Dobry rząd potrzebuje dobrej opozycji. To zdanie jest zwykłym truizmem, ale trafnym opisem sytuacji. Niestety, bardzo często politycy wolą o nim nie pamiętać, zwłaszcza, gdy zdobędą mandat od wyborców do rządzenia.
Zakończył się właśnie jesienny sezon konferencji partyjnych. Jakże inna panowała obecnie atmosfera w miastach goszczących polityków niż było to rok temu! Partia Pracy pod wodzą nowego lidera, który z najostrzejszą opozycją spotyka się we własnych ławach poselskich i to pomimo, że zdobył szalone poparcie w szeregach swej partii, wraca do haseł, które dawno wydawały się zapomniane: jednostronnego rozbrojenia, zlikwidowania pocisków trident i zwiększenia deficytu budżetowego. Laburzyści powinni na swoich sztandarach wywiesić zdanie, które na jednym ze spotkań zamkniętych przed wyborami 1997 r. wypowiedział Michael Portillo: „Partia polityczna musi widzieć świat takim, jakim on jest”.
To ostrzeżenie powinno też zmobilizować przywódców Partii Liberalnych Demokratów do spojrzenia prawdzie w oczy: są największymi przegranymi ostatnich wyborów parlamentarnych. Ale zarówno dawny lider Nick Clegg jak i nowy Tim Farron wolą liczyć na to, że laburzyści z Jeremym Corbynem u sterów będą tracić członków. Tuż przed dorocznym spotkaniem Farron twierdził, że odebrał szereg telefonów od sfrustrowanych prominentnych członków Partii Pracy, rozważających decyzję o zmianie partyjnych kolorów. Nie podał żadnych nazwisk. Jak dotąd żadnego transferu nie było. Nick Clegg zaś ograniczył się do stwierdzenia, że jego partia otrzymała elecyjne bicie, gdyż to właśnie liberałów winiono za wszelkie niepowodzenia rządowe, a duet Cameron-Osborne, to „generałowie-szczęściarze”, którym udało się wygrać batalię, która wydawała się przegrana.
To istny paradoks, że trzecim ugrupowaniem w Izbie Gmin jest partia szkockich narodowców, która – pomimo przegranego referendum – marzy o powtórce z tej wątpliwej rozrywki. Nic dziwnego, że jej przywódcy są zainteresowania wewnętrzymi problemami Szkocji, a nie całej Wielkiej Brytanii.
Ostatnie wystąpienie konferencyjne Davida Camerona nie pozostawiało wątpliwości, że zamierza przejść do historii nie jako dobry gospodarz, który wyprowadził Wielką Brytanię z kryzysu, ale reformator społeczny. Co prawda nie wspominał już o „wielkim społeczeństwie”, ale mówił o potrzebie poprawy edukacji, zmiany polityki penitencjarnej i likwidacji dyskryminacji niektórych grup społecznych. George Osborne, grający w tym duecie rolę „złego policjanta”, zapewniał, że likwidacja finansowych przywilejów dla najuboższych jest nie tylko koniecznością, ale przyczyni się do polepszenia ich położenia społecznego, gdy „będą ciężko pracować”.
Trudno zaprzeczyć, że w tych postulatach jest sporo racji: lepiej mieć wyższe płace niż zasiłki społeczne, a system nauczania wymaga poprawy. Dobra edukacja to główny klucz do usunięcia barier społecznych, tyle tylko, że coraz wyższe opłaty za studia i tworzenie sieci elitarnych tzw. niezależnych szkół nie poprawi położenia tych, którzy są z różnych powodów dyskryminowani.
We współczesnej polityce, czy się to komuś podoba czy nie, tyle samo liczy się treść przekazu co i jego forma. Dobrze rozumiał to sekretarz prasowy Margaret Thatcher Bernard Ingham, który – jak wynika z ujawnionych właśnie dokumentów – w 1985 r. radził, by „żelazna dama” nieco złagodziła swój wizerunek i starała się pokazać jako osoba, która interesuje się tymi w społeczeństwie, którym się nie powiodło. Dla premier Thatcher ważniejsza była jednak walka z inflacją. Stworzony przez nią wizerunek Partii Konserwatywnej jako partii „twardzieli”, nieczułych na dole potrzebujących, przetrwał.
Ten wizerunek nie miał wpływu na wyborcze szanse konserwatystów, ale wynikało to w dużym stopniu z tego, że ówczesna Partia Pracy była wewnętrznie podzielona, a na jej czele stał Michael Foot, którego nawet jego sympatycy nie widzieli w roli premiera. Jeremy Corbyn wyraźnie wchodzi w jego ślady.
Abba Eban, były minister spraw zagranicznych Izraela mówił, że każdego ranka każdy premier każdego kraju budzi się i zastanawia: „Co mam dzisiaj zrobić?”. Natomiast przywódca opozycji budzi się i zastanawia: „Co mam dzisiaj powiedzieć?” Jeśli opozycja nie potrafi reagować na złe pomysły legislacyjne, jeśli nie umie sformułować alternatywnej polityki i jeśli ogranicza się tylko do ujadania, a nie potrafi dotklywie gryźć, traci rację bytu. Partia Pracy i Partia Liberalnych Demokratów są na najlepszej drodze, by tak się stało. Obydwie popełniły szereg błędów, nie w czasie kampanii wyborczej, ale już po jej zakończeniu. Winston Churchill ostrzegał, że najgorszą rzeczą w polityce jest popełnienie „politycznego samobójstwa”, bo później trzeba żyć z jego konsekwencjami.
Julita Kin