30 maja 2015, 14:57
Lokomotywa, czołg, kościół

Dawno, dawno temu pewien znajomy – pod przysięgą zachowania absolutnej tajemnicy – opowiedział mi o pewnym sekretnym miejscu w Polsce. Ponieważ tajemnica obowiązuje, nie mogę wam zdradzić dokładnej lokalizacji tego punktu. Ogólnie powiem tak: gdzieś między Bugiem a Odrą. Wyobraźcie sobie taki krajobraz: jest tam prześliczny, jasny las sosnowy. W słoneczny dzień drzewa rzucają cienie na swoich sąsiadów. W powietrzu unosi się zapach żywicy. Las jest dość przejrzysty i z daleka już można dostrzec niewielkie jezioro ukryte między drzewami. Jest niezwykle czyste, wręcz dziewicze. W tym miejscu nie słychać żadnych odgłosów cywilizacji, a najbliższe domostwa znajdują się sporo kilometrów dalej. Z jednej strony zejście do jeziora jest łagodne i zachęca wręcz do zanurzenia się w chłodnej wodzie w upalny dzień. Po drugiej stronie krajobraz jest zupełnie inny. W lesie widać nasyp po dawnej kolei, przebiegający tuż przy jeziorze. Jest wysoki i stromy, a zejście z niego do wody – niebezpieczne. Wygląda to jak mała przepaść. Przedwojenni budowniczowie kolei musieli wykazać się nie lada kunsztem, żeby stworzyć takie dzieło. Dalsze losy kolei były typowe dla powojennej historii Polski. W 1945 r. Armia Czerwona zdemontowała torowisko i – jako łup wojenny – wywiozła w głąb Związku Sowieckiego. A nad jeziorem został tylko pusty nasyp i… historia z nim związana.

Otóż, mój znajomy twierdził z całą powagą, że w jeziorze leży zatopiona lokomotywa, a może nawet jeszcze kilka wagonów. Pod koniec wojny, w czasie bombardowania przejeżdżający pociąg miał się wykoleić i runąć do wody z wysokiego nasypu. Zapewne przewoził przy tym jakieś skarby, może nawet fragmenty Bursztynowej Komnaty, kto wie, w każdym razie znajomy wie o tym zatopionym ładunku NA PEWNO. Jest tylko problem z jego znalezieniem i wydobyciem. Aż dostałem wypieków od tej opowieści, a w głowie już rodził się pomysł wyciągnięcia skarbów na powierzchnię. Coś tam jednak po drodze wypadło i sprawa rozeszła się po kościach.

Jakiś czas później usłyszałem od innej osoby – i też w tajemnicy – podobną historię o zatopionym w jeziorze czołgu. Pojazd miał pochodzić z II wojny światowej, a znalazł się w wodzie w mniej więcej podobnych okolicznościach jak parowóz. Tylko jezioro było inne. Z czasem zorientowałem się, że niemal każde jezioro w Polsce ukrywa w swoich głębinach jakiś skarb. Z grubsza można podzielić je na jeziora z lokomotywą, jeziora z czołgiem i jeziora z zatopionym dzwonem (to te płytsze) albo z całym kościołem (głębsze akweny). Pojazd w jeziorze można jeszcze wyobrazić sobie, ale cały kościół już trudniej. Bo gdyby miał stać na dnie, to na powierzchni byłoby widać wieżę z dzwonnicą – a wtedy nie ma tajemnicy, no chyba żeby taki kościół położyć na boku, to może się zmieści w całości pod wodą. Ale dlaczego świątynia miałaby wylądować w jeziorze? Policzyłem: w Polsce mamy prawie 10 tys. jezior i ponad 10 tys. kościołów, nie licząc meczetów i cerkwi. Faktycznie, w każdym jeziorze można by ukryć jeden obiekt. A jak doliczyć do tego czołgi i lokomotywy, to w każdym akwenie można by znaleźć po kilka zatopionych skarbów. Oczywiście te opowieści o zatopionych cudach mają obecnie jeden główny cel: rozbudzanie wyobraźni i przyciąganie turystów.

Sam niedawno uległem takiej iluzji. Zwiedzając Lubelszczyznę, trafiłem do wyjątkowo malowniczej, ale wciąż mało znanej okolicy. Jak głosił przewodnik, już w XIII wieku istniał tam szlak handlowy łączący Morze Czarne z ziemiami polskimi. W pewnym miejscu na szlaku jest wzgórze, zwane Dzwonną Górą. Znajduje się tam, ukryty pod ziemią kościół, który zapadł się w tajemniczych okolicznościach. Kościoła nie widać, ale za to słychać jego dzwony, które biją o północy. Bardzo chciałem dokładniej obejrzeć Dzwonną Górę, ale widok na nią przesłaniały domy i domki wybudowane wzdłuż trasy turystycznej. Te zabudowania ciągnęły się przez całą drogę i zeszpeciły piękny staropolski krajobraz. Wybaczyłbym, gdyby współczesna architektura nawiązywała w jakiś, najmniejszy nawet sposób, do piękna tutejszego krajobrazu. Ale nie, te domy przeniesiono żywcem z zagranicznych katalogów, z nowobogackich osiedli i filmów, w których pokazuje się luksusowe rezydencje z innego świata. W ten sposób znika szansa na podziwianie tradycyjnych wiejskich pejzaży, wkrótce pozostaną nam już tylko widoki namalowane przez Józefa Chełmońskiego i innych XIX i XX wiecznych malarzy…

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_