O moich peregrynacjach po Polsce pisałem już nieraz i znów wracam do tematu, bo z każdym dniem staje się coraz bardziej aktualny. Nie żebym zaraz się pakował i gdzieś jechał. Przeciwnie, siedzę na miejscu i zapuszczam korzenie w kraju. Tak więc tym razem nie o moich podróżach a o waszych, czytelnicy polonijnej prasy na całym świecie. Do was piszę, do emigrantów w Londynie, Manchester, Dublinie, Sydney, Berlinie, Chicago i wszędzie tam, gdzie was rzuciły losy w ostatnich a może i wcześniejszych latach. Zapewne słuchacie z zainteresowaniem ostatnich doniesień z Polski i chcielibyście wiedzieć, co tak naprawdę tam, czyli tu się dzieje. Zanim odpowiem, opiszę jednego z was. W miniony weekend odwiedziłem pewną prestiżową galerię w Polsce. Akurat trwał wernisaż artysty malarza. Życiorys krótki, bo zaledwie 40-letni, ale osiągnięcia duże a na horyzoncie nadzieja na sukces finansowy, bo prace artysty sprzedają się dobrze, jest więc szansa, że – jeśli nie roztrwoni majątku po drodze – to na stare lata będzie miał z czego żyć i nie będzie musiał prosić o jałmużnę. Artysta spędził wiele lat za granicą, gdzie pobrał stosowne nauki na dobrej uczelni a potem, o dziwo …wrócił do Polski. Teraz stoi w kącie wśród tłumu gości i ma trudne zadanie. Musi coś powiedzieć o swojej twórczości. Każdy prawdziwy artysta wie, że to najtrudniejsze, bo o jego sztuce najlepiej mówią dzieła, nie słowa.
– Próbuję namalować to, czego język wyrazić nie potrafi – mówi do zgromadzonych gości i milknie. Bo co tu więcej tłumaczyć? Obrazy albo poruszają emocje widzów i wtedy są dobre, albo nie i jest klapa. A ja myślę inaczej: chłopie, siedziałeś tyle lat za granicą, w jednym z państw Unii Europejskiej, dobrze ci tam było, a teraz wróciłeś do Polski? Osiedliłeś się w miasteczku na wschodzie i myślisz o karierze? Po co ci to? Ktoś cię namówił do szalonego powrotu? Rozum ci odjęło? No tak, teraz wszystko jest już jasne. Artyści mają to do siebie, że żyją we własnym świecie. Albo malują niezrozumiałe dla nikogo obrazy złożone z samych cyferek, albo piszą wiersze, których nikt nie czyta, albo każą nago defilować żołnierzom z karabinami, albo obcinają sobie uszy. Albo… nie oglądają telewizji i nie czytają newsów ze świata. Ten akurat należy do ostatniej kategorii, bo gdyby wiedział o czym mówią media, to zorientowałby się szybko, że do Polski ma teraz nie przyjeżdżać. Przynajmniej na razie. Gdyby był na bieżąco z mediami, to wiedziałby, że prezydent Duda podczas spotkania z Polonią w Londynie, zaledwie kilka dni temu, powiedział, żebyście drodzy rodacy na razie nie przyjeżdżali do ojczyzny. Jeszcze nie wszystko jest tu przygotowane na wasz powrót, jeszcze trzeba posprzątać, poukładać pewne sprawy, przyciąć równo trawniki i wymalować ostatnie szare płoty – przekonywał prezydent. Wtedy ojczyzna stanie się piękna a ludzie będą żyć dostatnio. Na razie potraktujcie pobyt za granicą jak przechowalnię problemów. Tutaj, czyli na emigracji dorobicie się i wychowacie dzieci (dzięki czemu w Polsce nie będziemy musieli ponosić kosztów ich utrzymania), a my troszkę zaoszczędzimy na tym i owym, dzięki czemu przyspieszymy rozwój i zaprosimy was na gotowe za kilka lat – można było wyczytać z myśli pana prezydenta. Czyli: nie wracajta!
Ale w innej części Europy, w tym samym czasie kto inny donośnie woła: wracajta, a nawet zachęca – przyjeżdżajta! To jak: jechać, czy nie jechać? Europa zaprasza czy powstrzymuje? Prezydent mówi – nie przyjeżdżajcie, bo najpierw musimy sami zrobić porządki w domu. A Komisja Europejska i przedstawiciele niektórych państw zachęcają imigrantów z całego świata do przyjazdu. Przybywajcie, pomieścimy was wszystkich! Niby Unia walczy z imigracją, niby chce zatrzymać ten proces, ale zapowiedzi o stworzeniu wielu tysięcy miejsc dla kolejnych przybyszów ze świata świadczą o czymś przeciwnym. I nie ma się co łudzić, że imigranci zostaną jedynie w Niemczech, Francji i Skandynawii. Przyjadą też do Polski, bo tak zdecyduje Unia Europejska. No i wypadnie trochę głupio, bo swoim prezydent mówi: nie przyjeżdżajta, a obcych będzie musiał zaprosić.
Andrzej Kisiel