Lwów to moje miasto rodzinne, jest inne, specyficzne – to niepowtarzalne pogranicze kultur i religii. Spędziłem w nim pierwsze osiem lat życia, ale to wystarczyło, by miasto zapadło mi w pamięć na zawsze. Mam do Lwowa słabość… – powiedział „Tygodniowi Polskiemu” Jacek Bernasiński po niedawnym spotkaniu Koła Lwowian.
Koło Lwowian powstało w 1960 roku, a jego pierwszym prezesem był Stanisław Kuniczak. To dawna historia. Pan Jacek pamięta dobrze Mieczysława Hampla, zmarłego pięć lat temu prezesa Koła Lwowian, który żartobliwie nakazywał: – Oglądajcie nas i macajcie, bo jest nas niewielu.
W sobotę 10 października do Sali Malinowej na „Wieczór przyjaciół Lwowa” przyszło nas wielu i …było co oglądać. Jacek Jezierzański i Andrzej Matuszewski oraz Ryszard Bielicki – estrada, Sławomir Gowin – film. A dla smakoszy – Baczewski. Tej marki nie trzeba objaśniać.
– Z przyjemnością uczestniczę w „Wieczorach przyjaciół Lwowa”, które organizuje obecny prezes Ryszard Żółtaniecki – powiedział „Tygodniowi” Jacek Bernasiński. – Dlaczego? Bo nastąpiła zmiana na lepsze. To nie są już tylko towarzyskie spotkania lwowiaków (czy szerzej mówiąc: Kresowiaków), nie tylko nasze rodzime w lwowskich klimatach występy estradowe czy kabaretowe – ale także ciekawe prelekcje czy pokazy filmów. Ostatnio widzieliśmy filmową historię o Henryku Zbierzchowskim – wyjątkowo barwnej postaci lwowskiej cyganerii. Świetny dokument, który znakomicie uchwycił atmosferę Lwowa lat międzywojnia. I wróciły wspomnienia – zamyślił się pan Jacek.
– Wydawałoby się, że ja niewiele mogę pamiętać z tamtych czasów – mówił dalej Bernasiński – ale bez problemu umiałem się odnaleźć w tej opowieści, a to dzięki mojej mamie, która utrwaliła wspomnienia z dzieciństwa swymi opowiadaniami. Można powiedzieć, że pielęgnowanie pamięci o lwowskich korzeniach przeszło i na mnie, bo gdy pojechałem po raz pierwszy do Lwowa w 1994 roku, to dawne, stare obraz stały się żywe i prawdziwe, więc spełniły się matczyne pragnienia. Pewno dlatego wybrałem się do Lwowa ponownie i zabrałem tam swoich synów… – dokończył swą historię Jacek Bernasiński.
Lwowianie są wyjątkowi. Nawet mieszkając setki kilometrów od swego ukochanego miasta, myślami biegną do miejsc, z których się wywodzą. I bez względu na warunki organizują się! W archiwach „Dziennika Polskiego” pierwsza najprawdopodobniej wzmianka o Kole Lwowian pochodzi z 10 grudnia 1943 r. Gazeta podaje za Polską Agencją telegraficzną, że w Teheranie Koło Lwowian b. Ziem Południowo-Wschodnich zorganizowało uroczystość celem uczczenia 25 rocznicy Obrony Lwowa, a po odprawieniu mszy świętej za poległych, odbyła się uroczysta akademia, na program który złożyły się deklamacje, przemówienia i śpiewy…
W połowie maja 1955 roku w Glasgowie powołano do życia „Koło Lwowian” na specjalnym zebraniu w Domu Kombatanta. Jego prezes p. M. Komarek nawiązał współpracę ze Związkiem Ziem Południowo-Wschodnich w Londynie.
A w angielskiej stolicy lwowianie założyli koło w 1960 roku. „Zebranie podjęło jednogłośnie uchwałę o założeniu Koła Lwowian i powołało do życia komisję organizacyjną, która przedstawi szczegółowy program działania w najbliższym czasie na walnym zebraniu Koła” – donosił 11 listopada korespondent „Dziennika” w relacji pod jednoznacznym tytułem „Lwowiacy organizują się”. Jeszcze w grudniu ukazał się w „Dzienniku” komunikat: „Lwowianie! Organizacyjne Walne Zebranie Koła Lwowian odbędzie się w sobotę 17 grudnia, godzina 5 w „Reducie”. 32, Bolton Gardens, London, SW5. Tą drogą zapraszamy wszystkich Lwowian, których adresy nie są znane.”
I tak od zebrania dyskusyjnego, które odbyło się w londyńskim Instytucie
Wschodnim „Reduta” rozpoczęła się historia, która trwa do dziś. Powodzenia.
Jarosław Koźmiński