12 czerwca 2015, 10:00 | Autor: admin
Tam, gdzie nie pada śnieg

– W ringu nie ma przyjaciół, jest test bądź gra, a osoba, która stoi w przeciwległym narożniku, nie ma imienia, narodowości, twarzy. Jest fighterem, którego muszę pokonać – mówi pierwsza brytyjska mistrzyni świata w kickboxingu Monika Markowska w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Monika Markowska
Monika Markowska

 

Jesteś Polką, ale występujesz w barwach brytyjskich.

– Bo tylko w ten sposób mogę kontynuować swoją sportową przygodę na najwyższym poziomie.

 

Mieszkając na wyspie Jersey…

– … ciekawym skrawku świata, znacznie różniącym się od dużej Anglii. To taka mniejsza i zimniejsza wersja Hawajów. Ma zaledwie pięć na dziewięć mil powierzchni i jest bardzo autonomicznym miejscem – z własnymi zwariowanymi prawami oraz wakacyjną atmosferą. Ludzie się tu nie spieszą, chociaż, oczywiście, trzeba ciężko pracować i przebijać się przez tłum. Jako że wyspa jest mała nie ma wysokiej przestępczości, nie kradnie się samochodów, bo i tak nie byłoby gdzie nimi wyjechać, nie ma broni ani nocnych rozbojów. Są za to piękne plaże, palmy, ciepły klimat. Jedyny minus to wysokie koszty życia.

 

Ale dajesz sobie z tym radę.

– I to już od jedenastu lat, czyli od czasu, kiedy tu przyjechałam. Obecnie pracuję jako księgowa dla grupy firm konstrukcyjno-budowlanych Garenne Group Ltd, chociaż muszę przyznać, że robię to bardziej z rozsądku niż pasji do cyferek. Na szczęście w pracy jest fajna grupa ludzi, z którymi często podejmujemy akcje charytatywne, próbując sił w różnych dyscyplinach sportu. Moja życiowa dewiza brzmi: „Born to fight, forced to work”.

 

Urodziłaś się żeby walczyć?

– Zdecydowanie. Pochodzę z Gdańska, tradycje sportowe w mojej rodzinie były głęboko zakorzenione. Mama w młodości uprawiała lekkoatletykę, a tato grał w piłkę nożną i pasjonował się boksem. Odkąd pamiętam, razem z nim byłam przyklejona do radia, a później telewizji, słuchając bądź oglądając wszystkie transmitowane pojedynki pięściarskie. Do kina chodziliśmy na filmy o karate i sportach walki, ściany mojego pokoju pokrywały plakaty z Bruce’m Lee oraz Jeanem Claude’m Van Damme’m. Razem z o dwa lata starszym bratem Sebastianem dorastałam w takim klimacie i to właśnie on jako pierwszy zaczął trenować taekwondo. A ponieważ dolny limit wieku wynosił 12 lat, ja musiałam z nieukrywanym niezadowoleniem czekać aż go ukończę. Wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila i w dniu urodzin moja torba treningowa ze zbyt dużym jeszcze strojem czekała gotowa.

 

Ciekawy prezent.

– Najlepszy, jaki mogłam sobie wymarzyć. Treningi odbywały się w klubie dzielonym razem z bokserami. Sceneria ze starymi workami, zapach sali, wiszące na ścianach nieoprawione wycinki z gazet o sukcesach pięściarzy i taekwondoków, ustawieni w szeregu ludzie w białych kimonach. Od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że to jest to.

 

Lista twoich późniejszych osiągnięć robi wrażenie.

– Trochę się ich nazbierało. Szybko doszłam do czarnego pasa, zaczęłam startować w zawodach, zakwalifikowałam się do kadry narodowej – najpierw juniorów, a potem seniorów. Zdobyłam siedem tytułów mistrzyni Polski federacji ITF, brałam udział w mistrzostwach Europy w formule WTF, a także w dziesiątkach turniejów krajowych i zagranicznych.

 

A jednocześnie skończyłaś studia.

– Trenerzy i rodzice zawsze powtarzali, że sport to hobby, a wykształcenie jest na całe życie. Ukończyłam Liceum Renowacji Zabytków w Gdańsku, a potem studia pedagogiczne na wydziale animacji społeczno-kulturalnej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, gdzie do swojego klubu Start Olsztyn Taekwodno, wówczas najlepszego w Polsce, ściągnął mnie trener kadry narodowej Jerzy Litwiński. Później skończyłam jeszcze studia podyplomowe na kierunku reklama i promocja na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Miałam w ręku dwa dyplomy, ale, niestety, w Polsce ciężko było o pracę. A ponieważ mój przyjaciel, który akurat przebywał na Jersey, zaproponował mi pomoc w znalezieniu wakacyjnego zajęcia, postanowiłam spróbować. Pojechałam, a po trzech miesiącach zadzwoniłam do rodziców mówiąc, że chyba nie wracam. Mama, żeby uspokoić swoje obawy, wysłała za mną brata, który też się tu zadomowił.

 

Lata mijają, a ty ciągle studiujesz…

– Wyspa obwarowana jest autonomicznymi prawami i moje polskie wykształcenie nie ma przełożenia na tutejsze realia. Dlatego na miejscu ukończyłam Szkołę Księgowości, potem kurs technika finansowego, a obecnie studiuję finanse. Na szczęście niekończąca się edukacja podtrzymuje młodość.

 

Podobnie jak sport.

Dzięki niemu, mimo 35 lat, ciągle jestem w formie. Po wyjeździe z Polski nadal uprawiałam taekwondo, zdobywałam medale w różnych imprezach, ale jednocześnie rozpoczęłam treningi boksu tajskiego oraz kickboxingu. I zakochałam się w ringu.

 

Z wzajemnością?

– Chyba tak, bo szybko przyszły sukcesy. Pełnokontaktowy styl walki bardzo mi odpowiada, jest odzwierciedleniem mojej duszy. W 2011 roku pojechałam na swoje pierwsze mistrzostwa Wielkiej Brytanii w kickboxingu i od razu zdobyłam złoto. Potem było powołanie na zgrupowanie kadry narodowej, start w kilku międzynarodowych turniejach, a zwieńczeniem sezonu udział w dwóch mistrzostwach świata. Najpierw w Skopje wywalczyłam brąz w light kontakcie, a miesiąc później w Dublinie stanęłam na najwyższym stopniu podium zdobywając tytuł mistrzyni świata w full kontakcie największej i najbardziej renomowanej federacji WAKO – jako pierwsza w historii kobieta reprezentująca Wielką Brytanię. Rok później ponownie wywalczyłam złoto podczas championatu globu w Cardiff, organizowanego przez organizację IKF.

 

Tam stoczyłaś swoje najtrudniejsze walki w karierze?

– Zdecydowanie najcięższa była finałowa potyczka podczas mistrzostw świata w Dublinie. Spotkałam się w niej z Rosjanką, z którą miesiąc wcześniej nieznacznie przegrałam, dlatego rewanż wyzwolił we mnie podwójną motywację. Rywalka była bardzo dobra technicznie i miała podobny styl do mojego – obie zacisnęłyśmy zęby, a wymiana ciosów trwała od pierwszej do ostatniej sekundy. Po gongu kończącym walkę obie wyglądałyśmy jak ofiary rozboju.

 

Nie szkoda zdrowia?

– Rywalizacja jest dla mnie jak narkotyk, to nieodłączna część mojej natury. W życiu prywatnym jestem spokojną kobietą, jednak w ringu nieodzowne są agresja i impulsywność, bo między linami nie ma przyjaciół. Jest za to test bądź gra, a osoba, która stoi w przeciwległym narożniku, nie ma imienia, narodowości, twarzy. Jest fighterem, którego muszę pokonać. Za to po walce znowu staje się osobowa. Mam wielu przyjaciół z różnych części świata, z którymi spotykam się w ringu i poza nim.

 

Jednak ślady walki zostają na dłużej.

– I bywają przyczyną różnych dziwnych sytuacji. Zdarza się, że ludzie na ulicy przypatrują się mojej twarzy, która czasami jest ubarwiona kolorowymi znakami – najczęściej w okolicach oczu, nosa i ust. Po tylu latach nie wywołuje to u mnie już żadnej reakcji, co pewnie wzmaga ciekawość obserwatorów.

 

Tym bardziej, że jesteś drobną kobietą.

– Nie da się ukryć, przy wzroście 166 cm ważę około 50 kg. Ścisła i zdrowa dieta jest nieodzowna, żeby zmieścić się w limicie.

 

Jednak liczbą walk, które stoczyłaś, można by obdzielić kilka zawodniczek.

– W kickboxingu (w light kontakcie) oraz w taekwondo było ich setki – nie jestem w stanie tych pojedynków dokładnie policzyć. Natomiast, jeśli chodzi o ring, to na 38 walk wygrałam 30, przy 7 przegranych i 1 remisie.

 

W najbliższych miesiącach będzie okazja poprawić ten bilans.

– Głód rywalizacji wciąż jest, więc powinno być dobrze. W lipcu jadę na zgrupowanie kadry, potem będę walczyć na Fight Night Show w Bristolu, a następnie wybieram się do Dublina na treningi i sparingi z kadrą Irlandii. Natomiast docelowymi tegorocznymi imprezami są mistrzostwa świata w K1 i full kontakcie – odpowiednio w Serbii (październik) i Irlandii (listopad).

 

Praca, studia, treningi, zawody. Ciężko to wszystko pogodzić…

– Ciężko, ale jakoś daję radę. Trenuję siedem razy w tygodniu, dwa albo trzy razy dziennie. Pod różnym kątem – bieganie, siłownia, wytrzymałość. Plus klasy taekwondo, boksu, kickboxingu oraz, od ubiegłego roku, kilka razy w miesiącu MMA. Do tego dochodzi trening mentalny, bardzo ważny nie tylko w sporcie. Grafik mam bardzo napięty, jedynie sobota jest trochę luźniejsza, bo trenuję rano, a potem prowadzę zajęcia.

 

Zajęcia?

– Uczę młodych adeptów sportów walki. Sama nie mam jednego stałego trenera, trenuję w różnych miejscach, z różnymi ludźmi i jako szkoleniowiec też zachęcam moich uczniów do poszukiwań oraz otwartości na różnorodne dyscypliny. Sport cały czas się rozwija, zmienia, staje się coraz szybszy i trzeba nieustannie trzymać rękę na pulsie, żeby nie zostać w tyle.

 

Kickboxing nie jest dyscypliną olimpijską.

– Niestety. Dlatego nawet jako reprezentantka Wielkiej Brytanii muszę sama organizować sobie sponsorów i zapewnić fundusze – na treningi, zgrupowania oraz wyjazdy na zawody, włącznie z mistrzostwami świata i Europy.

Bardzo rzadko dostajemy pieniądze za walki, zdecydowanie lepiej pod tym względem wygląda MMA czy boks. Co roku tłumaczę mojej mamie, która zawsze chwyta się za głowę jak słyszy o moich wydatkach, że ja żyję pasją, realizuję marzenia i jestem szczęśliwa przez duże „s”.

 

Trenując innych pod względem finansowym jest lepiej?

– Znam kilka osób, które utrzymują się z tego. Niestety, na Jersey to raczej niewykonalne. Wyspa jest za mała i ma za dużo innych propozycji do zaoferowania w stosunku do swojego małego zaludnienia. Można na niej uprawiać praktycznie każdy sport, nawet bobsleje. I nieważne, że nigdy nie pada tu śnieg…

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_