Narody to w historii stosunkowo nowe zjawisko – istnieją trzysta lat. „We, the people” – tymi słowami rozpoczyna się Konstytucja Stanów Zjednoczonych. Było to stwierdzenie na wyrost. Naród amerykański wtedy nie istniał. Czy istnieje teraz? We Francji czasów rewolucji mówiono raczej o obywatelach, citoeyens, niż o narodzie. Naród polski powstał w specyficznych warunkach – rozbiorów. Odwoływano się przede wszystkim do wspólnoty językowej i kulturowej. Wiek XX z niemieckim narodowym socjalizmem i wszelkimi innymi narodowościowymi ruchami podważył dobre imię „narodu”. To w wieku XX wielonarodowościowe imperia rozpadły się na małe, czasem bardzo małe państwa narodowościowe. Ten proces trwa zresztą do chwili obecnej.
„Naród polski istnieje jako ogół osób zamieszkujących terytorium określone jako państwo polskie, w którym mówi się po polsku” – pisał przed dwoma laty prof. Marcin Król, dodając, że jest to jedyny forma jego istnienia, gdyż brak takiej tradycji, do której odwoływaliby się bez zastrzeżeń wszyscy Polacy. Jeśli nawet są fakty, które Polaków jednoczą, to jest to daleka przeszłość. Bitwa pod Grunwaldem, Konstytucja 3 Maja, a z czasów późniejszych – zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 r. Ale nawet te fakty są podważane. Pod Grunwaldem – jak twierdzą ostatnio Rosjanie – zwyciężyli Litwini, Łotysze i wojska najemne. Konstytucja 3 Maja dopiero niedawno przywrócona została naszej tradycji – za czasów realnego socjalizmu była nazbyt wyraźnym symbole oporu wobec Rosji, by władze Związku Sowieckiego, które na wielu płaszczyznach podtrzymywały tradycję Rosji carskiej, mogły zezwolić na jej kultywowanie. Bitwę o Warszawę to właśnie polscy narodowcy spod szyldu Narodowej Demokracji nazwali „cudem nad Wisłą”, a więc zwycięstwo było wynikiem interwencji sił nadprzyrodzonych, a nie mądrości strategów.
Były w historii Polski momenty narodowej jedności. Wymieńmy kilka: powstanie kościuszkowskie, poparcie dla Napoleona, opór wobec niemieckiego najeźdźcy w 1939 r. i cały czas okupacji, stworzenie wielomilionowej „Solidarności”, która przetrwała stan wojenny. Tylko, że te wszystkie sytuacje były jednością narodu wobec zewnętrznych przeciwników. Na współczesnej „Solidarności” solidarności narodowej zbudować się nie da, choć właśnie do tej ostatniej odwoływał się podczas inauguracji swej prezydentury Andrzej Duda.
Nić tradycji została zerwana, a tego co zerwane, nie da się odbudować – pisała Hannah Arendt o sytuacji we współczesnym świecie. Gdyby była tylko naderwana, to można by jakoś łatać, odbudowywać, a tak będzie tylko sztucznie związany węzeł. Nie oceniała tego stanu rzeczy, a jedynie stwierdzała fakt. Nie oznacza to, że należy nad nim przejść całkowicie obojętnie, ale raczej należy myśleć o tym, dlaczego tak się stało i jakie są tego konsekwencje.
Wspólna tradycja o tyle jest potrzebna, że na niej właśnie budowany jest patriotyzm. W sytuacji głębokich podziałów zrekonstruowanie polskiego patriotyzmu staje się trudne, a to on jest główną podstawą polskiej wspólnoty narodowej. W rezultacie (ponownie powołam się na prof. Króla) doszło do tego, że mamy państwo narodowe bez narodu. Jego zdaniem, nie jest to powód do rozpaczy. Można tworzyć wspólnotę opartą na innych podstawach. Patriotyzm ogólnonarodowy zostaje zastąpiony patriotyzmami fragmentarycznymi. Wszelkie próby odbudowania narodowej tradycji nie dają się zrealizować. Przy tych próbach więcej jest mowy o tym, kto członkiem wspólnoty nie jest i dlaczego być nie może, kto zdradził i sam się z niej wykluczył, kogo należy odrzucić,. W ten sposób wspólnoty, która powiedziałaby jednym głosem „my, naród”, nie można stworzyć.
Z pewnością Polska ostatniego ćwierćwiecza dokonała ogromnego skoku cywilizacyjnego. Z pewnością jest uboższa niż państwa zachodniej Europy, ale nie dzieli jej już od niej przepaść. Mówię o sensie materialnym, bo w wymiarze politycznym i świadomościowym pozostajemy daleko w tyle. Ci, którzy gwiżdżą na Cmentarzu Wojskowym podczas uroczystości upamiętniających warszawskich powstańców, to po prostu motłoch. Takie zachowania w takim miejscu są świadectwem braku wychowania. Tak samo nie do przyjęcia jest buczenie posłów, gdy nowo zaprzysiężony prezydent wygłasza orędzie. To także motłoch, z tym tylko, że zasiadający w poselskich ławach. Nie wyobrażam sobie, aby deputowani Izby Gmin buczeli, gdy królowa brytyjska otwiera nową sesję parlamentu, nawet jeśli nie zgadzają się z zapowiedziami „jej rządu”. Są miejsca i sytuacje, w których pewne zachowania nie przystoją i nie ma tu żadnych usprawiedliwień.
Prezydent powinien być reprezentantem wszystkich Polaków, strażnikiem Konstytucji, politycznym wizjonerem. Naprawa Rzeczypospolitej nie może być sprowadzona do takich głupstw, jak wysokość wieku emerytalnego, czy wielkości kwoty zwolnionej od podatku. Zgadzam się z prezydentem Andrzejem Dudą, że Konstytucja z 1997 r. została napisana w innych politycznych realiach. Polska weszła do NATO i została członkiem Unii Europejskiej. Te dwa fakty pociągają za sobą szereg konsekwencji, które w konstytucji powinny być uwzględnione. Nie bardzo jednak rozumiem, co oznacza w tym kontekście stwierdzenie: „Musimy lepiej zabezpieczyć naszą suwerenność, zadbać o zachowanie tożsamości kulturowej, a także naszych interesów ekonomicznych. Mocniejszych gwarancji wymagają również prawa obywatelskie”. Jak te postulaty mają być przełożone na zapisy konstytucyjne?
Zarówno w wygłoszonym w Sejmie przemówieniu, jak i później, podczas kolejnych uroczystości, które wypełniły dzień inauguracji nowej prezydentury jak mantrę prezydent powtarzał słowo „niezłomność”, mówił o potrzebie dialogu i potrzebie „odbudowy wspólnoty Polaków”. Zapewniał, że polityczne spory, które są częścią demokratycznej debaty, powinny być toczone w taki sposób, by nie wzmacniały podziałów, a tym samym nie działały destrukcyjnie na jedność społeczną i instytucje państwa. Przed Pałacem Prezydenckim mówił do wiwatującego tłumu: „Tracimy nasz kraj, gdy znikają kolejne instytucje, połączenia komunikacyjne”. By iść tym torem, to czy „odzyskujemy” nasz kraj, gdy powstają nowe instytucje kultury i nowe połączenia komunikacyjne?
Przez ostatnie pięć lat naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego stał namiot „obrońców krzyża smoleńskiego”. Wisiały w nim plakaty przedstawiające tych, którzy chcieli i nadal chcą zniszczyć naród polski, a wśród nich portret Józefa Stalina, Ławrientiego Berii, Wojciecha Jaruzelskiego, Władimira Putina, Donalda Tuska. Co ciekawe, nie było zdjęcia Adolfa Hitlera. W dniu inauguracji prezydentury Andrzeja Dudy krzyż znowu stanął przed Pałacem. To nie jest krzyż, który łączy wszystkich Polaków.
Katarzyna Bzowska