14 września 2015, 13:55
Felieton Kisiela: Ludzie i myszy

Miałem sen. Rano do drzwi ktoś zapukał. O rany, tak wcześnie… co się stało? Odwiedził mnie komitet osiedlowy. Znałem z widzenia tych ludzi. Ktoś z parafii, znajoma z drugiego piętra, przedstawiciel domu kultury oraz pani z biblioteki i z pobliskiej przychodni lekarskiej. No i pan wydelegowany przez gospodarza budynku, czyli naszą wspólnotę mieszkaniową. Słowem postaci znane, poważane i godne zaufania w środowisku lokalnym.

– Panie Andrzeju, jest pan osobą światłą i oczytaną – wiedzieli jak mnie podejść, strasznie mi zaimponowali tymi komplementami, więc z przyjemnością zaprosiłem ich na poranną kawo-herbatę.

– Nie musimy przedstawiać panu sytuacji globalnej, ani naszej lokalnej. Wszyscy wiemy jak jest trudno dziś na świecie.

– Tak – zgodziłem się. – A o co chodzi konkretnie?

– Chodzi o pana metraż.

– Co? – nie zrozumiałem.

– Mieszka pan sam, nieprawdaż? Ma pan zapewne skromne warunki lokalowe, ale i niewielkie wymagania, jak się domyślamy. Przebywa często poza domem, pracuje w terenie. Właśnie takiej osoby potrzebujemy, a właściwie nie potrzebujemy pana jako osoby fizycznej. Potrzebujemy pańskiego lokalu. Wie pan doskonale, że nasz kraj zobowiązał się dobrowolnie do przyjmowania imigrantów z trzeciego świata. Oni potrzebują schronienia, pracy, bezpieczeństwa socjalnego, słowem muszą się zintegrować z nami. Pan nam w tym pomoże. Nasza parafia zadeklarowała, że przyjmie takie osoby. Pan też ugości imigrantów.

– Ale ja nie mam miejsca! – w głowie gorączkowo przebiegały myśli: mam miniaturową łazienkę z miniaturowym wyposażeniem. Umywalka jest tak mała, że kiedy z niej korzystam myjąc ręce, to jednocześnie biorę prysznic i myję podłogę w łazience oraz korytarzu, bo tak mocno rozbryzguje się woda na wszystkie strony. W jedynym pokoju zamontowałem podciągane na dzień do sufitu łóżko, dzięki czemu mogę rozstawić dmuchany stół do pracy i jedzenia. Komputer na stałe trzymam w szafie – to daje niesamowitą oszczędność miejsca. Książki – absolutne minimum – składam pod parapetem okiennym. Odkurzacz – zawieszam z łóżkiem na suficie. Nie mam pralki, bo zajmuje zbyt dużo miejsca, więc dogadałem się z sąsiadami, którzy mają większy lokal, że piorę – za odpłatnością – u nich. Nigdy nie zapraszam do siebie równocześnie więcej niż dwie osoby i pod warunkiem, że każda przyjdzie z własnym krzesłem, chyba że preferuje party w kucki na dywanie. Gdzie miałbym przyjąć gości? W piwnicy? To nieludzkie, bo tam nie ma dostępu do światła dziennego.

– Spokojnie, nie się pan nie martwi, wszystko już zaplanowaliśmy. Znamy pana ograniczenia lokalowe. Niech pan otworzy lodówkę.

Zapomniałem …lodówka. Jest rzeczywiście wielka, wyższa ode mnie. Cóż, mam taki zwyczaj, lubię robić zapasy, przygotowuję różne potrawy, zamrażam, przerabiam owoce i warzywa, słowem lodówka jest u mnie zawsze pełna. Dlatego MUSI być wielka.

– Wie pan, dzisiaj nie trzeba już robić zapasów, to nie wojna, wszystko pan kupi w sklepie. A w lodówce jest dużo miejsca do mieszkania – przekonywał przewodniczący komitetu osiedlowego.

– Po małej adaptacji lodówka stanie się komfortowym łóżkiem dla niewielkiej rodziny imigrantów. Jesteśmy pewni, że w krótkim czasie zżyjecie się, zintegrujecie, może nawet zostaniecie przyjaciółmi? A gdyby pańscy przyjaciele nagle zechcieli wyjechać „za chlebem” np. do Niemiec albo Skandynawii, jeszcze pan za nimi zatęskni! – głos przewodniczącego brzmiał coraz bardziej przekonująco. No jak, zgadza się pan? Pańscy przyszli lokatorzy już czekają na dole. Spojrzałem z żalem na lodówkę, za chwilę stanie się czyimś mieszkaniem…

W snach przeżywamy najdziwniejsze sytuacje, czasem z pogranicza absurdu i science-fiction. Ale życie też potrafi być zaskakujące. Pewnego dnia – zupełnie na jawie – otworzyłem lodówkę aby wyjąć produkty do śniadania. Razem z mlekiem, serem i powidłami wyjąłem też niewielkiego… pająka. Był ospały, ale żywy. Przeżył w lodówce może jedną noc, dostawszy się tam przypadkowo, a może po prostu zamieszkał tam dobrowolnie. Jedno jest pewne, z głodu by tam nie umarł. Niedawno znajoma opowiadała mi, że u sąsiadki w lodówce zamieszkała mysz. Każdego dnia rano znajduje nadgryzione drobnymi ząbkami produkty. Ślady na pewno nie należą do dziecka a sytuacja powtarza się regularnie. Skoro nie człowiek i nie pająk, to musi być mysz. A więc jednak można żyć w lodówce. Trzeba się tylko cieplej ubierać.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_