16 listopada 2015, 16:03
Nie ma to jak dobra reklama

Ten tekst powinnam właściwie pisać w lecie. To wtedy, gdy wysychają źródła wiadomości (dobrych lub złych, ale zawsze prawdziwych) z różnych zakamarków wyłaniają się potwory i zapełniają szpalty gazet. Ale to właśnie teraz, w sezonie urodzajnym zarówno w światowej, jak i polskiej polityce, ukazała się książka Garetha Williamsa „A Monstrous Commotion”, poświęcona potworowi z Loch Ness.

Autor nie przedstawia żadnych nowych faktów, a tylko zebrał wszystko to, co na temat tego najsłynniejszego potwora jest znane. Przytacza też „świadectwo urodzenia”: „Mogę zapewnić, że potwór z Loch Ness urodził się w mojej obecności, podczas rozmowy, która odbyła się w jednym z pubów w centrum Londynu, w cieniu kolumny Nelsona… Potwór z Loch Ness powstał na zamówienie hotelarzy, który zapłacili za jego narodziny £150”. Tak pisał Digby George Gerahty o wydarzeniach 1933 w zbeletryzowanej nie do końca prawdziwej autobiografii, „Marise”, którą wydał pod nazwiskiem Stephen Lister w 1950 r. Te same fakty Gerahty powtórzył w blisko pół wieku później w rozmowie z Henry Bauerem, amerykańskim profesorem chemii, który wierzył w istnienie potwora. Jak twierdził, został zatrudniony przez szkockich hotelarzy, którzy narzekali na bardzo złą koniunkturę w dobie światowego kryzysu.

Suma £150 była jak na tamte czasy olbrzymia, ale Gerahty miał też duże wydatki. Musiał znaleźć wiarygodnych wspólników. O to nie było zresztą trudno. Wkrótce po londyńskim spotkaniu przy piwie w szkockiej lokalnej gazecie „Inverness Courier” z 2 maja 1933 r. ukazał się artykuł Alexandra Campbella, miejscowego urzędnika zarządzającego ruchem statków po jeziorze Ness, który poza pracą zawodową zajmował się dziennikarstwem. Tekst ten opisuje przygodę, jaka spotkała państwa Mackay: „Oto w piątek zeszłego tygodnia mieszkający w pobliżu Inverness znany biznesmen jechał wraz z żoną północnym brzegiem jeziora. W pewnej chwili oboje w osłupieniu skonstatowali, że coś przerażającego wyrzuca w górę wodę […] Stworzenie baraszkowało całą minutę. Kształtem przypominało nieco wieloryba. Wzburzona woda pieniła się i przelewała jak we wrzącym kotle […]. Patrzący odnieśli wrażenie, że uczestniczą w niesamowitym wydarzeniu, i uświadomili sobie, że nie był to zwykły mieszkaniec głębiny”. Warto dodać, że Makcay był menadżerem pobliskiego hotelu „Drumnadrochit”.W tym samym roku kilka innych osób napotkało na swej drodze potwora, a nawet pojawiło się pierwsze zdjęcie, które zamieścił “Daily Mail”. Sprawą zajęła się także policja, która ostrzegała miejscową ludność przed potworem i zalecała, jak – w razie spotkania – należy się zachować.

I tak potwór z Loch Ness zaczął żyć własnym życiem. Do czasów współczesnych wciąż pojawiają się pomysły przeprowadzenia kolejnej ekspedycji naukowej, której celem jest zbadanie dna tego największego zbiornika słodkowodnego w Wielkiej Brytanii. Ostatnia, sponsorowana przez BBC, odbyła się w 2003 r. Powstały filmy, dokumentalne i fabularne, a „Nessi” doczekał się nawet własnego muzeum. Turystyka związana z potworem liczy się rocznie w miliony funtów. I właściwie można by na tym całą sprawę zakończyć, gdyby nie to, że o potworze, choć tak jeszcze nie nazywanym, relacje pojawiały się już wcześniej.

Uważa się, że pierwsze pisane wzmianki zawarł Adamnan w „Żywocie św. Kolumby”, datowanym na ok. 700 r. Rozdział tej sprawie poświęcony nosi tytuł „O przepędzeniu przez świętego męża wodnego potwora za pomocą modlitwy” i opisuje wypadek uratowania wieśniaka z okolic rzeki Ness, którego „pokąsał wodny stwór”. Podróżnik Richard Franck wspominał w swoich „Pamiętnikach z północy”, wydanych 1658 r. o „pływającej wyspie”, pojawiającej się na powierzchni jeziora Ness. Był jednak przekonany, że to „wytwór natury”, zbieranina mchu i innej materii leśnej, pchanej po powierzchni wody przez wiatr. Pierwszą osobą znaną z nazwiska, która twierdziła, że ujrzała potwora był niejaki Jimmy Hossak, który zapewniał, że widział go w 1862 lub 1865. Z października 1871 lub 1872 pochodzi relacja D. MacKenziego, który opisywał obserwację dziwnego obiektu przypominającego wywróconą łódź, płynącego w poprzek jeziora. W 1888 stwora miał zobaczyć zamieszkały w Abriachan Alexander MacDonald, który codziennie przepływał jezioro parowcem, udając się do Inverness. Miał on często widywać stworzenie, pokryte sierścią, które nazywał salamandrą. O rzekomych obserwacjach potwora z tego okresu pisały w 1896 „Glasgow News”. W 1919 Margaret Cameron wraz z trójką dzieci zaobserwowała rzekomo potwora, który miał wyjść z lasu i zanurzyć się w wodzie jeziora w zatoce Inchnacardoch. Zgodnie z jej opisem, stworzenie miało ok. 6 metrów długości i poruszało się jak gąsienica. Natomiast w kwietniu 1923 Alfred Cruickshank, podczas jazdy wzdłuż jeziora Fordem T, miał zobaczyć na brzegu duże, garbate zwierzę, wysokie na ok. 2 metry. Zgodnie z jego opisem, stworzenie miało cztery słoniowe nogi i duże stopy. Zwierzę miało szczeknąć ostro i zanurzyć się w wodzie.

Jeśli więc nawet Gerahty przyczynił się do narodzin najbardziej spektakularnej kampanii reklamowej, to miał skąd czerpać pomysły. Jak sam twierdził, zainspirował go pomysł amerykański, gdzie hotelarze z Brytyjskiej Kolumbii wymyślili Ogopogo. Zastanawia mnie jedno: dlaczego właśnie teraz ukazała się książka Williamsa. Czyżby szkocki biznes turystyczny potrzebował „wzmocniena”?

Mam też własne wspomnienia związane z potworem z Loch Ness. Przed wielu lat wybrałam się do Inverness. Pogoda była… szkocka. Przejażdżka stateczkiem po jeziorze przy siąpiącym deszczu nie była specjalną atrakcją. Zapytałam kapitana, czy on widział kiedyś potwora. „Ja nie – odpowiedział. – Ale moi klienci tak”. I nalał mi do sporej szklanki tego trunku w kolorze miodowym, który po tej stronie granicy ma znacznie wyższą moc niż na południu. Taka szklaneczka była wliczona w cenę biletu. Po pewnym czasie zobaczyłam potwora i nawet udało mi się zrobić mu zdjęcie.

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_