20 listopada 2015, 12:35
Obrazki zza kurtyny

W latach 70. XX w., kiedy wielu obywateli Europy Wschodniej marzy o wyjeździe na Zachód, dwaj młodzi studenci udają się w przeciwną stronę. Ku zaskoczeniu wszystkich po ukończeniu studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie postanawiają zostać na stałe i zarabiać na życie jako artyści. „Behind the Curtain” (czyli po polsku „Za kutyną” – oczywiście tą żelazną) to graficzny zapis ich wspomnień. W tej wyjątkowej współpracy utalentowanego małżeństwa, przeplatają się dwa odrębne style, które w uroczy i wyrafinowany powiadają historię życia codziennego, sztuki i polityki. Książka jest też portretem środowiska kulturowego, które rozkwitło na tle trudnych realiów komunistycznego państwa.

Autorzy tej ciekawej lektury, Andrzej Klimowski i Danusia Schejbal byli bohaterami spotkania zorganizowanego przez Bibliotekę Polską POSK w ubiegłą sobotę w Londynie.

– Mieszkaliśmy w Polsce 7 lat i poprzez tę książkę chcieliśmy pokazać nasze wrażenia, przytoczyć anegdoty i doświadczenia – powiedział Andrzej Klimowski, międzynarodowej sławy grafik i projektant plakatów teatralnych, operowych i filmowych. Zanim wyjechał na wschód studiował w Saint Martin School of Art. Jest autorem plakatów i okładek książek – w tym powieści PG Wodehouse’a, Simona Louvisha, Lionela Shrivera, Milana Kundery i Kazuo Ishiguro. Tworzył także grafiki telewizyjne i animacje. Inspirował się kolażami fotograficznymi i nurtami takimi jak surrealizm, dadaizm i ekspresjonizm, z czasem jednak wypracował swój własny niepowtarzalny styl, łączący niebywałą fantazję, wątki erotyczne z pewnym niepokojem i lekkim zabarwieniem sarkastycznym. Jego prace niedawno przedmiotem retrospektywy w Muzeum Teatralnym w Londynie. Jest profesorem na kierunku ilustracja oraz adiunktem w katedrze komunikacji wizualnej w Royal College of Art. Jego zainteresowania naukowe dotyczą narracji i badania nowych relacji pomiędzy tekstem i obrazem.

Natomiast Danusia Schejbal wystawiała swoje obrazy na wystawach w całej Europie. Jako stypendystka British Council w Warszawie studiowania scenografię. Od 1976 do 1981 roku, projektowała kostiumy do różnych teatrów w Polsce. W Anglii pracowała m.in. dla Cherub Theatre Company, a jej kreacje do „Makbeta” zostały docenione przez „Sunday Telegraph” nagrodą dla najlepszej produkcji na Edinburgh Fringe Festival.

– Studiowałam modę, ale zawsze pociągał mnie teatr – wyznała podczas spotkania w Sali Malinowej.

Oboje, mając rodziców Polaków, podjęli decyzję, żeby spróbować swoich sił na polskiej ziemi, mimo że ojciec Danusi nie chciał, aby wyjeżdżała.

–Mój ojciec jako żołnierz AK uciekł przed represjami z Polski do Wielkiej Brytanii. Jednak jego rodzina, zwłaszcza siostra była nękana przez komunistyczne władze. Wypytywali ją o brata, chcieli, żeby współpracowała ze służbami. Nie mogła tego wytrzymać, więc zrezygnowała ze studiów. Dopiero po śmierci Stalina wróciła na uczelnię. Jednak wtedy nic o tym nie wiedziałam – tłumaczyła Danusia.

Pierwszego szoku Danusia i Andrzej doznali jeszcze przed wyjazdem z Wielkiej Brytanii.

– Poszliśmy na rozmowę do Foreign Office, gdzie powiedziano nam jak się zachowywać w Polskiej Republice Ludowej. Na przykład, aby w restauracjach uważać na popielniczki, ponieważ może być w nich zamontowany podsłuch. Albo unikać rozmów pod żyrandolami – opowiadała Danusia.

Ale to był dopiero początek. Kolejnym zaskoczeniem były dla nich warunki mieszkaniowe w Polsce. Ich pierwsza kawalerka przy al. Róż była tak mała, że nie było w niej miejsca na kuchnię.

– Dwie fajerki i zlew tuż przy drzwiach wejściowych, to było wszystko – wspomina autorka.

– Były też dobre strony. Kierownik sali w restauracji Habana, zawsze miał do sprzedania kubańskie cygara – śmiał się Andrzej.

Kolejki do przedłużenia wizy, brak produktów sklepach czy toreb na zakupy, surowy klimat i specyficzna mentalność mieszkańców – na początku komunistyczna rzeczywistość nieco przytłoczyła przybyszów z Wysp. Jednak z czasem zaaklimatyzowali się, a warszawskie mury przypominały im, skąd pochodzą.

– Ja zawsze czułem obecność mojego ojca w Warszawie – podkreślał Andrzej, który przytoczył krótka opowieść o tym, jak jego ojciec w partyzantce musiał pić wódkę z Rosjanami ze… skorupek po jajkach. Mieszkanie na Starym Mieście było też okazją do upamiętnienia mamy Danusi – obecnej na spotkaniu Marzenny Schejbal.

– Mieszkaliśmy na Freta, a mama w czasie wojny – na Franciszkańskiej, przy samym getcie, na czwartym piętrze. Stamtąd w czasie powstania warszawskiego uciekała kanałami do Śródmieścia – podkreślała córka weteranki.

Nawet po powrocie do Londynu Andrzej i Danusia utrzymywali kontakt z Polską.

– Miałem dostarczyć projekty Danusi do Wrocławia. Zanim tam jednak pojechałem, spotkałem się w Warszawie z producentem filmowym, aby omówić współpracę przy kolejnym projekcie. Byliśmy na bankiecie, na którym, co niebywałe w tamtych czasach, zabrakło alkoholu. Było już po północy, kiedy kolega zadeklarował, że przyniesie butelkę wódki z domu. Jednak jak wyszedł, to już nie wrócił. Towarzystwo się rozeszło, w tym również ja, bo miałem o 5.00 rano pociąg do Wrocławia. W drodze na dworzec, zastanowiło mnie to, że nie działały telefony. Zdążyłem dojechać do Koluszek, gdy okazało się, że wprowadzono stan wojenny – opowiadał Andrzej.

Te wszystkie przeżycia miały przełożenie na twórczość obojga artystów.

–To co nas interesowało, to kontakt ze zwykłym człowiekiem. Malarz ma widownię ograniczoną do gości galerii. Naszą widownią były ulice – przekonywał Andrzej.

Po prezentacji książki wywiązała się dyskusja nad formą wyrazu, jaką jest powieść graficzna. Głos zabrała m.in. Joanna Ciechanowska, autorytet w kwestii sztuk wizualnych.

– Ja kupiłam tę książkę dla mojego syna. Ma 27 lat. Przeczytał ją z wielkim zainteresowaniem i będzie polecał znajomym. Powieść graficzna jest coraz bardziej popularnym gatunkiem. Powstają nawet wydawnictwa i sklepy, które się w nim specjalizują – mówiła kurator Galerii POSK, dodając, że jeden z nich jest na Brick Lane w obecnie modnej dzielnicy Shoreditch.

Dobrosława Platt, dyrektor Biblioteki Polskiej POSK zastanawiała się, także nad tym, czy graficzna forma książki pozwala na taką samą ekspresję, jak klasyczne powieści w płaszczyźnie słowa.

– Przyznam się, że ja nie czytam innych powieści graficznych, wolę literaturę. Jednak lubię przekładać słowo na obraz. Dlatego powstały też „Mistrz i Małgorzata” czy „Dr Jekyll i pan Hyde”. Myślę, że możemy śmiało powiedzieć, że w ten sposób popularyzujemy czytelnictwo. Bo jak ktoś zapozna się z naszą książką, być może sięgnie po oryginał? – sumowała Danusia.

 

Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_