Kto zna Amerykę, wie czym jest Mason-Dixon Line. W wieku XVIII służył jako sztuczny podział kreślony na mapie między dwoma koloniami brytyjskimi, czyli protestancką Pennsylwanią i katolickim Maryland, sięgający od Oceanu Atlantyckiego do rzeki Ohio. Już w następnym wieku, ta linia oficjalnie przedłużona wzdłuż rzeki Ohio do Mississippi, tworzyła granicę między stanami za i przeciw niewolnictwu w czasie Wojny Secesyjnej. Obecnie tworzy nieoficjalną granicę gospodarczą ale też i kulturalną między bogatszą prozaiczną Ameryką przemysłową a biedniejszą bardziej emocjonalną rolniczą Deep South. Każdy zwycięski kandydat na prezydenta USA musi uzyskać poparcie w obydwu ideologicznie konkurujących rejonach.
Ostateczny wynik wyborów prezydenckich w Polsce znów zdradza ten sam podział geograficzny między zwolennikami prozaicznej Platformy Obywatelskiej i emocjonalnego Prawa i Sprawiedliwości. W ostatnich 8 latach elektorat przychylał się bardziej do opcji PO, pamiętając rozhisteryzowane rządy braci Kaczyńskich, choć w większym stopniu PO uzyskiwało to poparcie na terenach zachodnich Polski. Na wschodzie Podkarpacie niezawodnie wspierało obóz bardziej prawicowy. Lecz tym razem, gdy pan Kaczyński unikał zbyt radykalnych własnych występów medialnych, a pole zostawił bardziej gładkiemu kandydatowi przez niego wytypowanemu, to poparcie dla jego obozu rozszerzyło się już od Podkarpacia do województw centralnych i południowych. To już nie głucha prowincja, ale i tereny obejmujące Warszawę, Kraków i Łódź które znalazły się po stronie elektoratu niezadowolenia (choć same metropolie Warszawy i Łodzi poparły Bronisława Komorowskiego).
Właściwie można by określić polską geograficzną linię podziału jako podobną do granicy zaboru niemieckiego z jednej strony a zaborem rosyjskim i zaborem austriackim z drugiej. Czyli sięgając do historii, stary Kraj Nadwiślański i Galicja w konfrontacji z Wielkopolską i ziemiami odzyskanymi. Właściwie przeszło 70% elektoratu Małopolski i Podkarpacia poparło kandydaturę Andrzeja Dudy, a w nie wiele mniejszym stopniu, około 60%, to samo zrobili wyborcy ziem podlaskich, mazowieckich, lubelskich i świętokrzyskich. Wschodnie tereny wspierające Dudę głosowały na niego bardziej entuzjastycznie (zdobywając przeciętnie 64% głosów) niż tereny popierające Komorowskiego gdzie prezydent zdobył przeciętnie tylko 56% głosów. Trzeba pamiętać że trzon tej części Polski Wschodniej to tereny gospodarczo zacofane. Polska Wschodnia obejmująca województwa: lubelskie, podlaskie, podkarpackie i świętokrzyskie to makroregion wyróżniający się nie tylko kryteriami geograficznymi, ale też ekonomicznymi. Te cztery województwa w roku 2005 wykazywały się najniższym PKB na mieszkańca w rozszerzonej wówczas Unii Europejskiej. Dlatego województwa te zostały objęte specjalnym dodatkowym lecz tymczasowym wsparciem unijnym w formie programu „Rozwój Polski Wschodniej”. Mimo tych inwestycji , z najnowszych danych GUS wynika, że w 2012 roku PKB liczony na mieszkańca województw położonych na ścianie wschodniej był jeszcze mniej korzystny w stosunku do średniej krajowej niż w 2001 roku. Na przykład w województwie podkarpackim w 2012 roku PKB na osobą był niższy o 33 proc. od średniej krajowej, podczas gdy dekadę wcześniej ta różnica PKB wynosiła zaledwie 28,1 proc.
Przepaść między Polską A i B powiększa się, chociaż na rozruszanie wschodnich regionów przeznaczono miliardy złotych z funduszy unijnych. W przeliczeniu na mieszkańca dopłaty dla potrzeb województw wschodnich były w latach 2007-12 znacznie wyższe niż dla zachodnich. Wciąż jest mało dobrych dróg, a kiepska infrastruktura zniechęca biznes. Biedne regiony to głównie regiony rolnicze – poza wielkimi miastami nie ma rozwiniętego przemysłu i usług. W województwie podlaskim np. zajęcie w rolnictwie ma 30 proc. pracujących, czyli dwa razy więcej, niż wynosi średnia w całym kraju. Coraz więcej też osób młodych emigruje do większych ośrodków lub zagranicę. Według danych GUS-u w roku 2013 najmniej produktywni są mieszkańcy województwa lubelskiego (70,6% średniej krajowej), a szczególny problem miało województwo świętokrzyskie, gdzie niewielki produkt krajowy brutto wytwarzany w tym regionie zmalał jeszcze bardziej w stosunku do 2012 gdy inne województwa, nawet te wschodnie, były na plusie. Jest to teren przeważnie roszczeniowy wobec budżetu państwa i budżetu Unii i czuje, że ekipa rządząca za słabo reagowała na ich potrzeby i postulaty.
Odezwał się w tych wyborach mocniej niż kiedykolwiek głos Polski katolickiej, rolniczej, niepodążającej za konkurencyjnym prosperującym zachodem Polski. Ale również odezwał się głos młodzieży zradykalizowanej przez nudne bezideowe elity polityczne i gospodarcze, które niby blokowały im możliwości szybkiego współudziału z roztrąbionym przez media państwowe „cudzie gospodarczym”. Tu duży udział we wciągnięciu młodego sfrustrowanego elektoratu do udziału w wyborach miał rockowiec Paweł Kukiz, który zdobył 20% głosów w pierwszej turze i przekazał mimochodem lwią część tego elektoratu Andrzejowi Dudzie. Tym razem machina wyborcza Platformy zawiodła głownie przez zaniedbanie ze strony samego prezydenta i jego sztabu, którzy jej nie uruchomili, bo jeszcze miesiąc wcześniej liczyli na reelekcję prezydenta w pierwszej turze. Oto efekty zaniedbania własnych wyborców. Głosy niezadowolenia trwały oczywiście przez cały okres rządów Tuska i Komorowskiego, ale rozsądek i wiara w postęp gospodarczy i sprawność rządzenia koalicji PO-PSL zapewniały temu obozowi regularne zwycięstwa wyborcze. Ale już niejasny wynik zeszłorocznych wyborów samorządowych powinien był być ostrzeżeniem dla rządu, że teraz może być inaczej.
Trzeba przyznać że Andrzej Duda był atrakcyjnym kandydatem dla wielu. Młody 43-letni prawnik był wyraźnie osobą wykształconą, przyzwoitą, z sympatyczną rodziną. Znał się na prawie administracyjnym i nabrał dobrego doświadczenia, służąc zarówno w kancelarii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego, jak i w parlamencie europejskim. Rzadko powoływał się publicznie na kontrowersyjną postać swojego sponsora Jarosława Kaczyńskiego, nie mówił o dręczących sprawach jak Smoleńsk, nie wracał do swojego poprzedniego wsparcia dla nieudanej ustawy, aby więzić lekarzy wykonywujących zabiegi „in vitro”. Krytykował decyzje rządu i prezydenta Komorowskiego, ale nie unosił się i nie wpadał w obelżywe oskarżenia tak charakterystyczne dla jego obozu politycznego. Zapowiadał, że będzie „służył i słuchał obywatelom” i że będzie prezydentem „dialogu, porozumienia i rozmowy” z wszystkimi Polakami. Do tego stopnia był przekonywujący, że gdy Komorowski w ostatnich dniach nawoływał do uruchomienia „pospolitego ruszenia dla wolności”, aby zachować osiągnięcia 25 lat wolności i demokracji, to większa część społeczeństwa nie mogła dostrzec, kto tej „wolności” właściwie zagraża. Chyba nie ten miły kurtuazyjny zawsze uśmiechnięty Andrzej Duda.
Kandydat Duda złożył też szereg propozycji gospodarczych, które były bardzo popularne, ale na które większość ekonomistów łapało się za głowę. Proponowane obniżenie wieku emerytalnego według wyliczeń „Rzeczpospolitej” kosztować by miało przynajmniej 45 miliardów złotych. Propozycja dopłaty 500 złotych na każde dziecko z najbiedniejszych rodzin, a 500 złotych na drugie i kolejne dla pozostałych może kosztować, według Pracodawców RP, aż 120 miliardów złotych. Dalsze 80 miliardów złotych kosztowałaby propozycja stopniowego podniesienia kwoty wolnej od podatku, zaczynając od 8 tys. złotych. Prorodzinna polityka fiskalna służyłaby szczególnie biedniejszym województwom wschodnim, ale byłaby szkodliwa dla państwowego budżetu.
Wiadomo, że za aksamitną rękawiczką kandydata Dudy chowa się żelazna pięść Jarosława Kaczyńskiego. Wiadomo, że stoi za nim sfrustrowany elektorat ziejący nienawiścią do „aferzystów i zdrajców” którzy posiadają to, czego ta część społeczeństwa nie posiada. Wiadomo, że wspiera go zdyscyplinowany aparat PiS-u. Wiadomo, że w tym obozie znów znajdą się na agendzie propozycje o przywróceniu kary śmierci, wprowadzeniu „demokracji wyznaniowej” (jak sugerował doradca Dudy Krzysztof Szczerski ), zakazu promowania równouprawnienia partnerstw osób tej samej płci, czy uniezależnienia prawodawstwa polskiego od norm europejskich. Dla jego środowiska liberalizm to wróg. Prezydent elekt już w pierwszych dniach kadzi temu elektoratowi i zanurza się w tradycyjnych rytuałach składania wieńców przed pomnikami bohaterów i w zapachu kadzidła przed obrazem Matki Boskiej w Częstochowie.
Dziennikarze wciąż liczą na to, że tu wreszcie pojawia się potencjalny rywal Kaczyńskiego, którego ten szef PiS-u nie będzie mógł zniszczyć czy odwołać. Ale Duda widzi swoją prezydenturą jako dalszy ciąg przerwanej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Wie też dobrze, że swoje obietnice gospodarcze i społeczne będzie mógł wprowadzić w życie tylko po kolejnym wygraniu przez jego obóz następnych wyborów parlamentarnych. Dlatego wszelkie mrzonki, że po złożeniu przysięgi 6 sierpnia będzie stwarzał oddzielny ośrodek władzy od Kaczyńskiego, jest pomyłką. A ta kampania wyborcza już się rozpoczęła, po obu stronach podziału i po obu stronach polskiej linii Mason-Dixon.
Wiktor Moszczyński