Dzwonek do drzwi, pani Danusia przerywa rozmowę. – Dzień dobry, czy będzie u pani święcenie? – W tym roku już nie, proszę wszystkim powiedzieć żeby szli do świętego Antoniego – odpowiada pani Gradosielska.
Już ponad 10 lat będzie, jak w Wielką Sobotę ludzie przynoszą do jej domu koszyczki. Zaczęło się od kilkunastu. – A w zeszłym roku przyszło prawie trzysta osób. Sześć razy ksiądz święcił, kończył z jednymi koszykami, i już drugie się ustawiały. Ale jak pyta ludzi, czy chodzą do kościoła, to mówią, że nie chodzą, ale potrawy święcą – mówi pani Danusia. Rejwach u niej zaczynał się już w piątek, bo przychodzili żeby zostawić koszyki. Szykowała długi stół i biały obrus. Przy czym właśnie skończyła 90 lat, więc daliby już spokój. Polacy ze wschodniego Londynu mogą zanieść swoje koszyki do Domu Parafialnego w Goddmayes (Ilford). Do św. Antoniego i do kościoła w Romford.
Z Reading przyjeżdża na Wielkanoc Ewa, z 14-letnim Beniaminem i 16-letnią Zosią, która nosi imię ku pamięci babcinej siostry, ofiary Syberii. Przyjedzie wnuczka, która niedługo zostanie adwokatem, a na jej studia zrzuciła się cała rodzina. I prawie cała spotkała się na przyjęciu urodzinowym mamy, babci i prababci, urządzonym w polskich barwach, w azjatyckim klubie, nieopodal domu. Polskie i brytyjskie flagi, i dziesiątki gości, kilka pokoleń. Państwo Gradosielscy wychowali sześcioro dzieci. Uroczystość prowadził jeden z synów, Leszek, a córka Elżunia, która mieszka w Szwecji, przygotowała o mamie wystawę. Wisi teraz w korytarzu rodzinnego domu tej wielkiej, polskiej, emigracyjnej rodziny.
– Jak powiedzieć kilka zdań o tak długim i barwnym życiu? – zastanawiał się, wywołany do mikrofonu Ryszard Grzybowski. Wraz z żoną Czesią towarzyszył pani Danusi przy stole. Oboje Sybiracy, jak ona. Przyjaciele.
Jerzy Gradosielski był saperem, żołnierzem 5 Kresowej Dywizji Piechoty, odznaczonym m.in. Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych, po wojnie awansowanym na kapitana. A teraz żona dorównała mężowi, bo minister Ciechanowski z Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych właśnie przyznał jej awans. „Jest mi niezmiennie miło winszować jubileuszu weterance słynnej 316 kompanii transportowej i uczestniczce działań II Korpusu Polskiego w kampanii włoskiej. Wszechstronna działalność emigracyjna szanownej pani prezes na niwie kombatanckiej, społecznej, artystycznej, świadczy o głębokim patriotyzmie, przywiązaniu do wartości, które panią ukształtowały w okresie międzywojennym” – napisał w liście. Za kilka tygodni rocznicowe obchody w Bolonii, którą wyzwolili Polacy. Oczywiście, że pani Danusia się wybiera.
– Byłyśmy z Danką razem w 316 kompanii transportowej, w tym samym 1945 roku brałyśmy ślub, ona w Porto san Giorgio, a ja w Loreto. Należałyśmy do Zespołu 316 i do 316 koła SPK. Tu jest nawet Basia Heyda, córka komendantki 316 [Kazimiera Heyda – red.]. Zamierzamy zorganizować spotkanie, ale już nas bardzo mało zostało, niektóre poumierały, niektóre są w domu opieki, a my jakoś chodzimy. Z laską, ale chodzimy –mówiła 97-letnia Irena Siedlecka.
Danka i Jurek Gradosielscy zamieszkali w Forest Gate w 1948 roku. Z innymi rodzinami uruchomili szkołę sobotnią im. Królowej Jadwigi. Kapitan Gradosielski był pierwszym prezesem szkoły, w której uczyła jego żona. – Załatwiałam formalności z franciszkanami, u których organizowaliśmy szkołę, bo lepiej mówiłam po angielsku, którego uczyłam się jeszcze w Porto san Giorgio. Jak to się stało, że akurat tego języka, kiedy przez myśl mi nawet wtedy nie przechodziło, że będę żyła w Anglii? A tak się przydało, czasem się nad tym zastanawiam. No a potem zakładaliśmy z innymi polską parafię – opowiada. Od czasu do czasu przyjeżdżał do nich ksiądz, z Devonii, aby odprawić Mszę Św. po polsku w kościele przy St. Anthony’s Road. W tej okolicy mieszkało najwięcej Polaków, przeważnie byłych żołnierzy.
Ogromnie cieszyli się na tego swojego pierwszego księdza, Jerzego Frankowskiego i własną parafię, pw. Matki Bożej Fatimskiej. – „Powstała, bo taka była wola miejscowych Polaków, bo zostały stworzone warunki ideowe i materialne, na których parafia może opierać swój byt” mówił w 1963 roku, podczas pierwszej homilii nowej wspólnoty wiary, rektor PMK ks. Staniszewski.
Danuta szybko zaczęła prowadzić kronikę parafialną. Przez 45 lat była lokalną korespondentką „Dziennika Polskiego”, opisując na tych łamach wydarzenia z życia polskiej wspólnoty w Forest Gate. Pomagała Polakom odnaleźć się w realiach tego kraju, 17 lat pracowała jako tłumacz dla trzech gmin wschodniego Londynu. Jak mówi: miałam wóz, to wszędzie szybko dojeżdżałam.
Ma 25 polskich i brytyjskich odznaczeń. Postanowieniem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. 10 lat prowadziła parafialną sekcję charytatywną. – Mieliśmy pod opieką wielu starszych ludzi, w parafii było około stu takich osób, nasi rodzice i dziadkowie. Odwiedzaliśmy ich w domach, pomagaliśmy załatwiać sprawy w urzędach, odwiedzaliśmy w szpitalach. Większość nie znała angielskiego, więc nasza pomoc była niezbędna – opowiada.
Jest członkinią partii konserwatywnej. W domu Gradosielskich odbywały się walne zebrania West Ham Conservative Association, prowadzone przez Davida Amosa, który dostał od królowej tytuł i już jako Sir Amos, gościł na urodzinowym przyjęciu pani Danuty.
– Po zebraniu zawsze odbywało się przyjęcie. Ale ja nie musiałam go organizować, gotowałam tylko coś polskiego. Jak pierwszy raz zrobiłam bigos, to zjedli go ledwo troszkę. Kiedy były kolejne wybory, to zjedli już pół rondla, a następnym razem poszło wszystko.
– Startowałam w wyborach na radną gminy, raz dostałam nawet więcej głosów, niż kandydat Green Party, ale byłam, jak to się mówi „paper candidate”, na zastępstwo, aby w razie jakiegoś wydarzenia z urzędującym radnym można było kogoś powołać na jego miejsce – mówi pani Danusia. Zresztą, czy miałaby czas na pracę w gminie, z szóstką dzieci i tyloma polskimi sprawami na głowie? Parafia i sekcja charytatywna, polska szkoła sobotnia, Koło SPK nr 316, na czele którego stała przez wiele lat, chór i wreszcie Zespół 316, w którym śpiewała i który jeździł na występy do polskich wspólnot w całej Anglii, a nawet przydarzył mu się wyjazd do USA.
Niespodzianką przyjęcia był występ reprezentacji Chóru im. Św. Maksymiliana Marii Kolbe, założonego przed laty przez tych samych ludzi, którzy pracowali na rzecz polskiej szkoły i wspólnoty parafialnej we wschodnim Londynie.
– Żebyśmy mieli prawo używania Domu Parafialnego to tam zrobiłabym przyjęcie, ale cóż, nie my jesteśmy już jego właścicielami, chociaż to my, jako parafia, kupiliśmy go. Ktoś powiedział, ale może to być plotka, że chcą zniszczyć dom, sprzedać go, a Misja Katolicka mówi, że nic nie może zrobić, bo decyduje proboszcz. Myśmy się składali, żeby kupić ten dom od Anglików, ale dokumentów na to nie ma. Próby choru odbywają się teraz w angielskim klubie, gdzie wynajmujemy salę, a myśmy przecież przez kilkadziesiąt lat utrzymywali Dom Parafialny poprzez stowarzyszenie, które mogło prowadzić bar, na nim zarabiało i raz do roku ksiądz dostawał od chóru pieniądze – mówi pani Danusia. Teraz więc znowu chodzi do świętego Antoniego, jak na początku, przez te wszystkie lata. Gdzie chodziła, zanim powstała polska parafia. Gdzie ochrzciła wszystkie swoje dzieci i zaprowadziła je, by przyjęły Pierwszą Komunię Św. Gdzie zawierały swoje małżeństwa. I tam, w samo południe, pójdzie w Wielką Sobotę ze swoją święconką.
Elżbieta Sobolewska