Tym razem mam napisać tak o wyborach, żeby nikogo nie urazić, a przeciwnie nawet zachęcić. Pisząc o preferencjach nie mogę dowalić tym, których nie cierpię (oj, jak nie cierpię, sami wiecie za co, nooo… za całokształt), nie mogę agitować za tymi, którzy słodzą wyborców obietnicami. Muszę również pamiętać o przestrzeganiu prawa, bo do końca wyborów w Polsce obowiązuje cisza wyborcza, za której złamanie można słono zapłacić. No i jak tu napisać prawdę?! A jednak wybrałem. Głosuję na… Ale o tym za chwilę.
Pamiętacie taką sławną scenę w „Seksmisji”, kiedy dwaj bohaterowie filmu, Maks i Albert próbują dyskutować z parlamentem złożonym z samych kobiet? „Seksmisja” to była doskonała polska komedia z 1983r., w której przedstawiono świat po wojnie atomowej. Przeżyły ją tylko kobiety i – przez przypadek – dwóch zahibernowanych wcześniej mężczyzn. W pewnym momencie zostali doprowadzeni przed oblicze w stu procentach babskiego parlamentu. Nie mówię, że tak piękny sejm marzy mi się po tegorocznych wyborach, aż tak to nie, ha, ha, ha. W każdym razie nasi filmowi bohaterowie uważali, że świat rozwijał się głównie dzięki mężczyznom i jako jeden z przykładów podali w debacie Mikołaja Kopernika. Na to odpowiedziały zgodnym chórem:
– To kłamstwo! Kopernik była kobietą!
– Einstein?
–Też była kobietą!”
Kiedy oglądałem „Seksmisję” pierwszy raz, te błyskotliwe dialogi powodowały salwy śmiechu; tak absurdalnych tekstów nie było w polskim kinie od lat. Ale dlaczego absurdalnych? Że Kopernik była kobietą? To przecież niemożliwe, ale właściwie dlaczego by nie? Przecież gdyby to kobieta dowiodła, że Ziemia kręci się wokół Słońca, też byłoby to przełomowe odkrycie. A gdyby Chopin była kobietą? Czy jej utwory byłyby gorsze od twórczości Chopina mężczyzny?
A propos wielkiego Fryderyka Chopina. Moi stali czytelnicy już się domyślają, kogo wskazuję w tegorocznych wyborach. Oczywiście wybieram Fryderyka Chopina za całokształt jego genialnej muzyki, której mogę słuchać i w samochodzie, i na ulicy, i rano, i wieczorem. Chopin, choć jest kompozytorem XIX wiecznym, wciąż jest aktualny, a jego utwory nie starzeją się. Udowodnili to uczestnicy Konkursu Chopinowskiego, który zakończył się zaledwie kilka dni temu w Warszawie. Rywalizacja była naprawdę międzynarodowa, bo w tym roku okazało się, że najlepiej czują ducha muzyki chopinowskiej: Koreańczyk, Kanadyjczyk i Amerykanka. To dobrze, szczególnie dla nas, Polaków, bo przypomniano nam, że nie tylko my – naród wybrany – mamy prawo do Chopina i jego spuścizny. Nie tylko my rościmy sobie prawo do bycia najlepszymi interpretatorami jego utworów. Całe szczęście, bo to odrobina zimnej wody na nasze megalomańskie gorące głowy.
Niedawno spotkałem w Polsce przemiłą panią Marię, która przyjechała specjalnie dla Chopina z Paryża. W prezencie od niej dostałem film o kompozytorze, który zrobiła we Francji razem z młodzieżą z jednej ze szkół w Paryżu. Chopin jak wiadomo serdecznie przyjaźnił się z węgierskim kompozytorem i muzykiem Franciszkiem Lisztem. W filmie wyprodukowanym przez francuskich uczniów Liszt jest… Murzynem. Hmm… dziwne, prawda? Tak samo jak Kopernik-kobieta. Muzyka Chopina kojarzy się nam Polakom z szerokimi łąkami, koniecznie nad Wisłą i koniecznie z tymi charakterystycznymi rosochatymi wierzbami rosnącymi w długim szpalerze wzdłuż jakiegoś strumyka. Gdzieś w oddali pasą się krowy, a po prawej konie skubią trawę. Tło dla sielskiej widokówki tworzą drewniane chałupy kryte strzechą, między którymi uwijają się pracowici chłopi. Nigdzie nie słychać żadnych odgłosów cywilizacji, żadnych autostrad, samolotów nad głowami, ani telefonów komórkowych. Nie ma też wszechobecnego sygnału Wi-Fi. Słychać za to świergot porannych skowronków, klekot bocianów, rżenie koni, porykiwanie krów, no i muzykę Chopina, na przykład którąś z etiud z opusu 10. Ach jak pięknie! No tak, sam bym chętnie wypoczął w takich okolicznościach przyrody. Albo jeszcze lepiej, zamieszkałbym tam na stałe. Tylko gdzie znaleźć to miejsce, gdzie jeszcze jest taki krajobraz? Chyba tylko w skansenie.
Andrzej Kisiel