się skończyła i dostałem duże cięgi z tego powodu. Wyjechałem z Polski trochę przypadkowo. Samochód, którym zawiozłem moją siostrę do Warszawy został zarekwirowany przez polskie lotnictwo. Kapitanowi, który ten samochód rekwirował, wytłumaczyłem, że to jest wóz mego ojca i ponieważ ja go prowadzę, czy nie chciałby mnie również zarekwirować i ze sobą zabrać. Szukaliśmy początkowo lotnisk, na które miały przychodzić samoloty z zagranicy, które naturalnie się nigdy nie pokazały, i wreszcie w momencie uderzenia Rosji przekroczyliśmy granicę rumuńską – opowiadał. Po klęsce Francji przybył wraz z polską armią do Szkocji. – Gdy Francja padła, nasze oddziały w liczbie około 20 tysięcy ludzi zostały przewiezione na polskich statkach m.in. na Sobieskim do Wielkiej Brytanii. Był to niezwykły moment, gdy po szalonym bałaganie i ucieczce wojsk francuskich, Sobieski stojąc na kotwicy spotykał nasze oddziały, a trębacz grał hejnał Wojska Polskiego. Przybyliśmy do Szkocji nie jako wygnańcy, ale jako uzbrojeni żołnierze, przedstawiający wolną Polskę, na jej okręcie, niezależnym terytorium Polski. Był to niezwykły moment dla nas wszystkich. W Szkocji zostaliśmy przesunięci do obrony granic morskich, wschodniej części wybrzeży, przed możliwą inwazją z Norwegii. Szkocja była dla nas czasem wypoczynku i przygotowania do dalszej akcji, stworzyliśmy tam I dywizję pancerną, która później odegrała ważną rolę w oswobodzeniu Europy – mówił oficer gen. Maczka.
Nie obyło się bez przypomnienia zasług. Mieczkowski był przewodniczącym Polskiej Rady Bibliotecznej, sprowadził do POSK-u Towarzystwo Conradystów, potrafił zainteresować Biblioteką Polską brytyjskie elity polityczne i intelektualne, wydał kilka książek o I dywizji pancernej, wygłosił szereg odczytów na ten temat, oraz przyczynił się do odsłonięcia przynajmniej dwóch pomników, nie uchylając również od pełnienia roli fundatora. Kiedy opowiadał o obecności lorda Home podczas uroczystości odsłonięcia jednego z pomników, wspomniał, iż później wielokrotnie mógł liczyć na pomoc byłego brytyjskiego premiera. – Drugim, podobnym przyjacielem moim był lord Donaldson, minister oświaty, który ze strony socjalistów ogromnie mi pomagał w okresie, kiedy opiekowałem się polską biblioteką – wspomniał Mieczkowski. Pyszałek? Oczywiście, ale zarazem człowiek pozbawiony kompleksów, potrafiący dla sprawy publicznej skutecznie zabiegać o pomoc, szukając jej u źródeł.
– Pisze pan w swojej książce, że łatwo przyjęliśmy rezygnację, że można było żądać wiele od Anglików, że wszystkie osiągnięcia były wysiłkiem finansowym emigracji niepodległościowej, bez tak zwanego udziału aliantów. Nie jest jasne, o który okres panu chodzi. Po powstaniu Interim Treasury Committee rząd brytyjski łożył, choć skromnie, na szkolnictwo, stypendia, na utrzymanie polskich obozów. Subwencje na biblioteki wycofano dopiero w 1965 roku – ukłuła swego rozmówcę Eugenia Maresch.
– Zobowiązania Wielkiej Brytanii są w ogóle niewspółmierne i rzadko rozumiane przez dzisiejsze społeczeństwo. Trzeba sobie z tego zdać sprawę, o czym pisze do mnie w liście właśnie lord Home, że Polska w 1939 r., walcząc z Niemcami, zmieniła losy Europy. Po śmierci Piłsudskiego, minister Beck zawładnął całkowicie polityką zagraniczną Polski. Piłsudski zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i bierności Zachodu, nawiązał z Niemcami dobre stosunki. I Polska w 1939 roku, gdyby była w mądry sposób prowadzona, mogła pozostać neutralna. Gwarancja brytyjska była dana tylko takim w celu, żeby Hitler uderzył na Wschód, a nie na Zachód. Gdyby Hitler po 1939 roku, po rozbiorze Polski, nie atakował Francji w 1940 roku, Polska przestałaby istnieć i tak jak Czechosłowacja wojna zostałaby zakończona. Z tego nikt sobie nie zdaje sprawy, jaką olbrzymią rolę odegraliśmy, właściwie w uratowaniu Wielkiej Brytanii od losów, które były naszym udziałem. Więc żądania nasze w stosunku do rządu brytyjskiego mogłyby być niewspółmierne, bo przecież właściwie odegraliśmy najważniejszą rolę w II wojnie światowej – odpowiedział Mieczkowski, dodając, że owszem, Brytania dotowała uchodźców, ale w minimalny sposób. – Biblioteka Polska, którą się później opiekowałem, początkowo miała być przekazana do zbiorów rosyjskich. Starano się zniweczyć naszą niezależność – tłumaczył.
Pytania były coraz ciekawsze: – w 1970 r. ukazał się pana artykuł na łamach Dziennika Polskiego pt. „Na progu drugiego 25-lecia”. Chodzi w nim o rolę emigracji, aby zapewniła Polsce właściwe miejsce wśród narodów europejskich. Ideowo uświadomiona ma jednoczyć politycznie całą polską diasporę, która wtedy byłaby uznawana przez państwa zachodnie jako autorytet. Wyraźnie dążył pan do odegrania pewnej politycznej roli na arenie emigracji, nasze autorytety w osobach gen. Andersa, Bora-Komorowskiego, w swych wyprawach do Ameryki w latach 50. i 60. nic nie wskórały. Nie byli przyjmowani przez prezydentów, ani w departamencie stanu. Chciałabym uwypuklić ów element porażek politycznych, którego nie zauważyłam w najnowszym filmie pt. ‘Rzeczpospolita londyńska’. Film niezrównoważony historycznie. Jak pan go odebrał? – pytała Eugenia Maresch, przywołując film dokumentalny, wyprodukowany w ostatnim czasie przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a dokładnie Ambasadę RP w Wielkiej Brytanii.
– Za zgodą prezydenta Raczyńskiego zorganizowałem konkurs na łamach Tygodnia Polskiego, na temat organizacji politycznego kierownictwa polskiego uchodźstwa, reprezentującego wszystkich Polaków w nowym świecie. Prace napłynęły nawet z Polski, ale nasi dostojnicy emigracyjni nie chcieli rezygnować z dostojeństw i rząd trwał w jakiejś niby-funkcji, która była ogromnie ograniczoną. Opowiadanie w filmie o tym, że pani Thatcher rozmawiała z rządem polskim na uchodźstwie jest czystą fikcją, nigdy nic takiego nie było. Trzeba przyznać, że były pewne ośrodki polskie, które rozwinęły przyjaźń z konserwatystami – mówił Mieczkowski. – Natomiast jeśli chodzi o nasz rząd jako taki, to on nie przedstawiał właściwie żadnych wielkich osiągnięć – kontynuował ,dodając, że jedynym faktem, jaki ugruntował pozycję rządu polskiego na uchodźstwie, było przekazanie Lechowi Wałęsie insygniów władzy. – Właściwie dopiero wtedy rząd odegrał pewną rolę – zauważa Mieczkowski.
– Dla nas jest to pewien symbol ciągłości niepodległości Polski, łącznik między II a III RP – mówił Konrad Jagodziński z Ambasady RP, współtwórca projektu „Rzeczpospolita londyńska”, tłumacząc, że jest to film dla odbiorcy z młodego pokolenia. Jagodziński, niejako na obronę skrytykowanej przez Mieczkowskiego i Maresch wizji zaprezentowanej w projekcie MSZ, przywołał takie działania rządu jak zbieranie pieniędzy na skarb narodowy, zbieranie pieniędzy na Fundusz Pomocy Krajowi, czy wreszcie szerokie współdziałanie z organizacjami społecznymi.
– To dla nas to jest wartościowe i może inspirować obecną emigrację. Pamiętajmy, że Polacy w kraju byli poddawani ciągłej komunistycznej propagandzie, dzisiejszy stan umysłu młodego Polaka jest taki, że emigracja niepodległościowa do niczego nie doszła. My chcemy powiedzieć: to nieprawda. Coś udało się zrobić, pokazujemy te dobre strony. Siłą rzeczy, nie będziemy, próbując inspirować ludzi, pokazywać całej masy rzeczy, które się nie udały – stwierdził Jagodziński.
– Ja jestem pełen uznania dla pomysłu filmu na te tematy, ale chciałbym podkreślić, że w tym filmie należałoby przede wszystkim przedstawić całość zagadnień, a nie tylko historię rządu, bo rząd był tylko odłamkiem działalności. Bądź co bądź, to, co w tej chwili odziedziczyliśmy: Instytut Sikorskiego, Ognisko Polskie, POSK, wszystkie inne instytucje były tworem całej emigracji, a nie rządu jako takiego. Rząd odgrywał pewną rolę, stosunkowo bardzo niewielką, jeśli chodzi o wpływy międzynarodowe, bo nikt się do rządu polskiego nie zwracał, w związku z czym, ktoś, kto się nazywał ministrem spraw zagranicznych czy jakimkolwiek innym ministrem rządu emigracyjnego nie miał możliwości rozmowy z ważnymi ludźmi z rządu brytyjskiego. Ja mam listy od pani Thatcher i od innych osób, dlatego, że pisząc do nich podpisywałem się jako były żołnierz Polskiej Armii na Zachodzie, oficer I dywizji pancernej. Więc w moim pojęciu jest ogromnie ważne, aby ten film powstał we właściwych proporcjach, podkreślających szalone zasługi polskiej emigracji w dziale kulturalnym, bo te były olbrzymie – odpowiedział Jagodzińskiemu, Mieczkowski.
– Byłem w 40 roku wywieziony do Rosji, do Anglii przyjechałem prawie 68 lat temu, jako 17-letni chłopiec. Jeżeli chodzi o rząd polski to był skandal, co się działo, jedyny autorytet to był gen. Anders, armia. Jak nastąpił rozłam, nikt z młodych ludzi nie był przekonany, że rząd cokolwiek może zrobić. Ja byłem studentem, jednym z tych szczęśliwców, którzy dostali stypendium, i mieli możliwość skończyć studia, ale nie mieliśmy absolutnie żadnego dostępu do kół rządzących. Młodzi ludzie nie mieli nic do powiedzenia i dlatego rozjechali się po całym świecie. Teraz jest w Anglii około miliona Polaków, a jak nas było 150 tysięcy, mieliśmy więcej councillors, więcej tych ludzi, którzy działali, którzy starali się wejść w to społeczeństwo – mówił jeden z uczestników zebrania.
– A mnie się wydaje, że może ta stara emigracja najbardziej dlatego przeżyła, że w każdym mieście w Anglii był polski dom, nie pamiętam jak się nazywały, czy „Dom Polaka”, czy „Dom Żołnierza”… kto nie znalazł pracy tutaj, przyjechał tam i już miał pewne otoczenie, w którym mógł pójść na lunch, porozmawiać z Polakami po polsku. Było zaplecze. Były polskie szkoły, polski teatr. O tym się zapomina, a to służyło dla przeciętnego Polaka. I on przetrwał, i polska mowa przetrwała – brzmiała kolejna wypowiedź. I jeszcze głos zabrała Irena Delmar, w obronie rządu. Że po co ta cała krytyka? Że jest niesłuszna i niesprawiedliwa, bo rząd dofinansowywał teatr, a dzięki jego wsparciu żyła polska kultura, a dzieci i wnuki mówią po polsku.
Ostatnie słowo niech należy jednak do Mieczkowskiego. Założył przed laty Fundację Upamiętnienia I Dywizji Pancernej, wznosząc dwa pomniki, jeden w Warszawie, drugi w Szkocji.
– Myślę, że zmusza mnie do tego żyłka społecznika, odziedziczona z domu rodzinnego. Tacy byli wszyscy moi stryjowie, wujowie, a wśród nich bardzo ciekawi społecznicy, którzy zawsze odgrywali jakieś istotne role. Jeden był prezydentem Poznania, Leon Mieczkowski był znanym chirurgiem, który częściowo ufundował szpital Elżbietanek w Poznaniu, a Wacław Mieczkowski był kustoszem rodzinnych zbiorów, więc myśmy piastowali te tradycje wpływania na losy otoczenia. Dwadzieścia lat temu pomnik I dywizji ufundowały europejskie miasta przez nas oswobodzone. W tym roku, na jesieni, będzie zjazd przedstawicieli tych miast w Warszawie, na który się wybieram – mówił. Pertraktuje obecnie z władzami Edynburga o upamiętnienie generała Maczka w miejscu do tego stworzonym, które codziennie przemierzają setki studentów. – Będzie to pomnik, ławka stojąca naprzeciw uniwersytetu, w parku, gdzie blisko mieszkał gen. Maczek. Powstał komitet, a ja bardzo zachęcam państwa do poparcia tej inicjatywy.
Elżbieta Sobolewska