22 lipca 2015, 19:19 | Autor: Andrzej Maria Borkowski
Dzikie piękno kreacji Alexandra McQueena
Razor shell dress 2001
Razor shell dress 2001
Prezentowana do początków sierpnia w Victoria & Albert Museum wystawa „Savage Beauty”, retrospektywa słynnego projektanta mody Alexandra McQueena (1969-2010), od kilku miesięcy jest najbardziej obleganych pokazem Londynu. Dostępne w przedsprzedaży bilety dawno już wykupiono, a co dzień na długo przed otwarciem muzeum ustawia się przed wejściem kolejka by zdobyć bilet z dziennej puli dostępnej tylko na miejscu, w muzeum. Pokaz, jak dumnie informuje muzeum zobaczyło podobno już koło 350 tysięcy osób. Wychodząc naprzeciw temu niezwykłemu zainteresowaniu zdecydowano się na jeszcze jedno, tym razem radykalne przedsięwzięcie – w ciągu ostatnich dwu tygodni (od 24 do 26 lipca i do 28 lipca do 2 sierpnia) wystawę będzie można oglądać i w nocy. Muzeum otwarte będzie przez 24 godziny i dodatkowe 12 000 biletów dostępne jest już na Internecie. Kto wie, może już i one sprzedane.

Przyznam, że nie śledzę zbyt uważnie wydarzeń aktualnej mody, ale nie ulega wątpliwości, że wiele jej zjawisk pozostaje w ścisłym związku z szerszym światem sztuki, a moda inspiruje się nią i samą na sztukę czasem wpływa. Wspomniana wystawa (będąca trochę inaczej zaaranżowana wersją głośnej wystawy w nowojorskim Metropolitan Museum of Art w roku 2011, niedługo po samobójczej śmierci artysty) jest bez wątpienia dużym wydarzeniem na europejską skalę. Twórczość Lee Alexandra McQueena, tak niezwykłe kreacje jak i teatralny, bliski performance art charakter jego pokazów w czasie corocznych sezonów w Londynie, Nowym Jorku czy Paryżu, zachęca by widzieć tego projektanta, chcemy tego czy nie chcemy, jako ważnego artystę, a jego dzieła za wyrażające obsesje i ducha czasów w którym żyjemy.

Jakie to obsesje i tematy? Sam tytuł wystawy „Savage Beauty” dobrze oddaje szczególny charakter „piękna” jakie interesuje McQueena i artystów którzy go inspirowali – od erotycznych lalek-manekinów Hansa Bellmera (wiosenno-letnią kolekcję na rok 1997 nazwał wręcz „Bellmer La Poupée), przez niesamowite, nawiązujące do świata cyrkowych kuriozów, fotografii karłów i kalek Joel-Petera Witkina, po skandalizującą brytyjską sztukę braci Chapman czy Sary Lucas. To piękno okrutne czasem i dzikie, drapieżne i groźne w pierwszym spojrzeniu, ale i bolesne, pod maską bestii i chłodnej elegancji kostiumu – upodobniającego się często u McQueena do zbroi, zdradzające wrażliwość, delikatność i skomplikowanie. Czasem to rany, jak w głośnej kolekcji „Highland Rape” (1995) z brutalnie przecinanymi materiami ubiorów ze szkockiego tartanu obnażające nagie ciało i piersi modelek.

To nieustanne przypominanie o śmierci, o traumie i ukrytym bólu obecnym pod maskami weneckiego karnawału i pośród piękna i egzotyki dżungli (to znów temat-obraz, do którego ten projektant mody chętnie powraca), każe się nam zastanawiać nad osobistymi racjami tych szczególnych estetycznych wyborów. Z jednej strony, jak przystało na nieukrywającego swych seksualnych preferencji geja, wszechobecność śmierci w połączeniu z erotyką w czasach plagi AIDS gdy w latach 90-tych zaczynał, musiała być doświadczeniem niemal codziennym i nieustannie przypominanym zgonami znajomych i przyjaciół. Z drugiej strony słyszy się też pogłoski (nigdy do końca nie wyjaśnione, ale potwierdzane później przez najbliższych przyjaciół) o seksualnej molestacji i nadużyciach, jakich Lee miał ponoć doznać w dzieciństwie ze strony wuja czy stryja. Może tu kryją się emocjonalne i na wskroś osobiste korzenie sado-masochistycznych elementów obecnych w jego sztuce, paradoksalnego łączenia piękna i bólu (subtelnym tego przykładem może być różowy jedwab drukowany w przypominające trochę drut kolczasty czarne łodygi z ostrymi cierniami – zaprojektowany przez McQueena materiał, jakiego użył do swego świetnie skrojonego fraka z dyplomowej kolekcji z St Martin’s w 1992 roku).

Plato's Atlantis 2010
Plato's Atlantis 2010

Inna rzecz, że nie obawiał się czasem radykalnie z tradycją zrywać . Najlepszym tego przykładem stał się nowatorski krój zaprezentowanych w roku 1994 w ramach kolekcji „Nihilism” tzw „bumsters” – spodni tak nisko opuszczonych na biodrach, że obnażających górną partie rozdzielenia pośladków. Skojarzenie kroju „bamsters” z niemal spadającymi z bioder luźnymi spodniami „roboli in budowie” było tyleż wyzywające, co i, z pewnością, nie przypadkowe.Autobiograficzne, pełne emocji odniesienia są bez wątpienia wyraźne we wszystkim prawie, co zrobił (szkockie tematy „Highland’s Rape” i „Widows of Culloden” (2006), odwołują na przykład do szkockiegp pochodzenia ojca, londyńskiego taksówkarza). Lee Alexander urodzony w Lewisham jako najmłodsze z sześciorga dzieci, wcześnie odczuł swą inność – od szóstego roku zdawał sobie sprawę, że jest gejem. Pasjonowały go stroje. Miał lat 16, kiedy w 1985 roku zostawił szkołę by realizować marzenia. Przyjęty jako czeladnik najpierw do firmy Anderson & Sheppard, poźniej Gieves & Hawke ze słynnej ze swych krawców londyńskiej Saville Row szybko ujawnił swe talenty. Uczył się u mistrzów klasyki tradycyjnego kroju, ale nosił już w sobie zarzewie buntu i niezgody. Chciał poznać fach, ale garnitury dla księcia Karola nie były jego światem. Praca w firmie teatralnych kostiumów Angels and Bermans rozszerzyła jego wiedzę historycznych krojów i często się do niej później odwoływał kreując własne stroje. Te zawsze prawie, od fraków z pierwszej kolekcji-dyplomu („Jack the Ripper Stalks his Victims” – 1992) po krój sukien z „Horns of Plenty”(2009), brały za swą podstawę wariacje krojów tradycyjnych, których McQueen stał się mistrzem.

Kuratorzy wystawy słusznie chyba unikają sprowadzenia fenomenu McQueena do jego niewątpliwie niezwykłej i przerwanej samobójstwem w roku 2010, biografii. Mało się tu o jego prywatnym życiu dowiadujemy – nacisk położono na niezwykłą wyobraźnie, na teatralną ekstrawagancje pokazów i powracające tematy. Z sali do sali przechodzimy oszołomieni – po wczesnych przykładach inspirowanych krojem historycznych wojskowych mundurów, innej nawiązującą do mody Empiru w kolejnej sali pełnej olbrzymich luster, w scenerii jak z weneckiego karnawału podziwiamy „gotycyzujący romatyzm” – szykowne suknie i żakiety z czarnych koronek, jedwabiu, organzy, niektóre całe z piór (wiele z nich stworzonych dla Givenchy firmy, w której pracował jako głównym projektant w latach 1997-2001), obok zupełnie innych przypominających kolaże, a których drukowany materiał reprodukuje XV wieczne religijne obrazy z Flandrii. Jeszcze dalej w rotundzie imitującej cmentarne ossarium wyłożone ludzkimi kośćmi – suknia z lateksu w dolnej partii przypominająca rozkładająca się ludzką skórę,  a w niszy obok manekin w pancerzu z krokodylimi głowami na ramionach (z kolekcji “It Is a Jungle Out There” z 1997 roku). Kurator chronologii się nie trzyma, woli swobodnie zestawiać ze sobą podobne idee, materiały, obsesyjnie powracające motywy – kontrasty szyku i grozy, egzotyki i bólu, śmierci i ekstrawagancji życia. Centralna sala „Gabinet osobliwości” zbiera obok siebie jak we wnętrzu pełnego kaszt i przegródek monumentalnego mahoniowego sekretarza bogactwo niezwykłych uzupełnień strojów – to muzeum fetyszy, niezwykłych nakryć głowy, wyszukanych masek, gorsetów, pancerzy, butów, naszyjników i wijącej się bądź krępującej ciało biżuterii. A wszystko tu z użyciem materiałów z królestwa historii naturalnej – rogów antylop, baranów i kozic, motylich skrzydeł, żółwich pancerzy, kurzych łapek, muszli i delikatnych gałązek korali. Wiele z tych skarbów jest owocem współpracy McQuenna z innymi artystami od Phillipa Tracey, słynnego ze swych ekstrawaganckich kapeluszy po Shaune Leane twórcę oplatającej ciało biżuterii, ozdób kolczastych, groźnych i niebezpiecznych. Czy opowiadać mam dalej o sukniach z muszel jak brzytwy, o przejrzystych gorsetach ze szkła, o jaszczurczych strojach i niezwykłych „Armadillo” butach na koturnach z ostatniej kolekcji McQuenna „Plato’s Atlantis” (2010)? Lepiej skończę, nie napiszę więcej. Wrażeń w głowie tyle, że myśli jasnej, refleksji głębszej, w sobie już nie znajduję. Może nikt jej nie oczekuje. Toż to tylko moda.

Mam jednak nadzieje, że choć w małej części udało mi się oddać charakter wystawy i twórcy tego teatru szokującej, prowokującej i niezwykłej mody świadczącej też na swój sposób o dzisiejszych czasach i dzisiejszej sztuce.

Andrzej Maria Borkowski

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Maria Borkowski

komentarze (0)

_